– „Chcę cię poinformować, że odnalazłam własną drogę, bez twojej pomocy. Poprzez znajomych poznałam nieziemskiego człowieka, samego przywódcę Jedynego Kościoła w Duchu Niebiańskim, pastora Schwartza. On dał mi tę pociechę i wsparcie, jakiego ty, moja córko, i wielu innych mi odmawialiście.
On „wsłuchuje się w mój ból, moją samotność i rozpacz. Nikt mnie przecież nie rozumie, nikt z wyjątkiem jego. Czuć jego dłoń na swoim ramieniu, kiedy opowiadam mu o trwającym cale życie cierpieniu, tę dłoń, która z takim zrozumieniem głaszcze moje kolana… o, wtedy dreszcz przenika moje ciało i przepełnia mnie religijna rozkosz. To boskie uczucie. Vesla, ja wierzę, że niebiańsko cieple dłonie pastora Schwartza mogą mnie uwolnić od wszystkich cierpień, jego głos przy moim uchu daje mi nareszcie poczucie bezpieczeństwa, jestem nawet w stanie chodzić na jego spotkania z wiernymi, to naprawdę cud boski, i pastor wie, jak powinnam dysponować moimi pieniędzmi. Jedyne słuszne rozwiązanie w tych czasach jarmarcznego zgiełku, to oddać je pod opiekę Niebiańskiego Kościoła”.
– Aha, więc mamusia teraz może chodzić? – zdziwiła się Vesla cierpko.
– Ona potrzebuje pomocy psychiatrycznej – wtrącił Antonio. – Powinna była ją otrzymać już dawno temu, to nie zatrułaby twojego dzieciństwa i młodości, jak to niestety miało miejsce.
– A tego pastora należałoby zamknąć.
– Tak, to mi pachnie niezłym oszustwem – zgodził się Antonio.
– Jeśli mu nawet odda swoje pieniądze, mnie to nic nie obchodzi, ale tacy jak on nie powinni chodzić wolno i ogłupiać ludzi.
– To prawda, jednak teraz reagować nie możemy, bo cię oskarży, że chcesz ją pozbawić przyjaciela z zazdrości o spadek. Który, jak się domyślam, nie jest przesadnie wielki?
– Nie, no coś ty, najwyżej kilka tysięcy. Nie wiem, ile dokładnie i nie chcę wiedzieć.
– Nie przeszkadzaj jej, niech się bawi. Pozwól jej zaznać tego szczęścia, czuć jego spocone ręce na swoich kolanach, czy gdzie pastor zechce je umieścić. Musimy tylko zadbać, żeby wielebny się nie ulotnił. Kiedy matka będzie potrzebowała naszego wsparcia i pociechy, dostanie je, a wtedy my dopadniemy pastora tak, by i ona, i wszyscy inni, którzy mu zaufali, dostali z powrotem przynajmniej pieniądze. Vesla zarzuciła mu ramiona na szyję.
– Jesteś wspaniały, Antonio. Najlepsze, co mnie w życiu spotkało.
– Będzie coś jeszcze lepszego – powiedział ze śmiechem, głaszcząc jej wydatny brzuch. – A ślub mamusia przegapiła i nie wie, że odbył się wiele miesięcy temu, skromny, tylko z przyjaciółmi.
Unni była wściekła na jednego z pasażerów samolotu tamtego dnia, kiedy wracali do domu z Hiszpanii, po odwiedzinach grobu mnicha Jorge z Nawarry. Siedzący obok niej Norweg miał nieźle w czubie i jakby tego było mało, był zaziębiony i powinien był się trzymać od niej z daleka. Unni jednak najwyraźniej wpadła mu w oko, próbował ją obłapiać i przytulać, pochylał nad nią twarz, choć kichał i prychał na wszystkie strony. W końcu musiała obudzić Jordiego, który zasnął natychmiast jak tylko wsiedli do samolotu. Zamienili się miejscami, co Norwega zezłościło, ale tym się akurat nie przejmowała.
Niestety, interwencja okazała się spóźniona. W trzy dni po powrocie Unni rozchorowała się na grypę i z każdym dniem czuła się gorzej. Bolały ją mięśnie, głowę miała jak wypchaną watą, źle słyszała i nie mogła poruszać szczękami. Zakatarzona i z gorączką nie mogła jechać z Jordim do Hiszpanii. Zresztą by jej nie pozwolono, musieli czekać. Jordi przygotował dla niej posłanie najlepiej jak potrafił. On sam oczywiście nie zachorował, co to, to nie!
Życzyła tamtemu współpasażerowi, żeby mu się rok ułożył jak najgorzej, żeby miał zapalenie pęcherza i wrzody na twarzy, żeby cuchnęło od niego paskudnie. Ale nie była wiedźmą, więc jej rozpalone do białości przekleństwa nie miały żadnej wartości.
Jordi czekał cierpliwie, aż Unni dojdzie do siebie, zarówno jeśli chodzi o zdrowie, jak i poczucie humoru.
Tymczasem nastał lipiec i zaczęły się upały.
W takim okresie jechać do Hiszpanii! Sprytne, nie ma co!
Unni podejrzliwie przyglądała się swojemu sąsiadowi w samolocie, ale ten sprawiał wrażenie zdrowego.
Z ulgą uwolniła się od konieczności używania papierowych chusteczek do nosa, od których porobiły jej się rany. Te zresztą też już się prawie zabliźniły, tylko zaczerwienienia pod nosem zdradzały przebytą grypę. Przyjemnie jest nie mieć rankami zapchanego nosa.
Ale zaziębienie ma też jedną dobrą stronę, człowiek uzmysławia sobie mianowicie, jak dobrze jest być zdrowym, nad czym Unni nigdy przedtem się nie zastanawiała. Irytujące bagatele są jedynie tym, czym być powinny: bagatelą właśnie.
Na te ciągłe podróże szło mnóstwo pieniędzy, żeby więc trochę oszczędzić, latali klasą ekonomiczną i tanimi samolotami. Nie było to, niestety, wygodne. Jordi, który miał takie długie nogi, męczył się w ciasnych samolotach, nie wiedział, co zrobić z kolanami, przeważnie wbijał je w plecy pasażera siedzącego przed nim. Unni z czułością obserwowała jego wysiłki, starała się go jakoś pocieszyć, udzielała dobrych rad. Poza tym borykali się ze swoim stałym problemem, chłodem, który oddzielał ich niczym niewidzialna ściana. Ostatnio Unni nie chciała się przed nim bronić, nie mogła wciąż siedzieć czy stać daleko od ukochanego. W tej sytuacji musiała się ciepło ubierać, co nie było najzabawniejsze, skoro wokół panował letni upał. Pasażerowie dziwili się jej rękawiczkom i grubym swetrom oraz sinemu nosowi. Mimo wszystko, mając do wyboru, wolała to, niż znajdować się z dala od Jordiego.
On widział, jak Unni cierpi, ale nic na to poradzić nie mógł. Była uparta jak kozioł.
Wielokrotnie myślał sobie: No to wykorzystajmy te nasze pół godziny, żeby Unni poczuła się trochę lepiej. Będzie mogła się do mnie zbliżyć bez obawy, że zamarznie na śmierć.
Ale szkoda by było lekkomyślnie roztrwonić tę drogocenną chwilę.
Mimo to potrzeba bliskości u obojga nabierała powoli desperackiego wymiaru. Wiedzieli, że ani nie chcą, ani nie mogą jej już bardzo długo odsuwać. Boże drogi, jeśli dwoje ludzi kocha się ponad wszystko na świecie, to czyż jest coś bardziej naturalnego niż pragnienie, żeby być ze sobą, wyznawać sobie nawzajem, co płonie w sercach, okazywać drugiej osobie swoją miłość?
Teraz Unni wróciła do zdrowia. Jadą razem do Hiszpanii, tam będą dzielić hotelowe pokoje, bo na osobne ich nie stać.
Erotyczne napięcie między nimi osiągało niewiarygodne rozmiary. Nie mogli się nawet dotykać, nawet nie chłód temu przeszkadzał, ale każdy gest groził tym, że się zapomną. Elektryczna iskra przechodziła między ich ciałami, co tłumaczyli zbyt długo trwającą tęsknotą. Nie musieli nic mówić, wszystko było wypisane w ich oczach, w ich twarzach i w tych opanowanych ruchach.
Oboje wiedzieli jednak i to, że kiedy owe pół godziny minie, nie będą już mieli do czego tęsknić, wszystko skończy się nieodwołalnie.
Dlatego czekali mimo frustracji i rozpaczy.
Wynajęli samochód i prosto z lotniska ruszyli nadbrzeżną drogą do Asturii, a ściślej do Cangas de Onis, skąd pochodził don Galindo. Musieli się dostać do biblioteki i kościelnych źródeł w Oviedo, najpierw jednak chcieli zobaczyć rodzinne strony rycerza, znajdujące się teraz na ich drodze.
Jak powiedzieliśmy, jechali wzdłuż wybrzeża… i pojęcia nie mieli, jak blisko jest stąd do ostatecznego celu poszukiwań. Do ukrytej doliny.
Cangas de Onis, leżące u stóp gór, w dużej części przesłaniał prastary most kamienny, przed którym wisiał ogromny krzyż. Domyślali się, że ten krzyż to pamiątka jakichś wydarzeń.
Weszli do klasztoru San Pedro, przemienionego teraz na gospodę z hotelem. Zmęczeni podróżą rozpakowywali swoje rzeczy i z radością czekali na dobry obiad. Oboje uważali, że sobie na niego zasłużyli.