Выбрать главу

– Jordi – wyszeptała.

– „Idźcie za impulsami” – radzili nam rycerze. – „Miejcie oczy szeroko otwarte!” To był dobry impuls, żeby jechać do Covadonga, Unni.

– Wierzę, że oni celowo umieścili ten szyld na naszej drodze.

– Tak jest. Bo ileż to razy nazwa padała w naszej obecności, a my jej nie słyszeliśmy?

Unni rozejrzała się ukradkiem. Grupa turystów opuszczała grotę, ale kolejna, znacznie liczniejsza, schodziła drogą w dół.

– Okradanie kościoła – bąknęła.

– Czy możemy?

– Musimy. Jesteś katolikiem, możesz udawać, że coś tam kładziesz. Ja zostanę na czatach. Ale pospiesz się!

Turyści właśnie wyszli, został tylko jeden maruder, by fotografować krzyże i rzeźbę przedstawiającą chyba jakiegoś dzikiego ptaka. Ptaki, ptaki, w całej historii rycerzy aż się roi od najrozmaitszych ptaków!

Kolejni turyści nadchodzący drogą już się zbliżali do wejścia.

– Teraz – szepnęła Unni rozgorączkowana.

Jordi ukląkł przed ołtarzem. Wyglądał na pogrążonego w głębokiej modlitwie.

On chyba nie jest bardzo religijny, pomyślała. Ale tak naprawdę wiedziała o tym niewiele.

Unni widziała przede wszystkim jego plecy. Potem ramię, które się poruszyło, jakby kładł coś przy ołtarzu, a następnie błyskawicznie wsunął rękę do kieszeni. Tylko ona mogła dostrzec ten ruch. W końcu wstał. Akurat w momencie, gdy tłum turystów z hiszpańskim przewodnikiem wlewał się do groty.

Jordi stał przez chwilę, potem przeżegnał się w bardzo przekonywający sposób, ujął Unni za rękę i wyprowadził na dwór.

– Czuję się okropnie – wzdrygnął się. – Za nic nie chciałbym tego zrobić jeszcze raz.

– Rozumiem cię, sama mam nieczyste sumienie. Ciekawa jestem, kto to tam położył.

– Tego nie dowiemy się nigdy. Jedyne co wiemy, to to, że rycerze nas tutaj skierowali. Chodź, uciekamy!

W drodze powrotnej oboje myśleli o tym samym: Gryf Asturii odpowiada za siły magiczne. Cokolwiek mogłoby to oznaczać.

Jednocześnie

Groteskowi kaci inkwizycji siedzieli skuleni na poręczy mostu, kiedy Unni i Jordi tamtędy przejeżdżali.

„Oni to mają! Jacyż oni potężni, jak mogło do czegoś takiego dojść?”

„Zbójectwo, oszustwo, zdrada!”

„A nasi ludzie kompletnie chybili. Nic nie znajdą i nie dowiedzą się, gdzie są przeklęci wrogowie”.

„Przegońcie ich, wypędźcie, tę piękną Emmę o pustym móżdżku i tych jej jeszcze głupszych pomocników!”

„Druga grupa będzie nasza”.

„Czyś ty rozum postradał, bracie, oni są zbyt silni, zbyt podstępni, oni nie będą chcieli mieć z nami do czynienia”.

„W takim razie pożeglujemy własnym szlakiem”.

„Musimy odszukać naszych głupich lokajów i powiedzieć im, że się nie nadają. Że też coś takiego mogło się nam przytrafić!”

We wzroku jednego z mnichów pojawił się przebiegły błysk. „Po co nam ludzie? Sami przejmijmy sprawy i pokażmy tym pyszałkom, co potrafimy!”

„Nie chcemy wracać do zimnej Norwegii!” – zawył jeden.

„Nie chcemy, nie chcemy” – wtórowała mu reszta.

„Uspokójcie się! – powiedział pierwszy. – Oni wrócą do tego kraju. Wrócą wszyscy. I wtedy ich dopadniemy. Naszym sposobem”.

„Naszym sposobem, naszym sposobem” – wrzeszczeli podnieceni.

Jakaś kobieta, która w pobliżu wieszała pranie, uniosła głowę.

– Co to, znowu wrony biją się na moście?

27

Unni i Jordi dotarli do Santander wczesnym wieczorem. To duże i hałaśliwe nadmorskie miasto z imponującym portem i mnóstwem zakładów przemysłowych, ale też wieloma bardzo pięknymi dzielnicami w centrum.

Ustalili z firmą samochodową, że jej ludzie odbiorą sobie auto z parkingu lotniska następnego ranka. Wszystko zostało zapłacone, wszystko było gotowe.

– Teraz pójdziemy do hotelu – zdecydował Jordi. Nagle drgnął i położył rękę na sercu.

– Co się dzieje? – spytała Unni wystraszona.

– Jakieś ciepło. Gryf zrobił się gorący! Przeczuwam niebezpieczeństwo.

– Ja też – szepnęła Unni przerażona.

Jechali uliczką na tyłach hotelu, mieli właśnie skręcić. Rozejrzeli się uważnie wokół.

– Ten mercedes – powiedziała Unni. – Czy to nie… Owszem, te same numery. Dlaczego on tutaj stoi?

Jordi zjechał na bok.

– Myślisz, że to druga grupa? Twoi porywacze? Jordi zacisnął ręce na kierownicy.

– Zakradli się do naszego hotelu, uznali, że tutaj mogą ukryć samochód – powiedział wstrząśnięty. – Skąd oni wszystko wiedzą?

– Czy to nie biuro turystyczne?

– Możliwe. W takim razie wiedzą też, kiedy wyjeżdżamy. Unni, lecimy dziś wieczorem, zmieniamy bilety, polecimy inną trasą.

– Nie mamy pieniędzy, gdyby trzeba było coś dopłacić.

– Nie musimy płacić za dzisiejszą noc w hotelu, zadzwonimy i anulujemy rejestrację.

– No a twój bagaż w hotelu? Jordi zasłonił oczy dłonią.

– Musimy wejść do środka. Mam nadzieję, że dranie nas nie zauważą.

– A gdyby nawet, to co nam zrobią? Napadną na nas z bronią w hotelowym westybulu? Nie sądzę. Chodź, spróbujemy.

Thore i chudy siedzieli w barze na półpiętrze.

– Gdzie twój asystent? – spytał Thore, rozkoszując się cygarem.

– Odpoczywa w pokoju, a my tu sobie poczekamy na chłopczyka Vargasów.

– Lada moment powinien się zjawić.

– Tak. Tylko pamiętaj, bierzesz go na górze, w korytarzu. Tam jest ciemno, gości niewielu, a ciebie on nie zna. Potrafisz go unieszkodliwić. Weź klucze do jego pokoju i tam go przeszukaj, przetrząśnij rzeczy, papiery, dokumenty, na pewno gryf wpadnie ci w ręce.

– Zdaj się na mnie, zrobię co trzeba.

W chwilę potem Thore gasząc niedopałek, powiedział:

– Na dworze zatrzymał się samochód.

– Chodź, zejdziemy niżej. On nas nigdy nie widział. Nie, nie całkiem na dół. Tutaj.

Czekali.

Szok przeniknął obu, jakby ich kto dźgnął rozpalonym żelazem.

– Ale – chudy odskoczył w bok. – Dwoje…? Thore zbladł.

– Co u diab… To przecież ona! Wycofali się pospiesznie.

– To niemożliwe – jęknął chudy z wykrzywioną twarzą.

– Niemożliwe – potwierdził Thore głupio. – To nieludzkie!

– Nadludzkie – poprawił go chudy z trudem łapiąc powietrze. – Niepojęte! Przecież tak dobrze ją związałem. Jak ty to wszystko spartaczyłeś – zaczął, ale się powstrzymał.

– Żadnego samochodu tam w pobliżu przecież nie widzieliśmy. I jak ktoś mógłby trafić akurat tam? Nigdy! Co teraz zrobimy?

– Oni wychodzą!

– Pewnie wrócą później.

Samochód odjechał. Dwaj mężczyźni stali jak wrośnięci w ziemię. Ona nie mogła się posłużyć telefonem komórkowym. Jak mogłaby to zrobić z rękami na plecach, związanymi tak mocno? W jaki sposób, w jaki sposób…?

Chudy wyprostował się, jego głos brzmiał stanowczo.

– Teraz zostać tu nie możemy, ona by nas rozpoznała. Musimy opracować nowy plan.

– Jutro? Na lotnisku? Szef myślał. Długo.

– Tak. Lotnisko. Mnóstwo ludzi, mnóstwo zamieszania. Mam pomysł.

Ale chudy nigdy swojego pomysłu w życie nie wprowadził. Bo kiedy następnego ranka przybyli na lotnisko, nie znaleźli tam ani Jordiego, ani Unni.

Na liście pasażerów też ich nazwisk nie było.

Tymczasem oni dotarli już do domu. A tam Vesla prowadziła trudną rozmowę ze swoją matką.

– Nie stwarzaj problemów, mamo! Chcę sprzedać moją część akcji zostawionych przez tatę. Są moje. Tak, teraz potrzebuję pieniędzy, kupno domu i urodzenie dziecka to są spore koszty. Czekają mnie też wydatki związane z podróżą.