Выбрать главу

Cieniowi nigdy wcześniej nie przyszło do głowy, że tutejsze jezioro zostało stworzone rękami człowieka. Czemu nazwano miasto Lakeside, skoro jezioro było z początku jedynie stawem przy młynie? Czytał dalej i odkrył, że projektem stworzenia jeziora kierował pan Hinzelmann, pochodzący z Hiidemuhlen w Bawarii. Rada Miejska przyznała mu trzysta siedemdziesiąt dolarów na koszta projektu. Resztę miano uzupełnić z datków publicznych.

Cień oddarł kawałek papierowego ręcznika i wsunął go między kartki, jako zakładkę. Wyobrażał sobie radość Hinzelmanna ze wzmianki o dziadku. Zastanawiał się, czy starzec wiedział, jaką rolę jego rodzina odegrała w stworzeniu jeziora. Zaczął przerzucać kartki, szukając kolejnych wzmianek na ten temat.

Wiosną 1876 roku jezioru nadano nazwę. Stanowiło to początek obchodów stulecia miasta. Rada przegłosowała wystosowanie oficjalnego podziękowania panu Hinzelmannowi.

Cień spojrzał na zegarek. Wpół do szóstej. Poszedł do łazienki, wziął prysznic, uczesał się, przebrał. Ostatni kwadrans upłynął niepostrzeżenie. Cień zabrał wino i roślinkę, po czym zastukał do sąsiednich drzwi.

Otwarły się natychmiast. Marguerite Olsen sprawiała wrażenie niemal tak zdenerwowanej jak on sam. Wzięła od niego butelkę i doniczkę, podziękowała. Na ekranie telewizora zaczynał się właśnie „Czarnoksiężnik z krainy Oz”. Obraz wciąż miał barwę sepii, Dorota nadal przebywała w Kansas. Siedziała z zamkniętymi oczami w wozie Profesora Cudotwórcy, a stary oszust udawał, że czyta jej w myślach, gdy tymczasem do miasta zbliżała się trąba powietrzna, która miała odmienić jej życie. Leon siedział przed telewizorem i bawił się wozem strażackim. Na widok Cienia jego mała twarz się rozpromieniła. Chłopiec wstał i pobiegł do sypialni, potykając się z podniecenia. Po chwili wypadł stamtąd, tryumfalnie wymachując trzymaną w ręce ćwierćdolarówką.

— Patrz, Mike’u Ainselu! — krzyknął. Zacisnął obie dłonie i udał, że bierze monetę do prawej ręki. Wyprostował palce. — Sprawiłem, że zniknęła, Mike’u Ainselu!

— Owszem — zgodził się Cień. — A po obiedzie, jeśli mama się zgodzi, pokażę ci, jak zrobić to jeszcze zręczniej.

— Jeśli chcesz, zrób to teraz — wtrąciła Marguerite. — Wciąż czekamy na Samanthę. Posłałam ją do sklepu po kwaśną śmietanę. Nie mam pojęcia, czemu tak długo nie wraca.

W tym momencie, jak na zawołanie, na drewnianym podeście rozległ się odgłos kroków. Ktoś otworzył drzwi mieszkania. Z początku Cień jej nie poznał. Potem jednak powiedziała:

— Nie wiedziałam, czy chodziło ci o śmietanę z kaloriami, czy też taką, która smakuje jak pasta papierowa, więc wybrałam tę z kaloriami. — Wreszcie ją rozpoznał: dziewczyna z drogi do Kairu.

— Świetnie — odparła Marguerite. — Sam, to jest mój sąsiad Mike Ainsel. Mike, to jest Samantha Czarna Wrona, moja siostra.

Nie znam cię — pomyślał desperacko Cień. Nigdy wcześniej się nie spotkaliśmy. Jesteśmy sobie obcy. Próbował sobie przypomnieć, jak myślał o śniegu, jak łatwo mu to przyszło. Teraz czuł rosnącą desperację. Wyciągnął rękę.

— Miło mi — rzekł.

Dziewczyna zamrugała, spojrzała mu prosto w twarz. Chwila wahania, po czym jej oczy błysnęły. Kąciki ust uniosły się w uśmiechu.

— Witaj — rzekła.

— Zobaczę jak tam obiad — oznajmiła Marguerite pełnym napięcia tonem kogoś, kto potrafi wszystko przypalić, jeśli tylko na moment spuści z tego oko.

Sam zdjęła puchowy płaszcz i czapkę.

— A zatem ty jesteś melancholijnym, tajemniczym sąsiadem — powiedziała. — Kto by pomyślał. — Mówiła bardzo cicho.

— A ty — odparł — jesteś dziewczyną Sam. Możemy porozmawiać o tym później?

— Jeśli obiecasz, że wyjaśnisz, co się dzieje.

— Słowo.

Leon pociągnął Cienia za nogawkę.

— Pokażesz mi teraz? — spytał, unosząc monetę.

— Jasne — odparł Cień. — Ale jeśli to zrobię, pamiętaj, że mistrz magii nigdy nie zdradza swoich sekretów.

— Obiecuję — oznajmił z powagą Leon. Cień wziął monetę w lewą rękę, potem przesunął prawą dłoń Leona, pokazując mu jak udawać, że przekłada pieniążek, tak naprawdę pozostawiając go na miejscu. Kazał Leonowi powtórzyć wszystko samodzielnie.

Po kilku próbach chłopiec opanował sztuczkę.

— Teraz poznałeś połowę triku — oznajmił Cień. — Druga połowa wygląda następująco: skup się na miejscu, w którym powinna być moneta. Patrz tylko na nie. Jeśli będziesz się zachowywał, jakbyś trzymał ją w prawej ręce, nikt nawet nie spojrzy na lewą, nieważne, jak niezręcznie ci poszło.

Sam obserwowała to wszystko, lekko przechylając głowę. Milczała.

— Obiad! — zawołała Marguerite i wynurzyła się z kuchni, dźwigając w dłoniach miskę parującego spaghetti.

— Leon, idź umyj ręce.

Posiłek składał się z chrupiącego chleba czosnkowego, gęstego, czerwonego sosu i pikantnych klopsików. Cień pogratulował ich Marguerite.

— Stary, rodzinny przepis — odparła. — Z korsykańskiej strony rodziny.

— Sądziłem, że jesteś Indianką.

— Ojciec jest Czirokezem — wtrąciła Sam. — Ojciec mamy Meg pochodzi z Korsyki. — Sam jako jedyna w pokoju piła wino. — Tato zostawił ją, gdy Mag miała dziesięć lat. Przeniósł się na drugą stronę miasta. Urodziłam się sześć miesięcy później. Kiedy ojciec dostał rozwód, ożenił się z mamą. Gdy skończyłam dziesięć lat, odszedł. Najwyraźniej potrafił skupić uwagę tylko na dziesięć lat.

— Od dziesięciu lat siedzi w Oklahomie — dodała Marguerite.

— Rodzina mojej matki to europejscy Żydzi — ciągnęła Sam — pochodzący z jednego z tych krajów, w których komunizm zastąpił chaos. Myślę, że spodobała jej się wizja małżeństwa z Czirokezem. Pieczenie chleba, siekana wątróbka… — Pociągnęła kolejny łyk czerwonego wina.

— Mama Sam to szalona kobieta. — W głosie Marguerite zadźwięczała nutka dezaprobaty.

— Wiesz, gdzie jest teraz? — Cień pokręcił głową. — W Australii — odparła Sam. — W Internecie poznała faceta z Hobart. Gdy spotkali się na żywo, uznała, że jest obleśny, ale spodobała jej się Tasmania, więc zamieszkała tam wraz z grupą kobiet. Uczy je ba — tikowania i podobnych bzdur. Odlotowe, prawda? W jej wieku?

Cień zgodził się i poprosił o dokładkę klopsików. Sam opowiedziała im o tym, jak Brytyjczycy wymordowali pierwotnych mieszkańców Tasmanii i o stworzonym przez nich ludzkim łańcuchu, który miał schwytać Aborygenów, a doprowadził jedynie do ujęcia starca i chorego chłopca. Opowiedziała też o diabłach tasmańskich — wilkach workowatych — wybitych przez bojących się o owce farmerów, i o tym, jak politycy z lat trzydziestych zauważyli, że warto chronić zwierzęta, gdy wszystkie już nie żyły. Opróżniła drugi kieliszek, nalała sobie trzeci.

— Teraz ty, Mike — powiedziała nagle. Jej policzki zarumieniły się gwałtownie. — Opowiedz nam o swojej rodzinie. Jacy są Ainselowie? — Uśmiechała się kpiąco, złośliwie.

— Jesteśmy strasznie nudni — odparł Cień. — Żaden z nas nie dotarł nigdy do Tasmanii. Słyszałem, że uczysz się w Madison. Jak tam jest?

— No wiesz — mruknęła. — Historia sztuki, studia kobiece. Odlewam też własne rzeźby w brązie.

— Kiedy dorosnę — wtrącił Leon — zostanę czarodziejem. Puf! Nauczysz mnie, Mike’u Ainselu?

— Jasne — odparł Cień. — Jeśli mama się zgodzi.

— Kiedy skończymy — oznajmiła Sam — i będziesz kładła Leona do łóżka, chyba zabiorę Mike’a na godzinkę do Ostatniego Grosza.