Выбрать главу

– Dlaczego przełożyła pani te recitale?

– Bo rana dłoni uniemożliwia mi poprawną grę. Nie chciałam kiepsko wypaść ani też narażać się na komentarze w rodzaju: “Oto Anna Rolfe. Całkiem nieźle gra na skrzypcach jak na osobę, która o mały włos nie straciła dłoni”. Chcę wyjść na scenę jako muzyk, a nie wzbudzająca litość kaleka.

– Rekonwalescencja dobiegła końca?

– Przekonamy się za dziesięć dni. Wiem jednak na pewno, że tym razem się nie wycofam. – Zapaliła papierosa. – Dlaczego usiłował pan opuścić Zurych, nie informując policji o morderstwie mojego ojca?

– Z obawy, że nie uwierzą, iż nie miałem z nim nic wspólnego – wyjaśnił.

– Czy to jedyny powód?

– Jak już pani wie, wysłano mnie do Szwajcarii w sprawach zawodowych.

– O jakim zawodzie pan mówi? Co to za mętna historia z tą agencją, dla której pan pracuje? Tą, która podlega Ministerstwu Obrony.

– Nie pracuję dla niej. Po prostu wyświadczam jej przysługę.

– Ona się jakoś nazywa?

– Oficjalna nazwa to Instytut Koordynacji, lecz większość zatrudnionych w niej osób używa określenia “Biuro”.

– Jest pan szpiegiem, tak?

– Nie, nie jestem szpiegiem.

– Ciekawe czemu nie mam wątpliwości, że mnie pan okłamuje?

– Jestem konserwatorem dzieł sztuki.

– To dlaczego lecieliśmy osobno? Dlaczego zadał pan sobie tyle trudu, aby na lotnisku w Stuttgarcie nikt nas nie zobaczył razem?

– To tylko środki zapobiegawcze. Szwajcarska policja wyraźnie mnie poinformowała, że nie jestem już mile widziany w tym kraju.

– Skąd tak poważne ostrzeżenie?

– Nieco się zirytowali faktem, że uciekłem z miejsca zbrodni.

– A dlaczego pan uciekł z domu mojego ojca?

– Już to pani mówiłem.

– Otóż uciekł pan dlatego, że jest pan szpiegiem i bał się pan iść na policję. Przypatrywałam się panu na lotnisku. Świetnie pan sobie radził.

– Nie jestem szpiegiem.

– Więc kim pan jest? Niech mi pan tylko nie wmawia, że konserwatorem dzieł sztuki, który robi przysługę komuś w jakiejś szemranej agencji zwanej Biurem, bo i tak w to nie uwierzę. Jeśli natychmiast nie wyjawi pan prawdy, równie dobrze możemy zawrócić do Stuttgartu, bo ja nie udzielę panu ani jednej cholernej informacji. Czekam na odpowiedź.

Cisnęła niedopałek przez okno. Słynny temperament Anny Rolfe.

Przybyli do Zurychu po północy. Centrum miasta tonęło we mgle zapomnienia. Bahnhofstrasse była ciemna i wymarła, wokół żywego ducha… Z nieba spadały iskrzące w świetle latarni drobiny marznącego śniegu. Przekroczyli rzekę; Gabriel ostrożnie jechał śliskimi uliczkami Zurichbergu. Ostatnie, czego potrzebował, to zatrzymanie przez policję z powodu pogwałcenia przepisów drogowych.

Zaparkowali przed willą. Anna zajęła się otwieraniem elektronicznych zamków przy bramie i drzwiach wejściowych. Gabriel zauważył, że zmieniono kody.

Przedpokój spowijały ciemności. Anna zamknęła drzwi, zanim włączyła światło. Bez słowa wpuściła swego towarzysza do holu i przeszła obok salonu, w którym Gabriel natrafił na zwłoki jej ojca. Zajrzał do środka. W powietrzu unosił się zapach środków czyszczących. Orientalny dywan zniknął, lecz Rafael wciąż wisiał na ścianie.

Przejmującą ciszę pogłębiał stukot obcasów Anny, przemierzającej gołą posadzkę. Przeszli przez wielką, wytworną jadalnię z olbrzymim stołem z lakierowanego, ciemnego drewna oraz krzesłami o wysokich oparciach, minęli spiżarnię i dużą kuchnię.

Dotarli do schodów. Tym razem Anna nie zapaliła światła. Gabriel podążył za nią na dół, prosto w mrok. Znaleźli się w piwnicy z winami, w której spoczywały zakurzone butelki. Obok był schowek z kamiennym zlewem. Na ścianach wisiały pordzewiałe narzędzia ogrodnicze.

Za kolejną parą drzwi ukazał się pogrążony w mroku korytarz, zakończony jeszcze jednymi drzwiami. Anna otworzyła je: była tam niewielka winda, mogąca pomieścić zaledwie jedną osobę. Mimo to oboje zdołali się do niej wcisnąć. Kabina powoli zjeżdżała coraz niżej. Gabriel poczuł ciepło ciała stojącej przy nim kobiety, a jego nozdrza owiał zapach jej szamponu do włosów oraz francuskich papierosów. Nie wydawała się w najmniejszym stopniu zakłopotana tą krępującą sytuacją. Gabriel usiłował odwrócić wzrok, lecz Anna wpatrywała się w jego oczy z intensywnością pewnego siebie zwierzęcia.

Winda się zatrzymała. Weszli do małego holu z czarnego i białego marmuru. Naprzeciwko windy umieszczono ciężkie, stalowe drzwi, a przy nich, na ścianie, klawiaturę. Obok znajdowało się urządzenie, które przypominało okulary powiększające, jakich używał w swojej pracowni. Gabriel widział już kiedyś coś takiego: był to biometryczny skaner, przeznaczony do badania siatkówki oka każdej osoby, która zamierzała dostać się do pomieszczenia. Jeśli wzór siatkówki odpowiadał schematom zakodowanym w bazie danych, osoba ta mogła wejść. Jeśli nie, rozpętywało się piekło.

Po wprowadzeniu kodu Anna zbliżyła oczy do skanera. Kilka sekund później dobiegł ich trzask odsuwanej zasuwy i wielkie drzwi powoli się otworzyły. Gdy weszli do pomieszczenia, światła zapaliły się automatycznie.

Ogromny pokój, o wymiarach mniej więcej piętnaście metrów na dziesięć, pomalowano na kremowo. Pośrodku, na lśniącym parkiecie, stały dwa ozdobne krzesła obrotowe. Anna podeszła do jednego z nich i skrzyżowała ręce na piersiach. Gabriel przyjrzał się uważnie gołym ścianom.

– Gdzie jesteśmy?

– Mój ojciec miał dwie kolekcje. Jedną oficjalną, którą prezentował światu, i drugą, przechowywaną tutaj. Była przeznaczona wyłącznie dla naszych oczu.

– Jakie obrazy tu wisiały?

– Francuskie z dziewiętnastego i dwudziestego wieku, głównie impresjoniści.

– Ma pani ich katalog?

Skinęła głową.

– Kto jeszcze o niej wiedział?

– Moja matka i mój brat, rzecz jasna, ale oboje już nie żyją.

– Nikt więcej?

– Jeszcze Werner Muller.

– Kim jest Werner Muller?

– Marszandem i głównym doradcą mojego ojca. Nadzorował projektowanie i budowę tego miejsca.

– To Szwajcar?

Ponownie skinęła głową.

– Jest właścicielem dwóch galerii: jednej w Lucernie, a drugiej w Paryżu, nieopodal rue de Rivoli. Tam spędza większość czasu. Napatrzył się pan już?

– Na razie wystarczy.

– Wobec tego pokażę panu coś jeszcze.

Wjechawszy windą na górę, znowu przemaszerowali przez pogrążony w ciemnościach dom, by dotrzeć do pomieszczenia bez okien, wypełnionego mrugającą aparaturą elektroniczną i monitorami podglądowymi. Gabriel mógł zobaczyć najbliższe otoczenie willi z każdej strony: widział ulicę, wejście, ogrody od frontu i z tyłu.

– Kamery przemysłowe to nie wszystko. Każdy centymetr posiadłości jest monitorowany przez wykrywacze ruchu – oświadczyła Anna. – W oknach i drzwiach zainstalowano odpowiednie czujniki oraz alarmy. Ojciec nie zatrudniał pełnoetatowego strażnika, lecz dom i tak był doskonale zabezpieczony. Gdyby zaistniała taka potrzeba, ojciec w parę sekund wezwałby policję.

– Co się stało w noc morderstwa?

– System zawiódł z niewyjaśnionych powodów.

– Dogodny zbieg okoliczności.

Usiadła przed ekranem komputera.

– Pokój w piwnicy znajduje się pod nadzorem osobnego systemu, uruchamianego w chwili otwarcia drzwi zewnętrznych. Urządzenia automatycznie rejestrują czas wejścia do pomieszczenia, a dwie cyfrowe kamery wewnątrz robią zdjęcia w odstępach trzysekundowych.

Przebiegła palcami po klawiaturze.

– O tej godzinie weszliśmy do pokoju: dwunasta czterdzieści dziewięć w nocy. A to my w środku.