Выбрать главу

Jednocześnie

Mech i skalne rośliny wrastały w pęknięcia i szczeliny kamiennego mostu. Pod nim toczyła swoje wody rzeka Sella. W górze, na krawędzi mostu uczepili się podobni do starych ptaków „mnisi” i rozglądali się uważnie na wszystkie strony. Wypatrywali. Przypominali rzygacze z katedry Notre Dame, ujścia rynien w kształcie groteskowych potworów z baśni.

„Są tam, są tam, blisko, bardzo blisko! Co robić? Co tu robić?”

„Co robić? Jest nas tak mało. Tak strasznie mało!”

Mnisi, podobnie jak islandzkie duchy, musieli po parę razy powtarzać niektóre słowa. Byli podnieceni, wściekli i sfrustrowani, że wróg ważył się podejść tak blisko.

„Ten niebezpieczny też tu jest. Ten ani żywy, ani umarły. Najsilniejszy strażnik przeklętych rycerzy. Śmierć mu, śmierć, śmierć!”

„A razem z nim jedzie nasze największe zagrożenie. Niebezpiecznie, bardzo niebezpiecznie! Ona znalazła to, co nas najbardziej rani. Już zdążyła unicestwić pięciu naszych dzielnych, prawomyślnych braci. Groza, groza!”

„A do tego najsilniejszy usunął jednego z nas. I zakała świata, Urraca, też jednego”.

„Biada nam, biada!”

„Zostało nas już tylko sześciu – wył jeden z katów inkwizycji. – Musimy unieszkodliwić tych dwoje, zanim zdążą nam zadać gwałt i narazić naszą gromadkę na straty”.

W przeciwieństwie do islandzkich duchów, które nie mogą wypowiedzieć imienia Boga, mnisi nie mieli z tym najmniejszych problemów. Nadużywali Boskiego imienia ile dusza zapragnie.

„Bóg jest z nami, wiecie o tym, bracia, w oczach Boga zabijanie niewiernych jest świętym postępkiem. Sami nie jesteśmy w stanie nic tutaj zrobić od czasu, kiedy nasza mała szkatułka została nam odebrana przez przeklętego Santiago de Navarra i jego ojca, a następnie zniszczona przez niegodnego Antonia. Musimy znowu znaleźć kogoś żywego, kto będzie załatwiał nasze sprawy. Pan pomoże nam kogoś takiego znaleźć, bowiem nasze uczynki są na jego chwałę i sprawiają mu radość, ja to wiem, ja to wiem”.

„Dobrze powiedziane, bracie! Nasz człowiek, Leon, zniknął. Zniknął też jego oddany pomocnik, Alonzo. Ale z pewnością znajdziemy innych!”

„Sława nam! Sława, sława!”

Zbliżyli ku sobie swoje trupie głowy W oczodołach połyskiwało zło, kiedy układali nowe plany. Złe plany.

13

Bardzo miła pani w klasztorze San Pedro opowiedziała im o krzyżu pod mostem.

Była to, jak przypuszczali, pamiątka. Wzniesiono go tutaj dla uczczenia tych Asturyjczyków, którzy w bitwie pod Covadonga, w roku 724, powstrzymali marsz Maurów na północ.

– Powinni państwo pojechać do Covadonga – powiedziała pani. – To niedaleko stąd. W lasach.

Oboje chcieli się dowiedzieć czegoś więcej o tych wydarzeniach, historia bardzo ich zainteresowała.

Pani bardzo chętnie podjęła opowieść. W ósmym wieku tylko mała grupa ludzi, zamieszkująca niewielkie terytorium, pod wodzą Pelayo zdecydowała się przeciwstawić Maurom.

Trzymali się właśnie w okolicy Covadonga, w dolinie Pico. Ich ostatnim schronieniem była rozległa grota. Z pomocą Świętego Krzyża i Najświętszej Panienki Pelayo i jego ludzie pokonali dwadzieścia tysięcy Maurów, wysłanych dla ich pojmania. Pelayo został ogłoszony królem i tak rozpoczęło się odbijanie Hiszpanii przez chrześcijan, czyli la Reconquista.

Wydawało się przesadą owe dwadzieścia tysięcy Maurów przeciw grupce obrońców kraju, ale Unni i Jordi zaakceptowali historię. Potem zapytali uprzejmą panią, czy nie wie przypadkiem czegoś o rycerzu don Galindo, który jakoby miał się tu urodzić w czternastym wieku.

Pani myślała tak intensywnie, że wysiłek malował się na jej twarzy.

– Jeśli nosił nazwisko de Asturias, to musiał należeć do bardzo wysokiego rodu – pani ściszyła glos, jakby to jeszcze wciąż była największa tajemnica. – I chyba nie on przeciwstawił się królowi?

– Owszem, właśnie on – zawołali oboje z wielkim zapałem.

Znaleźli oto jedną osobę, która słyszała o buncie. W takim razie musiało istnieć ich więcej. Prosili usilnie, by opowiedziała im, co wie.

– Uff, nie, to tylko legenda. Nikt nie wierzy, że to się wydarzyło naprawdę. Ale mimo wszystko dziwna jest sprawa tego skarbu.

Czekali. Może już tutaj otrzymają dodatkowe informacje? Wieczorne światło wpadało przez okna recepcji. Po długo oczekiwanym prysznicu zjedli znakomity obiad i teraz siedzieli, każde z kieliszkiem koniaku w dłoni. Zaczynali się tu czuć bardzo dobrze.

– To znaczy, że lud zdołał zgromadzić aż tyle. – Lud?

– Tak, najwięcej oczywiście ludzie bogaci, ale wszyscy się na to złożyli. Asturia posiadała wielkie bogactwa. Skarby pochodzą z odległych czasów, tak się mówi. Wiecie, Asturia niegdyś była jak teraz Hiszpania. Największe i najbogatsze królestwo na Półwyspie Iberyjskim. Nie bez przyczyny do tej pory hiszpańscy następcy tronu zawsze są książętami Asturii.

No dobrze, dobrze, ale co ze skarbem, myśleli goście niecierpliwie.

– Tak więc legenda mówi, że wielcy panowie kraju, wielu innych ludzi zresztą także, pragnęli odzyskać swoje dawne królestwo, Asturię, które Ferdynand i Izabella przyłączyli do Aragonii, Kastylii i Leon. Tak, wszystkim północnym prowincjom groziło, że zostaną wchłonięte. Galicja i Kantabria już utraciły swoje przywileje, przeciwstawiali się buntowniczy Baskowie z Kraju Basków oraz mieszkańcy Nawarry… Ale, żeby się uwolnić potrzeba było wojska, a wojsko kosztuje i to dużo. Dlatego postanowili zebrać tyle kosztowności, by móc uderzyć. Upatrzyli sobie też na króla pewnego młodego księcia z Kantabrii.

I księżniczkę z Asturii, pomyślała Unni.

Sympatyczna hiszpańska recepcjonistka ściszyła jeszcze bardziej głos:

– Mówiono, że trzy najznakomitsze klejnoty zniknęły w tym czasie z zamku księcia prowincji.

– Takie jak złoty ptak z Orfi? – zapytał Jordi. Skinęła głową z bardzo tajemniczą miną.

– Tak, ten ptak i jeszcze dwa inne kosztowne przedmioty. Co się więc z nimi stało, jeśli nie zostałyby ukryte?

Było to raczej pytanie retoryczne. Ani Jordi, ani Unni nie mogli przecież na nie odpowiedzieć.

– Czy wśród kosztowności był też święty Graal? – spytała Unni.

– Nie, nie, nigdy go nie wymieniano w związku z tym. Ale zapytajcie jakiego mieszkańca Galicji, czego im brakuje.

Nic więcej nie chciała powiedzieć, wiadomo, ściany mają uszy.

No tak, myślała Unni. Skoro Asturia gromadziła kosztowności, to cztery pozostałe prowincje też musiały to czynić. Mógł powstać skarb niewyobrażalnej wartości. Nic dziwnego, że Leon, Emma i wszyscy pozostali tak się starają.

Ale chyba szukano skarbu przez wiele setek lat? Bo dlaczego by akurat teraz? Czy to tylko mit tak się rozrastał i rozrastał aż do naszych czasów?

No nic, skarb jest nieważny. Oni walczą o własne życie.

Podziękowali za ciekawe informacje i wyszli. Stali przed klasztorem w blasku niskiego już, wieczornego słońca.

– Jak ci się podoba nowa członkini naszej grupy? – spytał Jordi. – Co sądzisz o Sissi?

– No, robi całkiem niezłe wrażenie. Nie boi się, ciekawa wszystkiego. Pasuje do nas. Morten wyraźnie smali do niej cholewki.

– To prawda – roześmiał się Jordi. – I ma wyrzuty sumienia z powodu Moniki. Powiedziałem mu już, że nie wolno się tak zachowywać, zamilknąć i po prostu unikać kontaktu. Tak się nie robi.

– Masz rację, to chyba najgorsze wyjście, jakie znam, tak zniknąć bez słowa. A ta biedna, porzucona musi chodzić, zastanawiać się, rozpamiętywać i cierpieć.

No właśnie. Równie złym wyjściem jest zatelefonować czy wysłać krótki list. Ale Antonio obiecał się tym zająć. Skłoni Mortena, żeby się spotkał z Moniką i powiedział, jak się sprawy mają. Jemu też to dobrze zrobi, wyjaśni wszystko i nie będzie musiał się zlewać zimnym potem na myśl o niej.