Выбрать главу

Poczuła się teraz lepiej, chłód już jej tak nie dokuczał. Usiadła na posłaniu i stwierdziła, że jej ciało nadal dygocze, ale już nie z zimna, lecz z tęsknoty za Jordim. A jeśli rycerze powiedzą nie? I trzeba będzie czekać jeszcze dłużej. Może aż do czasu, gdy będzie za późno? Nie zniosłaby tego.

Pół godziny! Jak to żałośnie krótko! Oni przecież z każdym mijającym dniem stawali się sobie bliżsi. Byli już jedną duszą i tylko ciała wciąż ich dzieliły. W żadnym miejscu na ziemi nie znalazłaby nikogo, kto mógłby jej zastąpić Jordiego, gdyby przyszło go utracić. Tylko czy ona go w ogóle miała?

Co za pytanie! Oczywiście, że go ma. Dlaczego to zawsze seks ma być świadectwem, że ludzie są razem? myślała oburzona. Bywają przecież małżeństwa, które nigdy nie zostały w pełni skonsumowane, bo albo jedna albo druga strona nie była zdolna do fizycznego pożycia. A przecież mogą to być prawdziwe małżeństwa ze szczerym oddaniem małżonków. Właśnie ona i Jordi żyją w ten sposób, tylko że oni bardzo pragną okazywać sobie miłość. Są normalnymi ludźmi, dzieli ich tylko ten mroźny mur…

Na drugim biegunie znajdują się erotyczne związki, mniej lub bardziej krótkotrwałe, które nie mają z miłością nic wspólnego. I te są niestety, częściej spotykane.

Ale dlaczego on nie wraca? Czyżby rycerze byli tacy iii?

Unni wyszła do łazienki. Nie żeby się kąpać, prysznic brała całkiem niedawno, ale w sklepie bezcłowym na lotnisku Gardermoen kupiła butelkę perfum i teraz ostrożnie wylała kropelkę za ucho. Właściwie jeśli chodzi o perfumy, nie bardzo wiedziała, co wybrać. Znalezienie dla siebie odpowiedniego zapachu to prawdziwa sztuka. Perfumy pasujące do jednej kobiety, na skórze drugiej mogą pachnieć nieprzyjemnie. Bo pewnie jest tak, że wszyscy mamy indywidualne chemiczne składniki, także na skórze, nie znajdowała odpowiednich słów. Pozostawało mieć nadzieję, że wybrała dobrze i że Jordiemu będzie się to podobało.

Żeby tylko już jak najszybciej przyszedł! Zaczynała się naprawdę niepokoić.

W końcu wybiegła z pokoju, żeby się za nim rozejrzeć.

Jordi był zirytowany. Liczna grupa japońskich turystów dosłownie zalała okolicę tak, że musiał odejść daleko od klasztornej furty, żeby przywołać rycerzy. Nie wyglądałoby to w żadnym razie dobrze, gdyby zaczął się uprzejmie kłaniać i mówić sam do siebie na oczach tego tłumu. Gotowi by jeszcze wezwać pogotowie.

Po drugiej stronie drogi zaś kilku mężczyzn naprawiało samochód, więc i tam nie mógł się skierować.

W końcu znalazł jakiś osłonięty placyk, gdzie mógł wezwać nieszczęsnych starców, tak sobie o nich myślał bez respektu.

Lepiej jednak przestać, teraz bowiem chodziło o to, by rycerze mieli dobre humory. Jeśli ich rozzłości, to mogą mu nie dać nawet tej obiecanej półgodziny!

Młody Katei należał do japońskiej grupy, którą teraz przywoływała przewodniczka. Katei przez wiele lat oszczędzał, żeby pozwolić sobie na ten wyjazd do Europy, bowiem kochał podróże i marzył, by zwiedzić cały świat. Był to prosty chłopak w wieku dwudziestu ośmiu lat, pracował w warsztacie, ponadto brał różne roboty po godzinach, żeby tylko więcej zarobić. Był na przykład instruktorem walk wschodnich, bo do tego akurat miał wrodzony talent. Odkładał każdego yena, którego koniecznie nie musiał wydać, bywało, że żył na granicy głodu, byle tylko zrealizować marzenie.

No i teraz znajdował się tutaj. Miał aparat fotograficzny, tak zwaną idiotenkamerę, podziwiał wszystkie najdrobniejsze szczegóły w tych dla niego egzotycznych krajach, rozkoszował się każdą chwilą.

Z towarzyszami podróży sprawy miały się gorzej. Katei był wszystkim życzliwy i uprzejmy, reszta jednak to, niestety, w większości pospolite snoby. Nikt nawet nie raczył odpowiadać, kiedy Katei o coś pytał. Ci ludzie żyli we własnym świecie odziedziczonego lub wypracowanego bogactwa, spotykali się tylko z równymi sobie i tylko takich uważali za godnych siebie. Katei zaś należał do klasy, do kontaktów z którą oni się nie zniżali. Miał zniszczone ręce, nie mówił też ich językiem. A i prezencję miał mizerną.

To że zakochał się w czarującej Ineko, było jego osobistą tragedią. Beznadziejne uczucie, bo ona nawet go nie zauważała.

Jedynym człowiekiem, który z nim rozmawiał, był szofer autobusu, w hotelach mieszkali też w jednym pokoju. Katei był silny i pomagał innym przy bagażu. Czynił to z radością i czuł się głęboko zraniony, kiedy eleganccy towarzysze podróży chcieli mu za to płacić. Z upokorzenia miał łzy w oczach.

Teraz Katei słuchał z zainteresowaniem informacji przewodniczki o miejscowości Covadonga, dokąd mieli właśnie jechać.

Jordi szybkim krokiem wracał ze spotkania z rycerzami. Spieszno mu teraz było do Unni.

To dlatego nie rozglądał się uważnie dookoła, a powinien był pamiętać, że widok mnichów zawsze oznacza jakieś diabelskie sztuczki. Nie zauważył, że skrada się za nim trzech mężczyzn. Nagle w ułamku sekundy rozpoznał wypomadowanego Alonza, ale było za późno.

Próbowali związać mu ręce, ale Jordi uderzył nimi jednego z nich z wielką siłą w twarz. Ten z wściekłością wyciągnął nóż.

– Nie! – wrzasnął kobiecy głos z pobliskich zarośli. – Musimy wycisnąć z niego wszystko, co wie i dowiedzieć się, co tutaj robi!

Emma! Tego głosu nie można było pomylić z innym. No tak, to oczywiste, że wyprawili się do północnej Hiszpanii w poszukiwaniu skarbu, a ponieważ Emma jest związana z mnichami, to ci ostatni przywiedli ich tutaj, do niego i Unni.

Jordi walczył dzielnie, nie zamierzał łatwo się poddawać, ale tamtych było trzech i naprawdę nie mieli żadnych skrupułów.

Unni, która wyszła z hotelu, żeby się rozejrzeć za Jordim, zobaczyła, co się dzieje, widziała, jak trzech napastników usiłuje go obezwładnić i jak Jordi odwzajemnia ciosy. Było jednak jasne, jak się ta potyczka zakończy. Na dłuższą metę Jordi nie zdoła im się przeciwstawić.

Unni wahała się przez chwilę. Pierwszy impuls, by biec ukochanemu na pomoc, zgasł natychmiast. Napastnicy pojmaliby ich oboje, co mogłoby mieć katastrofalne skutki.

Przypomniała sobie japońskich turystów, których dopiero co minęła z tamtej strony zabudowań. Zawróciła więc.

– Chodźcie tu! – krzyczała po angielsku pełnym przerażenia i rozpaczy głosem. – Please, corne! Help! Some crooks are going to kill my friend!

Eleganccy Japończycy zastygli w bezruchu. Jednak ciekawość zwyciężyła, przynajmniej u kilku pań, które ruszyły niepewnie przed siebie. Przewodniczka nie wiedziała, co robić, nic takiego przecież nie należy do jej obowiązków.

Natomiast Katei bez zastanowienia ruszył pędem przed siebie. Swój drogocenny aparat fotograficzny oddał pod opiekę Unni, błyskawicznie zorientował się w sytuacji i zaatakował.

Liczna grupa japońska zaczęła się wolno poruszać, kilku mężczyzn pobiegło nawet drobnym kroczkiem za Katei. Wszyscy, włącznie z Ineko, widzieli swego nic nie znaczącego towarzysza podróży Katei, jak skacze i kopie napastników, wymachuje rękami i nogami w najlepszym stylu Brucea Lee. Najpierw Alonzo dostał cios karate tak silny, że upadł i długo toczył się po ziemi.

W tej sytuacji, mając przed sobą liczną grupę wzburzonych świadków, Alonzo i jego kompani woleli zwiewać.

Ale bójka się jeszcze nie skończyła. Unni nie słyszała przecież głosu Emmy, nie wiedziała, że powinna mieć się na baczności. Teraz Japończycy rzucili się z gratulacjami do swego nowego bohatera, Katei, i oddzielili Unni od Jordiego. Dziewczyna musiała się cofnąć bliżej zarośli, a tam zaatakowała Emma.

Mocno perfumowana dłoń zatkała Unni usta, a druga ręka wykręciła jej z całej siły ramię do tyłu. Unni została wciągnięta w krzaki, a tam już czekał Alonzo i dwaj jego ludzie. Natychmiast przejęli kopiącą i wyrywającą się Unni.