Выбрать главу

– Ale ja mam tu jeszcze coś więcej – poinformowała Juana. – Do ostatniej strony został przyklejony list. Chcecie posłuchać? No to czytam. Tam jest mnóstwo podkreśleń, będę to specjalnie akcentować.

No przestań już gadać, myśleli Unni i Jordi zniecierpliwieni.

– A więc – zaczęła Juana:

PTAKI Z PRZESZŁOŚCI

„Gryfy są kluczem. Zbierają się tam, gdzie czekają orły. Sroka chroni gile przed czarnymi wronami. Wędrówka mojego sąsiada zaczyna się od tego miejsca, gdzie orły będą małe. Ja sam przybyłem z zapomnianej wioski nad rzeczką, znajdującej się blisko kraju mojego drugiego sąsiada. Z tej wioski przybywa jego serce”.

– No widziałeś coś podobnego! – zawołała Unni, kiedy podziękowali już Juanie. – Ptaki, ptaki, ptaki. A co z gryfem Asturii?

– Pojęcia nie mam. Ale popatrz, tu jest różnica w określeniu wron! To są, jak widzisz, wrony czarne, czyli czarnowrony, a nam się zdawało, że chodzi o siwe. Wrony czarne są mieszkankami Europy południowozachodniej.

– I, oczywiście, sroka to Urraca, po prostu wierne tłumaczenie – powiedziała Unni. – Gile to młoda królewska para. Natomiast znowu wracamy do miejsca, gdzie „orły będą małe”. Dlaczego to zostało podkreślone? Gdzie orły będą małe to nie jest nazwa żadnego ptaka, to całe zdanie, określające miejsce.

Jordi zamyślony wpatrywał się w drogę przed sobą.

– Pamiętasz, jak mówiłem, że mam pomysł co do znaczenia tego zdania? Jestem coraz pewniejszy, że wtedy miałem rację. Unni, zdaje mi się, że mamy nareszcie konkretny punkt geograficzny, jeśli nie dwa. A gdyby rzeczywiście tak było, znajdziemy ich więcej.

– No to mów, o co chodzi, skończ z tymi zagadkami! Spoglądał na nią spod oka.

– Co jest większe od orłów?

– Gudrun by powiedziała, że masyw górski.

– Nie krajobraz. Ptaki! Unni patrzyła zakłopotana.

– Strusie?

Jęk Jordiego przetłumaczyła sobie jako: Nie bądź głupia, i starała się skupić.

– Kondory?

Już miała powiedzieć: kondomy, ale powstrzymała się w ostatniej chwili.

– Teraz mówimy o Hiszpanii, nie o Ameryce Południowej.

– No to w takim razie sępy.

– Otóż to! Sępy gromadzą się w określonych miejscach. Na przykład w dolinie Carranza. W Ramales de la Victoria. Pamiętaj, że w tych wszystkich informacjach, czy jeśli wolisz, przesłaniach, a może nawet testamentach wciąż mówi się o granicach.

– Tak, pamiętam.

– Carranza leży na granicy pomiędzy Krajem Basków a Kantabrią.

Unni starała się skoncentrować, ale po głowie krążyła jej inna myśl i odpowiedziała jakby nieobecna:

– „Drogą rycerzy podążać nie można”. Były inne drogi. Od granic. Tak Jordi, to musi być przesłanie Asturii i don Galinda.”

– Tak! W takim razie jego ludzie przybywali z Asturii, z jakiegoś miejsca przy granicy z Galicją lub Kantabrią.

Kierowali się teraz ku morzu, chcieli dotrzeć do drogi wzdłuż wybrzeża, najkrótszej drogi na lotnisko w Santander.

– Jordi… Mam maleńką prośbę. A właściwie dużą. No, powiedzmy w połowie. I pewien pomysł.

– Wiesz, że spełniam wszystkie twoje prośby. Pomysły również.

– Czy nie moglibyśmy podjąć jeszcze jednej desperackiej próby? Zboczyć trochę z drogi i wstąpić do Cangas de Onis, żeby się przekonać, czy Laura Alvarez nie została tam pochowana. Bo widzisz, to jest przecież rodzinna miejscowość jej dziadka, Galinda.

– Dobry pomysł – stwierdził Jordi i skręcił w pierwszą boczną drogę.

Była to jakaś szansa. Może nie największa, ale powinni spróbować wszystkiego.

Na horyzoncie ukazała się sylwetka klasztoru San Pedro.

– Tam mieszkaliśmy – rzekła Unni z promiennym uśmiechem.

– I kochaliśmy się – dodał Jordi. – Cudowne wspomnienie. Dzięki, piękny klasztorze!

Rejestry cmentarne nie dały odpowiedzi na żadne pytanie. Ani w Cangas, ani w Villanueva.

Stracili parę godzin. Teraz nie zostało już wiele miejsc do przeszukania.

Przygnębieni wsiedli do samochodu. Silnik zapalił.

– Jordi! – zawołała Unni pod wpływem jakiegoś impulsu, wskazując na widoczny z samochodu szyld. – Wstąpmy jeszcze do Covadonga! Tyleśmy o tym miejscu słyszeli! Chcę je zobaczyć, skoro mamy jeszcze odrobinę czasu. To niedaleko, ledwie dziesięć kilometrów.

Jordi bez protestu skręcił.

– Mnie też bardzo to miejsce ciekawi.

Jechali w stronę lądu, ku szerokiej tutaj dolinie.

Teren się wznosił. Góry stawały się coraz bardziej strome, lasy gęstsze, dolina zaczynała się zwężać, stawała się za to głębsza, choć droga wciąż pięła się w górę.

– Prawdziwe pustkowia – westchnęła Unni. Nieoczekiwanie ich oczom ukazały się wielkie budynki. To musi być stary klasztor Covadonga.

Droga schodziła teraz lekko w dół i wkrótce znaleźli się w małej wiosce, przycupniętej pośrodku pustkowia. Imponujący kościół z jaskrawoczerwonym dachem uczepił się stromego zbocza góry. W osadzie był duży, otwarty plac, szkoła, koszary, poczta i sklepy, wszystko na bardzo niewielkiej przestrzeni. Trudno powiedzieć, czy jacyś ludzie mieszkają tu na stałe, bo wszędzie aż się roiło od turystów.

– Spójrz tam – powiedziała Unni wskazując posąg wysokiego wodza, dźwigającego na plecach wielki krzyż. – To musi być ten Pelayo, który pokonał tutaj dwadzieścia tysięcy Maurów. Tak, to on.

Podeszli bliżej.

– Oj, jaki urodziwy!

– Wcale tak nie musiał w rzeczywistości wyglądać – uśmiechnął się Jordi. – Posąg wzniesiono chyba w czasach nowożytnych.

– Ale ja często się zakochiwałam w posągach. W Dawidzie Michała Anioła. W Posejdonie z Góteborga, chociaż jest tak źle wyposażony, że przypuszczalnie bardzo marznie stojąc z tymi rybami w fontannie. Madziarskich królów z rynku w Budapeszcie znam tylko z fotografii, ale zrobili na mnie wielkie wrażenie. Podobnie jak ten tutaj!

Jordi śmiał się.

– Wierzę, że nie muszę być zazdrosny? Zwróciła się ku niemu z uśmiechem:

– Nie, nie musisz – rzekła z czułością. – Takich jak ten można podziwiać i wielbić zwłaszcza, że nie trzeba mieć z nimi do czynienia. Idziemy dalej! Dokąd to prowadzi ta droga schodząca w dół?

– Chyba do groty, moim zdaniem. Tam, gdzie Święty Krzyż i Najświętsza Dziewica uratowali Pelayo i jego Asturyjczyków.

Poszli w dół i rzeczywiście wkrótce znaleźli się w głębokiej grocie wydrążonej w górskiej ścianie.

– Uff, grota została zrobiona sztucznie – jęknęła Unni. – Skała pod jej dnem nie wygląda zbyt pewnie. Chyba niebezpiecznie jest tam wchodzić.

– Jeśli wytrzymała napór tysięcy pielgrzymów i turystów przez te wszystkie wieki, to uniesie też ciebie i mnie. Chodź!

Minęli otwór w górskiej ścianie, gdzie umieszczono trzy krzyże skierowane ku kościołowi po drugiej stronie. Robiło to wielkie wrażenie. Wspaniały motyw dla fotografujących turystów.

Znaleźli się w na wpół otwartej grocie.

W ołtarzu znajdował się wizerunek Najświętszej Dziewicy. We wnętrzu rzędy ławek dla tych, którzy chcieli się do niej modlić.

O tej porze turystów było jeszcze niewielu, Unni i Jordi wstrzymując oddech podeszli do ołtarza.

Wokół brzegu sukni Madonny znajdowało się mnóstwo większych i mniejszych wotów. Proste kwiatki z plastiku, a obok nich prawdziwe. Drobne osobiste wota domowej roboty. Rzeczy piękne i rzeczy, których znaczenie trudno było zrozumieć, a ich pochodzenie znał tylko ofiarodawca.

Prośby o pomoc. Dary dziękczynne…

Jordi chwycił Unni za ramię.

– Unni, spójrz!

Zwróciła się tam, gdzie pokazywał.

Na pół ukryty w pięknej misie leżał mały gryf.