— Nie wątpię. Dam sobie radę.
ROZDZIAŁ TRZYNASTY
Był sobotni ranek. Cień otworzył drzwi.
Na progu stała Marguerite Olsen. Nie weszła do środka; czekała skąpana w blasku słońca, minę miała poważną.
— Panie Ainsel…?
— Proszę mi mówić Mike — wtrącił Cień.
— Dobrze, Mike. Zechciałbyś wpaść dzisiaj do mnie na kolację? Około szóstej? Nic wielkiego, spaghetti i klopsiki.
— Lubię spaghetti i klopsiki.
— Oczywiście, jeśli masz inne plany…
— Nie mam innych planów.
— O szóstej.
— Mam przynieść kwiaty?
— Jeśli chcesz, ale to zwykłe spotkanie towarzyskie, nic romantycznego.
Wziął prysznic. Wybrał się na krótki spacer, do mostu i z powrotem. Słońce świeciło na niebie niczym zaśniedziały miedziak i nim dotarł do domu, oblał się potem. Pojechał swym wozem do delikatesów Dave’a i kupił butelkę wina za dwadzieścia dolarów. Cień uznał, że to gwarantuje stosowną jakość. Nie znał się na winach, więc kupił kalifornijski cabernet. Widział kiedyś naklejkę na zderzaku, gdy jeszcze był młodszy, a ludzie naklejali na zderzaki cokolwiek, głoszącą „Bo życie cabernetem jest”. Wówczas go rozśmieszyła.
Wybrał roślinę w doniczce, zielone liście, żadnych kwiatów. Zdecydowanie nic romantycznego.
Kupił też karton mleka, którego nie wypije, i różne przekąski, których nie skosztuje. A potem pojechał do Mabel i zamówił jeden pierożek na lunch. Na jego widok oblicze gospodyni rozjaśnił szeroki uśmiech.
— Hinzelmann skontaktował się już z tobą?
— Nie wiedziałem, że mnie szukał.
— Owszem. Chce cię zabrać na ryby. A Chad Mulligan pytał, czy cię nie widziałam. Przyjechała jego kuzynka. Daleka kuzynka, którą nazywaliśmy kuzynką od całusków. Słodka dziewczyna, spodoba ci się.
Wrzuciła pierożek do brązowej papierowej torebki i szczelnie zamknęła, żeby zachować ciepło.
Cień ruszył do domu okrężną drogą. Jedną ręką trzymał kierownicę, drugą podnosił do ust pierożek. Okruchy posypały się na jego dżinsy i podłogę samochodu. Minął bibliotekę na południowym brzegu jeziora. Miasto w okowach śniegu i lodu wyglądało jak czarno-białe. Nie potrafił nawet wyobrazić sobie nadejścia wiosny — gruchot na zawsze pozostanie na lodzie, otoczony namiotami wędkarzy, półciężarówkami, śladami śniegołazów.
Dotarł do domu, zaparkował i po drewnianych schodach wspiął się do mieszkania. Siedzące w karmniku szczygły i kowaliki zlekceważyły go całkowicie. Wszedł do środka, podlał roślinkę, zastanawiając się, czy nie powinien włożyć wina do lodówki.
Do szóstej pozostało mnóstwo czasu.
Cień pożałował, że nie może spokojnie oglądać telewizji. Pragnął rozrywki. Chciał móc nie myśleć, pozwolić porwać się obrazom i dźwiękom. „Chcesz zobaczyć cycki Lucy?” — odezwał się w pamięci znajomy głos. Pokręcił głową, choć w pokoju nie było nikogo, kto mógłby go zobaczyć.
Uświadomił sobie, że się denerwuje. Wkrótce czekało go pierwsze towarzyskie spotkanie z innymi ludźmi — zwykłymi ludźmi, nie więźniami, bogami, bohaterami kulturowymi czy snami. Pierwsze od czasu aresztowania ponad trzy lata temu. Będzie musiał toczyć normalne rozmowy jako Mike Ainsel.
Zerknął na zegarek: wpół do trzeciej. Marguerite Olsen prosiła, by przyszedł o szóstej. Czy powinien zjawić się dokładnie o szóstej? Odrobinę wcześniej? Odrobinę później? W końcu postanowił, że wyjdzie pięć po.
Zadzwonił telefon.
— Tak? — rzucił Cień.
— To niezbyt uprzejmy sposób odbierania telefonu — warknął Wednesday.
— Kiedy go podłączę, zacznę odpowiadać grzecznie — rzekł Cień. — Mogę w czymś pomóc?
— Nie wiem. — Chwila ciszy. W końcu Wednesday powiedział: — Organizowanie bogów przypomina tresurę kotów: nie przychodzi im to łatwo. — W jego głosie brzmiało tępe krańcowe wyczerpanie. Cień nigdy wcześniej nie słyszał u niego podobnego tonu.
— Co się stało?
— To trudne. Kurewsko trudne. Nie mam pojęcia, czy się uda. Równie dobrze moglibyśmy od razu poderżnąć sobie gardła. Ciach i już.
— Nie wolno ci tak mówić.
— Tak. Jasne.
— Jeśli rzeczywiście poderżniesz sobie gardło — Cień próbował zażartować, wyrwać Wednesdaya z objęć mrocznych myśli — może nawet nie zaboli.
— Zaboli. Nawet my odczuwamy ból. Jeśli działamy w świecie materialnym, świat materialny oddziałuje na nas. Ból wciąż boli, chciwość oszałamia, żądza pali. Nie umieramy łatwo i z pewnością nie wdzięcznie, ale umieramy. Jeśli wciąż jesteśmy kochani i wspominani, coś innego, bardzo do nas podobnego, zjawia się i zajmuje nasze miejsce, i wszystko zaczyna się od początku. Jeżeli jednak zostaliśmy zapomniani, to koniec.
Cień nie wiedział, co powiedzieć.
— Skąd właściwie dzwonisz?
— Nie twoja sprawa.
— Jesteś pijany?
— Jeszcze nie. Ale cały czas myślę o Thorze. Nie poznałeś go. Wielki facet, coś jak ty. Miał dobre serce. Niezbyt bystry, ale gdybyś go poprosił, oddałby ci ostatnią pieprzoną koszulę. I wiesz co? On się zabił. W 1932 roku w Filadelfii. Wsadził sobie do ust lufę pistoletu i rozwalił głowę. Co to za śmierć dla boga?
— Przykro mi.
— W ogóle cię to nie obchodzi, synu. Był bardzo podobny do ciebie, wielki i głupi. — Wednesday umilkł, zakasłał.
— Co się dzieje? — spytał Cień po raz drugi.
— Skontaktowali się z nami.
— Kto?
— Przeciwnik.
— I?
— Chcą rozmawiać o rozejmie. Rozmowy pokojowe. Żyj i pozwól żyć innym.
— I co teraz?
— Teraz pojadę na spotkanie i będę pić kiepską kawę w towarzystwie współczesnych dupków w Masońskim Dworze w Kansas City.
— W porządku. Wpadniesz po mnie czy spotkamy się na miejscu?
— Ty zostajesz. Nie wychylaj się, do niczego nie mieszaj. Słyszałeś?
— Ale…
Rozległo się szczęknięcie i w słuchawce zapadła cisza. Nie słyszał nawet sygnału, ale też nigdy go tam nie było.
Nie pozostało mu nic innego, jak tylko zabijać czas. Rozmowa z Wednesdayem zbudziła niepokój w sercu Cienia. Wstał z zamiarem wyjścia na przechadzkę, lecz na zewnątrz robiło się ciemno, toteż usiadł z powrotem. Wziął ze stołu „Dokumenty z posiedzeń Rady Miejskiej Lakeside 1872-1884” i zaczął przewracać kartki, przebiegając wzrokiem drobny druk. Tak właściwie to nie czytał. Od czasu do czasu przeglądał tylko fragment, który przyciągnął jego uwagę.
Dowiedział się, że w lipcu 1874 Rada Miejska dyskutowała o rosnącej liczbie wędrownych drwali z zagranicy, przybywających do miasta. Na rogu Trzeciej Ulicy i Broadwayu planowano wybudować operę. Spodziewano się, że problemy związane z przegrodzeniem tamą Strumyka Młynarskiego znikną, gdy staw zostanie zamieniony w jezioro. Rada zatwierdziła wypłatę siedemdziesięciu dolarów panu Samuelowi Samuelsowi i osiemdziesięciu pięciu dolarów panu Heikki Salminenowi w zamian za ich ziemię i wydatki związane z przeniesieniem domu z terenów, które miały zostać zalane.