W tym momencie mógł zapytać, czy przy gryfie nie było żadnej pisemnej wiadomości, ale Nisse go uprzedził:
– No dobrze, ale teraz niech „wpadka” szuka dalej. Gadać możemy później.
O nie, tym razem Morten uraził Sissi. Na szczęście ona przyjęła to ze śmiechem. Zdawała się należeć do osób, które uważają, że wśród przyjaciół można sobie pozwolić na ostre repliki i drobne złośliwości, co więcej, że są one dowodem prawdziwie ciepłego stosunku i przywiązania. Nieprzyjaciół drażnić nie należy, to niebezpieczne.
Zaczynał lubić Silly, nie, przepraszam, Sissi.
Monika jest dobrą dziewczyną. Spędzili razem mnóstwo miłych chwil i zaczynał nawet myśleć o wspólnym życiu.
Dlaczego więc nagle zobaczył przed oczyma coś jakby zasłonę z szarego aksamitu?
– Ciii! – syknął Hasse. – Padnij!
Ale było za późno. Przez las szło w ich stronę troje ludzi i, niestety, zdążyli już zobaczyć „poszukiwaczy złota”, bo gwałtownie przystanęli, a potem zawrócili i zaczęli uciekać. Być może ze strachu, że zostaną rozpoznani?
Czwórka młodych patrzyła w ślad za nimi.
– A więc jednak wrócili – stwierdził Nisse zadowolony.
– Jedna z nich to kobieta – oznajmiła Sissi stanowczo.
– Skąd wiesz? Tak daleko, a poza tym byli jednakowo ubrani.
– Mężczyzna tak nie biegnie, z podniesionymi ramionami, machając rękami na boki.
– No, chyba masz rację.
– Ale nie domyślacie się, co oznacza ich wizyta? – spytał Morten zachwycony.
– Domyślamy się! – zawołał Nisse. – Oni nie mają gryfa, czyli że musi być gdzieś tutaj.
– Tak jest! No to wracamy do poszukiwań! Zryliśmy już ziemię tak, że wygląda to na wandalizm, ale…
– Mam pewien pomysł, tylko tym razem bez żadnych złośliwości – zastrzegał Nisse. – Otóż kiedy ten facet pod moim ciosem zwalił się na ziemię i łańcuszek wypadł mu z ręki… czy nie jest prawdopodobne, że amulet, jako cięższy, poleciał dalej? W którą stronę mógł się potoczyć, Hasse? Ty przecież widziałeś, kiedy facet upadał.
Hasse rozglądał się przez chwilę. Potem wykonał taki ruch, jak uderzony pięścią zatoczył się i runął jak długi na ziemię.
– Oj! – jęknął Morten z podziwem. – Nigdy bym się na coś takiego nie odważył!
– Trening, przyjacielu – powiedział Hasse z dumą i poderwał się z taką samą lekkością, nie zwracając uwagi na bolący łokieć. – Widzieliście wszystko, co trzeba?
Sissi i Nisse już pobiegli między drzewa.
Pod kłującym krzewem niedźwiedzich jeżyn leżał gryf.
Morten z uroczystą miną podał go Sissi:
– Ostatniej potomkini potężnego rycerskiego rodu. Proszę bardzo, gryf rodziny Cantabria!
Zaraz go jednak opuściła cała powaga. Skoczył wysoko i wrzasnął radośnie:
– Hurra! Udało mi się! Au, moja głowa, powinienem był uważać!
Sissi dała mu tabletkę od bólu głowy.
Kiedy potem przechodzili przez Wzgórze Wisielców, rozglądał się bardzo uważnie i już nie odwracał głowy. Stał się bardziej odważny teraz, kiedy mission impossible została wypełniona. Zdumiało go jakie to wzgórze jest wysokie, z jednej strony schodziło stromo ku strumykowi, Verkean, jak mu wyjaśnił Nisse, płynącemu tuż obok osady Brósarp. Rzeczywiście w nocy musiał pobłądzić. Z drugiej jednak strony, przecież nie szukał żadnego Wzgórza Wisielców, lecz zagrody Viberslóv, która już nie istnieje, a poza tym i tak znajdowała się po drugiej stronie drogi krajowej.
Kiedy przyszło co do czego, wszystko mu się pomieszało jak jakiemuś głupkowi.
Tak jest, głupek to w tej sytuacji właściwe słowo.
– Więc tu naprawdę było kiedyś miejsce kaźni – powiedział z udaną lekkością, kiedy wracali do samochodu. – Uśmiercano tu przez ścięcie, czy wieszano?
– I jedno, i drugie – wyjaśnił Nisse. – Zwróciłeś uwagę na spore wgłębienie na szczycie wzgórza?
– Tak. Potknąłem się tam.
– Ludzie gadają, że tam grzebano ściętych.
Morten poczuł, jakby mała jaszczurka o lodowatych łapkach przemknęła mu po plecach. Już więcej się nie odwracał. Nisse natomiast był całkiem nieczuły na małe jaszczurki.
– Jednym z ostatnich tutaj ściętych był w latach czterdziestych dziewiętnastego wieku pewien ponury rozbójnik, który napadał podróżnych na drogach. Nawiasem mówiąc, miał na imię Marten.
– Dziękuję ci! – skrzywił się Morten. – Już wystarczy.
11
Rozważali możliwość zatrzymania się w małej jadłodajni Annorlunda koło Stenshuvud, żeby odbyć krótką rozmowę informacyjną.
(W Szwecji wiele nazw miejscowych kończy się na – lunda: Bjórklunda, Lummelunda, Graniunda… Annorlunda natomiast znaczy „inaczej, odmiennie”.)
Morten odnosił się jednak do pomysłu sceptycznie.
– Tam może być za dużo ludzi, a to jest tajemnica przez wielkie T. Czy nie lepiej pojechać do mojego pokoju w hotelu? A poza tym powinniśmy spróbować amontillado.
Reszta chętnie na to przystała, najpierw jednak trzeba było zabrać samochód Mortena, zostawiony w lesie – jeśli tam jeszcze stoi. Kluczyki przecież zniknęły.
Owszem, samochód stał tam gdzie przedtem, Morten zaczął go podejrzliwie badać, już kiedyś przecież doświadczył sabotażu. Och, jak to było dawno temu! Tyle się od tamtej pory wydarzyło!
Drzwiczki samochodu nie były zamknięte na zamek, kluczyki leżały na podłodze.
– A to co? Nikt nie chce nawet ukraść mojego samochodu? Czy coś z nim nie w porządku? – narzekał Morten.
Natychmiast jednak zauważył, ze schowek na rękawiczki został przeszukany. Telefon komórkowy leżał na miejscu, ale wszystkie wiadomości wykasowano.
– Przeczytali je – stwierdził Nisse. – Było tam coś ważnego?
Morten zastanowił się. No tak, moja słodka rozmowa z Moniką, pomyślał i zaczerwienił się po uszy.
– Nie – odparł swobodnie. – Nic ważnego. Jeśli nie nadeszła jakaś ważna informacja wczoraj wieczorem. Ale my nigdy o tej sprawie nie rozmawiamy za pośrednictwem SMS – ów.
Skańczycy uznali, że to bardzo rozsądne, teraz jednak z niecierpliwością oczekiwali, aż Morten opowie im całą historię.
Jechał za nimi do Simrishamn. Widział pola Brósarp i jabłkowe sady w Kivik, gdzie nagrywany był film „Bracia Lwie Serce” na podstawie powieści Astrid Lindgren. Widział nawet miejsca, gdzie znajdowała się filmowa Zagroda Jabłoni i Dolina Dzikich Róż. I co najmniej pięćset krecich kopców na wielkim trawniku, prawdziwa krecia orgia.
To mu przypomniało dyskusję, jaką prowadzili z Sissi w samochodzie dostawczym. Licytowali się kto, Szwecja czy Norwegia, ma więcej komputerów osobistych.
„My mamy tysiące” – przechwalał się Morten.
„My natomiast miliony”.
„Biliony”.
„Tryliony”.
„Kwartyliony”.
„Sianolony” – syknęła w końcu Sissi.
Morten wybuchnął głośnym śmiechem.
Teraz siedząc w skromnym samochodzie babci, uśmiechał się sam do siebie. To dobrze, że samochód jest właśnie taki, w przeciwnym razie pewnie już by go nie było.
Morten rozmawiał z Antoniem i otrzymał błogosławieństwo oraz pozwolenie, by opowiedzieć swoim nowym przyjaciołom o zagadce rycerzy. Sami rycerze też to zaakceptowali, w podziękowaniu za wkład trojga młodych Szwedów do poszukiwań. I z radości z odnalezienia jeszcze jednego potomka.
Dla Mortena był to wielki dzień!
Siedzieli w hotelowym pokoju rozparci wygodnie w fotelach, tylko on sam, jako uprzejmy gospodarz, dla którego fotela zabrakło, siedział na podłodze. Sherry w butelce powoli ubywało, choć Morten nie odważył się wypić więcej niż tylko na spróbowanie. Dosłownie dwie krople. Smakowało znakomicie. Zastanawiał się przez chwilę, czy nie zostawić sobie trochę na później.