Popołudnie ciągnęło się bez końca, przygnębiające, bezowocne. Światło powoli gasło, odległości malały, świat ciemniał, fioletowiał, a wiatr był tak zimny, że palił skórę twarzy. Gdy było już zbyt ciemno, by kontynuować poszukiwania, Mulligan wezwał wszystkich przez radio. Autobus odwiózł całą grupę z powrotem do remizy.
Przecznicę dalej znajdował się pub „Pod Ostatnim Groszem”. Tam właśnie wylądowała większość wyczerpanych i zniechęconych poszukiwaczy. Rozmawiali ze sobą o tym, jak bardzo jest zimno i że Alison zapewne zjawi się sama za dzień czy dwa, nie mając pojęcia, ile wywołała zamieszania.
— Nie powinieneś z tego powodu źle myśleć o naszym mieście — powiedział Brogan. — To dobre miasto.
— Lakeside — wtrąciła kobieta, której nazwisko umknęło pamięci Cienia, jeśli w ogóle ich sobie przedstawiono — to najlepsze miasto w Północnych Lasach. Wiesz, ilu mamy tu bezrobotnych?
— Nie — odparł Cień.
— Mniej niż dwudziestu, choć w mieście i wokół niego mieszka płeć tysięcy ludzi. Może nie jesteśmy bogaci, ale wszyscy pracują. Nie przypomina to górniczych miast na północnym wschodzie — z większości z nich pozostały już tylko duchy. Spadek cen mleka i świń zabił całe miasteczka rolnicze. Wiesz, jaki jest najczęstszy powód nienaturalnej śmierci wśród rolników na Środkowym Zachodzie?
— Samobójstwo? — zaryzykował Cień.
Kobieta sprawiała wrażenie zawiedzionej.
— Tak, zgadza się. Dokładnie. Oni się zabijają. — Potrząsnęła głową. — W tych okolicach mamy zbyt wiele miast utrzymujących się wyłącznie z myśliwych i turystów, miast przyjmujących pieniądze i odsyłających ludzi z trofeami i śladami ukąszeń owadów. Są jeszcze miasta należące do wielkich koncernów, gdzie wszystko idzie pięknie, póki Wal-Mart nie przeniesie swego centrum dystrybucji albo 3M nie przestanie produkować opakowań do kompaktów. Nagle mamy całą kupę łudzi, których nie stać na spłatę kredytu. Przepraszam, nie dosłyszałam nazwiska.
— Ainsel — oznajmił Cień. — Mike Ainsel.
Piwo w jego kuflu pochodziło z miejscowego browaru, woda z miejscowego źródła. Było świetne.
— Ja jestem Gallic Knopf, siostra Dolly. — Twarz miała wciąż rumianą od mrozu. — Mówię więc, że Lakeside się poszczęściło. Mamy tu odrobinę wszystkiego: rolnictwa, przemysłu lekkiego, turystyki, rzemiosła, dobre szkoły.
Cień spojrzał na nią ze zdumieniem. W jej słowach kryła się dziwna pustka — zupełnie jakby słuchał sprzedawcy, dobrego sprzedawcy, który wierzy w swój produkt, nadal jednak pragnie, abyś wrócił do domu z zestawem pędzli bądź kompletem encyklopedii. Być może kobieta dostrzegła to w jego twarzy.
— Przepraszam — rzekła. — Kiedy coś się kocha, człowiek cały czas o tym gada. Czym się pan zajmuje, panie Ainsel?
— Mój wuj kupuje i sprzedaje antyki, w całym kraju. Pomagam mu w przewożeniu dużych, ciężkich rzeczy. To dobra praca, ale nieregularna.
Czarny kot, barowa maskotka, wykręcił ósemkę między nogami Cienia, ocierając się łebkiem o jego but. Potem wskoczył na ławę obok i zasnął.
— Przynajmniej dużo podróżujesz — wtrącił Brogan. — Robisz coś jeszcze?
— Masz może osiem ćwierćdolarówek? — spytał Cień.
Brogan pogrzebał w kieszeni, znalazł pięć. Przesunął je po stole w stronę Cienia. Gallic Knopf dołożyła jeszcze trzy.
Cień rozłożył monety, po cztery w rzędzie. A potem całkiem zręcznie zademonstrował sztuczkę pod nazwą „Monety przelatujące przez stół”, udając, że przepycha połowę drobnych przez drewniany blat, z lewej ręki do prawej.
Następnie zebrał osiem monet w prawej dłoni, w lewą wziął pustą szklankę, zakrył ją serwetką i sprawił, że pieniądze kolejno znikały z ręki, lądując z brzękiem w szklance. W końcu otworzył prawą dłoń, pokazując, że jest pusta, i szybko zdjął serwetkę, demonstrując pieniądze w szklance.
Zwrócił monety — trzy Callie, pięć Broganowi. Potem wziął z ręki Brogana jedną ćwiartkę, pozostawiając cztery. Dmuchnął na nią i zmienił w centa, którego oddał Broganowi. Ten przeliczył ćwiartki i oszołomiony odkrył, że wciąż trzyma ich w dłoni pięć.
— Houdini. — Hinzelmann zaśmiał się radośnie. — Prawdziwy z ciebie Houdini.
— Tylko amator — odparł skromnie Cień. — Czeka mnie jeszcze dużo pracy. — Poczuł jednak ukłucie dumy. Po raz pierwszy wystąpił przed dorosłą widownią.
W drodze do domu przystanął w sklepie, żeby kupić karton mleka. Rudowłosa dziewczyna przy kasie wydała mu się znajoma. Oczy miała zaczerwienione od płaczu, twarz pokrytą niezliczonymi piegami.
— Znam cię — powiedział. — Jesteś… — Już miał powiedzieć „dziewczyną od Alka-Seltzeru”, ale ugryzł się w język. — Jesteś przyjaciółką Alison, z autobusu. Mam nadzieję, że nic jej nie będzie.
Pociągnęła nosem i przytaknęła.
— Ja też. — Mocno wydmuchnęła nos w chusteczkę i wsunęła ją do rękawa.
Na piersi miała znaczek z napisem: „Cześć, jestem Sophie. Spytaj mnie, jak możesz stracić dziesięć kilo w ciągu trzydziestu dni”.
— Szukałem jej dzisiaj cały dzień. Jak dotąd, nic.
Sophie skinęła głową i zamrugała, powstrzymując łzy. Przesunęła kartę nad skanerem, który pisnął, rejestrując cenę. Cień wręczył jej dwa dolary.
— Wyjeżdżam z tego pieprzonego miasta — powiedziała nagle głośno, zdławionym głosem. — Zamieszkam z mamą w Ashland. Alison zniknęła. W zeszłym roku zniknął Sandy Olsen. Rok wcześniej Jo Ming. A co, jeśli w przyszłym roku przyjdzie kolej na mnie?
— Sądziłem, że Sandy’ego Olsena zabrał ojciec.
— Tak — odparła z goryczą dziewczyna. — Na pewno. A Jo Ming wyjechała do Kalifornii, a Sarah Lindquist zabłądziła na szlaku i nigdy jej nie znaleźli. Jasne. Chcę jechać do Ashland.
Odetchnęła głęboko. Przez moment zatrzymała powietrze w płucach. Potem niespodziewanie uśmiechnęła się do niego. W tym uśmiechu nie było nic nieszczerego; pewnie po prostu nauczono ją, że gdy wydaje resztę, powinna się uśmiechać. Życzyła mu miłego dnia. Potem odwróciła się do kobiety z pełnym wózkiem i zaczęła wyładowywać zakupy.
Cień zabrał mleko i odjechał, mijając stację benzynową i gruchota na lodzie. Przeszedł most i znalazł się w domu.
Była sobie dziewczyna i jej wuj sprzedał ją w niewolę — starannie wykaligrafował pan Ibis.
Oto opowieść, reszta to szczegóły.
Istnieją historie, które, jeśli otworzymy przed nimi nasze serca, ranią zbyt mocno. Spójrzmy, oto dobry człowiek, naprawdę dobry, we własnych oczach i oczach przyjaciół: uczciwy, wiemy żonie. Uwielbia dzieci i zawsze znajduje dla nich czas. Kocha swoją ojczyznę. Skrupulatnie wykonuje swą pracę, dokładając wszelkich starań. Zatem pogodnie i bardzo skutecznie eksterminuje Żydów. Zachwyca się grającą w tle muzyką. Przypomina, by wchodząc pod prysznice, nie zapominali numerów identyfikacyjnych — wielu ludzi, informuje ich, zapomina o swych numerach i przy wyjściu pobiera niewłaściwą odzież. To uspokaja Żydów. Po prysznicu wciąż będą żyli, powtarzają sobie w duchu. Nasz człowiek dogląda wszystkich szczegółów palenia zwłok. Jeśli czegoś żałuje, to tylko tego, że gazowanie szkodników wciąż budzi w nim niepokój. Gdyby był naprawdę dobrym człowiekiem, nie czułby niczego poza radością, że oczyszcza z nich ziemię.
Była sobie dziewczyna i jej wuj sprzedał ją w niewolę. Jakże prosto to brzmi, prawda?