Выбрать главу

– Problem polega chyba na tym, że on nie bardzo wie, czego chce. Moim zdaniem ma zamiar trzymać Monikę w rezerwie, gdyby się okazało, że Sissi jest nieosiągalna.

– Nie, to by było świństwo! Czy nie chciałabyś pójść zobaczyć starej części klasztoru? Te dobudowane później pawilony są takie bezosobowe.

– No dobrze, chodźmy.

Klasztor był, jak to zwykle czyniono, zbudowany wokół prostokątnego podwórza i wokół całego czworoboku biegły arkadowe podcienia. Tutaj, dla uzyskania większej liczby miejsc hotelowych, podcienia zabudowano, dzięki czemu powstał zamknięty korytarz. W jednej jego części znajdował się bar, druga natomiast była dość ciemna, pod ścianami złożono resztki muru i stare kamienie nagrobne. Były one tak zwietrzałe, że nie dało się odczytać inskrypcji. Drzwi do różnych klasztornych pomieszczeń były pozamykane.

– Chodzi o to, żeby turyści się tam niepotrzebnie nie plątali – powiedział Jordi. – Niegłupie.

Coś przemknęło Unni przed oczyma. Wczepiła palce w ramię Jordiego.

– Widziałeś? – szepnęła.

– Widziałem – odparł. – Co to było?

– Nie wiem.

Korytarz z kamiennymi płytami wydawał im się teraz znacznie bardziej mroczny niż jeszcze przed chwilą. Owe pozamykane na klucz drzwi kryły ponure tajemnice. Coś załopotało w drugiej części zamurowanych podcieni. Zdawało się, że to coś wyszło wprost ze ściany, a może wleciało tu poprzez drzwi.

– Tam jest jeszcze jeden – szepnął Jordi. – O, i jeszcze! I… Unni, to są mnisi!

– Chcesz powiedzieć… nie ci niewinni mnisi z tutejszego klasztoru, ale nasze paskudztwa?

– Tak. Teraz już zniknęli. Fuj, do diabła, nie chcę ich tutaj widzieć! Musimy mieć spokój.

Unni przełykała ślinę. Wiedziała, że mnichów mogą widzieć jedynie skazani na śmierć. Ona i Jordi należą, niestety, do tej kategorii.

A może to jakiś zły znak? I wieszczy na przykład, że ich los został nieodwołalnie przypieczętowany i muszą umrzeć, że nie istnieje już żaden ratunek?

– Muszę porozmawiać o tym z rycerzami – powiedział Jordi wstrząśnięty.

Pospiesznie wrócili do recepcji.

– Ale czy oni będą mogli coś z nimi zrobić? – pytała zaniepokojona Unni.

– Nie sądzę. Przynajmniej jednak będą mogli nas ostrzegać w razie czego. Tak myślę.

Czasami dobrze było rozmawiać w stosunkowo trudno zrozumiałym języku, jak norweski. W westybulu bowiem znajdowało się wielu ludzi.

– Za czym węszą ci wysłannicy diabła? – zastanawiała się Unni półgłosem.

– No w każdym razie nie należy się po nich spodziewać niczego dobrego.

– Żeby tak można było złapać ich za te powiewające pelerynki, owinąć mocno i ścisnąć… Nie, nie, żadnych planów krwawej zemsty!

– Chodź, wracamy do swojego pokoju – Jordi wziął ją za rękę.

Nigdy tego nie robił, bo lodowaty chłód natychmiast kąsał jej skórę. Jego zachowanie teraz wskazywało, jak bardzo jest wzburzony.

– Oni nie mogą się do nas zbliżyć, ani nic nam zrobić – uspokajał Unni. – Zresztą i ciebie, i mnie się boją. Mimo to mogą wymyślić znowu jakąś diabelską sztuczkę.

Wspaniały nastrój, w jaki wprawił ich klasztor San Pedro, zniknął. Musieli zdać sobie sprawę z tego, że sytuacja jest naprawdę poważna.

14

Poczuli się lepiej w neutralnym hotelowym numerze, położonym w głębi korytarza.

Ale niepokój nie pozwalał im siedzieć spokojnie, na próżno próbowali otrząsnąć się z nieprzyjemnego wrażenia.

Unni starała się rozmawiać o czym innym:

– Coraz częściej pojawia się w tej historii informacja o skarbie. Nie możemy pozwolić, żeby całkiem nami zawładnął.

– Masz rację. Ale to naturalne, że ludzie tworzą mity na ten temat. Niewiele przecież wiedzą o tragedii rycerzy. Jutro spróbujemy zdobyć jakieś informacje tutaj w Cangas de Onis. Jeśli starczy nam czasu, to wybierzemy się do Oviedo i przejrzymy stare archiwa i kroniki.

– I do Covadonga?

– Do Covadonga to na samym końcu, to będzie chyba zwyczajna wycieczka turystyczna.

Złe samopoczucie po spotkaniu z mnichami powoli ustępowało. Wrócili znowu do stanu, w którym właściwie wciąż się znajdowali, do swojej wiecznej tęsknoty. Są oto sami…

Wiedzieli oboje, że erotyczne napięcie między nimi drga niczym igła barometru podczas sztormu. Kiedy Unni popatrzyła na łóżko, które tej nocy mieli dzielić, ogarnęły ją wielkie wątpliwości. Była szczerze zmęczona tym ciągłym ubieraniem się w ciepłe swetry, owijaniem w kołdry i koce, ale za nic nie chciała być z dala od Jordiego. Należeli do siebie, jakby zostali dla siebie stworzeni. Ich wzajemny szacunek i podziw był naprawdę wielki, okazywali sobie respekt i oddanie, lojalność, mieli to samo poczucie humoru, co jest znakomitą podstawą wspólnego życia, a ich miłość stawała się coraz większa.

I nie wolno im było urzeczywistnić najgorętszych pragnień.

To takie okrutne, takie nieludzkie, serce się od tego kraje.

Jedyne, co mogło im być dane, to krótkie pól godziny.

Jordi miał jeszcze przed sobą sześć miesięcy życia.

Unni musiała spojrzeć prawdzie w oczy: zbyt wiele przeszkód znajdowało się jeszcze na ich drodze, by mogła mieć nadzieję, że zdążą uratować jego i Mortena.

A jeśli Jordi odejdzie, to co zostanie?

Jeśli chodzi o Unni, nie zostanie nic. I chyba też niewiele, jeśli chodzi o Sissi czy nienarodzone dziecko Vesli i Antonia.

Bez Jordiego, Antonio i Pedro nic zrobić nie mogą.

Unni odwróciła się do ukochanego. Jej oczy błyszczały desperacko.

– Jordi, ty nie możesz umrzeć! Nie możesz, ja tego nie zniosę!

Dopadł do niej. Chłód uderzył w Unni niczym lodowa ściana, bardziej przejmujący niż kiedykolwiek przedtem, bo teraz ujawniały się wszystkie jego uczucia do niej, a ona całą sobą na to odpowiadała.

Stała w jego ramionach, z policzkiem przy jego twarzy, czuła jak ją całuje po szyi i jak za każdym pocałunkiem życie z niej uchodzi.

Bardzo chciała odpowiedzieć na jego pieszczoty, ale nie mogła ruszyć głową.

– Jordi, ja umieram – szepnęła z wysiłkiem.

– Och, to straszne przekleństwo! Poczekaj tu, muszę porozmawiać z rycerzami! – wykrzyknął.

Wypuścił ją z objęć, a rezultat był taki, że o mało się nie przewróciła, prawie sztywna od mrozu. Jordi pomógł jej położyć się na łóżku.

Na pól ślepa z zimna Unni dostrzegła, że w jego oczach plonie wściekłość, bezsiła i zmysłowe podniecenie, nie pocieszał jej w żaden sposób, wystrzegał się dotknięć, po prostu wybiegł z pokoju.

Klasztor, myślała Unni oszołomiona. Nie możemy przecież zbezcześcić klasztoru naszą ziemską miłością.

Cóż za głupstwa! Jeśli Hiszpanie mogli zbudować bar z widokiem na klasztorną kaplicę, to chyba wolno w tym miejscu okazywać cieplejsze uczucia? To przecież tysiąc razy lepsze!

Całkiem przekonana jednak nie była.

Ich pokój znajdował się w nowszej części budynku, nie w samym klasztorze. Klasztor San Pedro został przebudowany na elegancki turystyczny zajazd, ze wszystkimi wygodami, jakich współczesny turysta może się domagać, najwyraźniej jednak nikogo nie umieszczano w celach zakonników ani w kryptach przeorów.

Ceny były tu przystępne i różnica między nimi a tym, czego żądają hotelarze norwescy wydawała się Unni ogromna.

To był dla niej jeszcze jeden powód, żeby się osiedlić w tym fascynującym kraju. Ale, naturalnie, z dala od tutejszego skandynawskiego getta. Jordi znał mnóstwo pięknych miejsc jeszcze nieskalanych przez turystów.