Выбрать главу

– Za tych, co odeszli.

– Za tych, co odeszli.

Garmony wahał się przez chwilę, po czym zapytał:

– Słuchaj, skoro tkwimy w tym razem, to chyba możemy sobie coś wyjaśnić. Czy to ty dostarczyłeś zdjęcia gazecie?

George Lane urósł o cal jak na zamówienie i odparł boleściwym tonem:

– Jako człowiek interesu, zawsze lojalnie wspierałem partię i zasilałem jej fundusze. Co miałbym na tym zyskać? Halliday pewnie trzymał na nich łapę od początku, czekał tylko na sprzyjający moment.

– Podobno jednak gazety biły się o prawo do nich.

– Molly przeniosła prawo własności na Linleya. Może zarobił na tym parę groszy, nie wiem. Nie za bardzo chciałem pytać.

Sącząc szkocką, Garmony doszedł do wniosku, że więcej się nie dowie, bo dziennik z pewnością będzie chronił swoje źródła informacji. Jeśli Lane kłamie, robi to dobrze. Jeśli nie, to niech szlag trafi Linleya i całą jego twórczość.

Zapowiedziano ich lot. Kiedy schodzili we dwóch do czekającego małego autobusu, Lane położył Garmony'emu dłoń na ramieniu i rzekł:

– Wiesz, uważam, że w tej sytuacji poradziłeś sobie cholernie dobrze.

– Naprawdę? – Były minister niedostrzegalnie się odsunął.

– Jak najbardziej. Niejeden powiesiłby się z powodu o wiele błahszej sprawy.

Półtorej godziny później samochodem rządu Holandii wieziono ich ulicami Amsterdamu.

Nie odzywali się do siebie od dłuższego czasu, więc Lane rzekł w końcu beztrosko:

– Słyszę, że odłożono prawykonanie w Birmingham.

– Nie tyle odłożono, co odwołano. Giulio Bo twierdzi, że ta symfonia to chała. Połowa orkiestry odmawia grania. Podobno na końcu pojawia się melodyjka, która z różnicą jednej czy dwóch nut jest bezwstydną kopią Ody do radości Beethovena.

– Nic dziwnego, że się zabił.

Ciała przechowywano w małej kostnicy w podziemiach komendy głównej amsterdamskiej policji. Kiedy prowadzono ich schodami na dół, Garmony zastanawiał się, czy w Scotland Yardzie też jest takie tajemne miejsce. Teraz już się nie dowie. Dokonano oficjalnego zidentyfikowania zwłok. Urzędnicy Ministerstwa Spraw Wewnętrznych Holandii odciągnęli na stronę byłego ministra i wtedy Lane mógł w samotności kontemplować twarze swych dobrych znajomych. Były zadziwiająco spokojne. Vernon miał lekko rozchylone usta, jak gdyby umarł w trakcie mówienia czegoś zajmującego, podczas gdy Clive przybrał zadowoloną minę człowieka upajającego się burzą braw.

Niedługo potem Garmony'ego i Lane'a wieziono z powrotem przez śródmieście. Siedzieli pogrążeni w swych myślach.

– Dowiedziałem się czegoś ciekawego – odezwał się po chwili były minister. – Prasa wszystko pokręciła. A my za nią. To wcale nie były dwa samobójstwa. Oni otruli siebie nawzajem. Podali sobie Bóg raczy wiedzieć co. Jeden zamordował drugiego.

– Mój Boże!

– Okazuje się, że są tutaj ci upiorni lekarze, co niecnie wykorzystują prawo do eutanazji. Zwykle na zamówienie różnych ludzi wykańczają ich starych krewnych.

– Zabawne – rzekł Lane. – Zdaje się, że „The Judge" o tym pisał.

Odwrócił się i spojrzał przez okno. W tempie marszu jechali Brouwersgracht. Jaka ładna, pięknie rozplanowana ulica. Na rogu znajdowała się schludna kawiarenka, gdzie najpewniej sprzedawano narkotyki.

– Hm – westchnął. – Ach, ci Holendrzy i to ich racjonalne prawo.

– Właśnie – przyznał Garmony. – Oni potrafią nieźle przesadzić z tą swoją racjonalnością.

Późnym popołudniem, kiedy już wylądowali na Heathrow, załatwili formalności dotyczące zwłok, przeszli przez kontrolę celną i wypatrzyli swych szoferów, Garmony i Lane uścisnęli sobie dłonie i rozstali się, pierwszy by spędzać odtąd więcej czasu z rodziną w Wiltshire, drugi, by odwiedzić Mandy Halliday.

Lane kazał zatrzymać samochód u dalszego wylotu ulicy, gdyż chciał się przejść. Musiał ułożyć sobie w głowie to, co zamierza powiedzieć wdowie. Ale kiedy tak spacerował w kojącym chłodzie zmierzchu, mijając przestronne wiktoriańskie domy przy pierwszym, wczesnowiosennym akompaniamencie warczących kosiarek do trawy, jego myśli pobiegły ku innym, przyjemniejszym sprawom: Garmony załatwiony, dobity jeszcze przez swą kłamliwą żoneczkę, która publicznie zaprzeczyła jego romansowi, Vernon z głowy, no i Clive też. Koniec końców, sprawa z byłymi kochankami potoczyła się całkiem nieźle. Pora, by zacząć myśleć o nabożeństwie za duszę Molly.

Doszedł do domu Hallidayów i przystanął na stopniach przed drzwiami. Znał Mandy od lat. Wspaniała dziewczyna. Kiedyś była dosyć rozbestwiona. Może mimo żałoby zaprosić ją na kolację?

Tak, nabożeństwo. Raczej u Świętego Marcina, a nie u Jakuba, dokąd obecnie ściąga ten gatunek naiwniaków, czytających wydawaną przez niego literaturę. A zatem postanowione, u Świętego Marcina i tylko on wygłosi mowę, nikt inny. Nie będzie żadnych eks-kochanków wymieniających porozumiewawcze spojrzenia. Uśmiechnął się, a gdy podniósł rękę, by nacisnąć dzwonek, myślami krążył już wokół fascynującej sprawy, którą była lista gości.

Ian McEwan

***