— I ci bogowie zabili tamtych dwóch facetów?
— Nie. Zrobiła to moja żona.
— Zdawało mi się, że mówiłeś, że ona nie żyje.
— Bo nie żyje.
— Zabiła ich przed śmiercią?
— Po. Nie pytaj.
Sam uniosła rękę i odrzuciła z czoła kosmyk włosów. Wjechali w Main Street i zatrzymali się przed barem. Na szyldzie wymalowano pijaczka: w jednej ręce trzymał kufel piwa, w drugiej lśniącą monetę. Cień zabrał torbę z książką i wysiadł.
— Czemu mieliby walczyć? — spytała Sam. — To jedno wydaje mi się bez sensu. Co mogliby wygrać?
— Nie wiem — przyznał Cień.
— Łatwiej wierzyć w obcych niż w bogów — oznajmiła. — Może pan Town i pan jakiś tam to naprawdę faceci w czerni pracujący dla obcych.
Stali na chodniku przed „Ostatnim Groszem”. Sam zatrzymała się nagle. Spojrzała na Cienia. Z jej ust uleciał obłoczek pary.
— Powiedz po prostu, że grasz po stronie dobrych.
— Żałuję, ale nie mogę. Choć naprawdę się staram.
Zmierzyła go wzrokiem i przygryzła dolną wargę. W końcu skinęła głową.
— To mi wystarczy. Nie zdradzę cię. Możesz mi kupić piwo.
Cień otworzył przed nią drzwi. Nagle zalała ich fala gorąca i muzyki. Weszli do środka. Sam pomachała do znajomych. Cień pozdrowił skinieniem głowy ludzi, których twarze — choć nie nazwiska — zapamiętał z poszukiwań Alison McGovern, albo których spotkał rankiem u Mabel. Chad Mulligan stał przy barze, otaczając ramieniem plecy drobnej, rudowłosej kobiety — pewnie dalekiej kuzynki — pomyślał Cień. Ciekaw był, jak wygląda, stała jednak do niego tyłem. Na widok Cienia Chad uniósł dłoń w geście pozdrowienia. Cień uśmiechnął się szeroko i pomachał ręką. Rozejrzał się w poszukiwaniu Hinzelmanna, lecz tego wieczoru stary najwyraźniej nie odwiedził baru. Dostrzegł pusty stolik i ruszył ku niemu. I wtedy ktoś zaczął krzyczeć.
Był to przejmujący, rozpaczliwy krzyk — krzyk histeryczny, z rodzaju „zobaczyłem ducha!”. Wszyscy umilkli. Cień rozejrzał się, pewien, że ktoś kogoś morduje. I nagle uświadomił sobie, że wszystkie twarze zwracają się w jego stronę. Nawet czarny kot, za dnia śpiący w oknie, stał na szafie grającej, unosząc ogon i wyginając grzbiet, i patrzył na Cienia. Czas zwolnił bieg.
— Łapcie go! — wrzeszczała kobieta na granicy histerii. — Na miłość boską, niech ktoś go zatrzyma. Nie pozwólcie mu uciec, proszę!
Znał ten głos.
Nikt nawet nie drgnął. Patrzyli na Cienia. On odpowiedział im spojrzeniem.
Chad Mulligan wystąpił naprzód, przeciskając się przez tłum. Obok niego stąpała ostrożnie drobna kobieta. Szeroko otwierała oczy, jakby szykowała się do kolejnego krzyku. Cień ją znał. Oczywiście, że ją znał. Policjant wciąż trzymał w dłoni szklankę z piwem. Odstawił ją na najbliższy stolik.
— Mike — powiedział.
— Chad — odparł Cień.
Audrey Burton chwyciła Chada za rękaw. Twarz miała białą. W jej oczach lśniły łzy.
— Cień — rzuciła. — Ty draniu!
— Jesteś pewna, że znasz tego człowieka, kochanie? — Chad sprawiał wrażenie zakłopotanego.
Audrey Burton spojrzała na niego z niedowierzaniem.
— Oszalałeś?! Od lat pracował dla Robbiego. Ta dziwka, jego żona, była moją najlepszą przyjaciółką. Ścigają go za morderstwo. Musiałam odpowiadać na pytania. To były więzień.
Zachowywała się przesadnie. Jej głos drżał od tłumionej histerii. Wyrzucała z siebie słowa jak aktorka telewizyjna, próbująca zdobyć nagrodę Emmy. Kuzynka od całusków — pomyślał z pogardą Cień.
Nikt w barze nie odezwał się ani słowem. Chad spojrzał na Cienia.
— To pewnie pomyłka. Jestem pewien, że z łatwością wszystko wyjaśnimy. — I zwracając się do ludzi, dodał: — Wszystko w porządku. Nie ma się czym przejmować. Załatwimy tę sprawę. Nic się nie stało. — I znów do Cienia: — Wyjdź na dwór, Mike. — Spokój i fachowość. Cień był pod wrażeniem.
— Jasne — odparł.
Poczuł, jak czyjaś dłoń dotyka jego ręki. Odwróciwszy się, ujrzał patrzącą na niego Sam. Uśmiechnął się do niej pocieszająco.
Sam zadarła głowę, patrząc na Cienia. Potem rozejrzała się po barze i wpatrzonych w nich ludziach.
— Nie wiem, kim jesteś — powiedziała, zwracając się do Audrey Burton — Ale. Jesteś. Taką. Straszną. Cipą.
Wspięła się na palce, pociągnęła ku sobie Cienia i pocałowała go mocno w usta, napierając na nie z całych sił. Cień miał wrażenie, że trwa to kilka minut. W rzeczywistości było to może pięć sekund.
Dziwny pocałunek — pomyślał Cień, czując na ustach jej wargi. Jakby nie był przeznaczony dla niego, lecz dla innych ludzi w barze, by im pokazać, że Sam wybrała, po czyjej stronie stoi. Pocałunek poparcia. Czuł przecież, że tak naprawdę wcale jej się nie podoba — no, nie w ten sposób.
Kiedyś, dawno temu, jako dzieciak przeczytał pewną historię. Opowieść o podróżniku, który spadł ze skały. Na górze czekały tygrysy-ludożercy, na dole śmierć w przepaści. On zaś zatrzymał się w połowie urwiska, wisząc na rękach. Obok siebie miał krzaczek truskawek, w górze i w dole pewną śmierć. Co miał zrobić? — brzmiało pytanie. A odpowiedź? Zjeść truskawki.
W dzieciństwie nie dostrzegał sensu historii. Teraz owszem. Zamknął zatem oczy i skupił się wyłącznie na pocałunku. Czuł jedynie wargi Sam, jej miękką skórę, słodką niczym letnia truskawka.
— Chodź już, Mike — rzucił stanowczo Chad Mulligan — proszę. Wyjdźmy na zewnątrz.
Sam cofnęła się. Oblizała wargi i uśmiechnęła się szeroko, tak że uśmiech odbił się w jej oczach.
— Nieźle — powiedziała. — Całkiem dobrze całujesz jak na faceta. No dobra, idźcie bawić się na dwór. — Odwróciła się do Audrey Burton. — Ale ty — dodała — ciągle jesteś cipą.
Cień rzucił Sam swoje kluczyki. Złapała je jedną ręką. Przeszedł przez bar i przekroczył próg. Tuż za nim podążał Chad Mulligan. Na zewnątrz zaczął padać śnieg; płatki wirowały i tańczyły w blasku neonu.
— Chcesz o tym pogadać? — spytał Chad.
Audrey wyszła za nimi na chodnik. Wyglądała, jakby lada moment miała znów zacząć krzyczeć.
— On zabił dwóch ludzi, Chad — oznajmiła. — Przyszło do mnie FBI. To wariat. Jeśli chcesz, pójdę z wami na komisariat.
— Dość już sprawiła pani kłopotu. — W głosie Cienia brzmiało znużenie. — Proszę odejść.
— Chad, słyszałeś? On mi grozi!
— Wracaj do środka — polecił Chad Mulligan. Przez moment wyglądała, jakby zamierzała protestować. Potem zacisnęła wargi tak mocno, że zbielały, i weszła do baru.
— Chciałbyś coś dodać do tego, co powiedziała? — spytał Chad.
— Nigdy nikogo nie zabiłem.
Chad skinął głową.
— Wierzę ci — rzekł. — Jestem pewien, że z łatwością odeprzemy te zarzuty. Nie będziesz sprawiał kłopotów, prawda, Mike?
— Pewnie, że nie. To jedna wielka pomyłka.
— Właśnie — zgodził się Chad. — Chodźmy zatem do mnie i załatwmy to.
— Jestem aresztowany? — spytał Cień.
— Nie, chyba że chcesz. Po prostu chodź ze mną w ramach obowiązku obywatelskiego i załatwmy sprawę.
Chad obszukał Cienia. Nie znalazł broni. Wsiedli do samochodu Mulligana. I znów Cień usiadł z tyłu, wyglądając przez metalową kratę. W myślach powtarzał: SOS, Mayday, Ratunku. Próbował wpływać na Mulligana swym umysłem, tak jak kiedyś na gliniarza w Chicago. To twój stary kumpel, Mike Ainsel. Uratowałeś mu życie. Nie wiesz, jakie to wszystko głupie? Czemu po prostu nie dasz sobie siana?