Выбрать главу

– Proszę kontynuować.

– Po prostu kazano mi iść do willi. Na miejscu ktoś miał na mnie czekać i wprowadzić do środka.

– Kto miał czekać?

– Nigdy mi tego dokładnie nie wyjaśniono.

W teczce znajdował się faks od Isherwooda. Detektyw wsunął na nos wąskie okulary i podniósł faks do światła. Czytając, poruszał ustami.

– Kiedy przyjechał pan do Zurychu?

– Ma pan mój bilet kolejowy, dobrze pan wie, że przybyłem dzisiaj rano.

Policjant zmarszczył brwi, co miało oznaczać, że nie lubi, kiedy podejrzani mówią mu, co wie, a czego nie.

– Dokąd poszedł pan po przyjeździe?

– Prosto do willi.

– Nie zameldował się pan najpierw w swoim hotelu?

– Nie, jeszcze nie wiedziałem, gdzie się zatrzymam.

– A gdzie zamierzał się pan zatrzymać?

– Jak jasno wynika z treści listu pozostawionego dla mnie w willi, zarezerwowano mi pokój w Dolder Grand Hotel.

Baer nie zwrócił uwagi na to oczywiste niedopatrzenie i kontynuował.

– Jak się pan dostał z dworca do willi?

– Taksówką.

– Ile wyniosła opłata za kurs?

– Około piętnastu franków.

– O której znalazł się pan przed willą?

– Dwie minuty po dziewiątej.

– Skąd ma pan taką pewność co do czasu przybycia na miejsce?

– Wystarczy spojrzeć na faks od Juliana Isherwooda. Kazano mi zjawić się punktualnie o dziewiątej. Nie mam zwyczaju spóźniać się na umówione spotkania, sierżancie Baer.

Detektyw uśmiechnął się z podziwem. Należał do osób pedantycznych i dlatego cenił u ludzi punktualność oraz szacunek dla szczegółów, nawet jeśli podejrzewał ich o morderstwo.

– A po przyjeździe do willi?

– Skorzystałem z domofonu przy bramie, lecz nikt nie odpowiadał. Zadzwoniłem więc do pana Isherwooda do Londynu. Powiedział mi, że osoba, która miała mnie przywitać, musiała nagle wyjechać z miasta.

– Czy właśnie takich słów użył? “Nagle wyjechać z miasta”?

– Mniej więcej.

– A ten pan Isherwood przekazał panu kody?

– Właśnie.

– Skąd je wziął?

– Nie wiem. Podejrzewam, że od prawnika tego mężczyzny.

– Spisał pan te kody?

– Nie.

– Dlaczego?

– Nie było takiej potrzeby.

– Jak to?

– Zapamiętałem je.

– Czyżby? Musi pan mieć naprawdę wyśmienitą pamięć, signore Delvecchio.

Detektyw opuścił pokój. Po kwadransie wrócił z kubkiem kawy w dłoni. Gabrielowi nic nie przyniósł. Usiadł i podjął przesłuchanie w miejscu, w którym przerwał.

– Te ustalenia wydają mi się dziwne, signore Delvecchio. Czy to normalne, że do rozpoczęcia prac konserwacyjnych nie wie pan, o jakiego artystę chodzi?

– Nie, to nie jest normalne. Prawdę mówiąc, raczej dość niezwykłe.

– Otóż to. – Odchylił się i skrzyżował ramiona na piersi, jakby stwierdzenie Gabriela było równoznaczne z pisemnym przyznaniem się do winy. – A czy to normalne, że nie podaje się panu nazwiska właściciela obrazu, którego renowację ma pan przeprowadzić?

– To nie jest aż takie niezwykłe.

– Rolfe. – Popatrzył na Gabriela, aby sprawdzić, czy to nazwisko zrobiło na nim jakieś wrażenie. Okazało się, że żadnego. – Właściciel obrazu nazywał się Augustus Rolfe. To ten mężczyzna, którego pan zamordował w willi.

– Nikogo nie zamordowałem i doskonale zdaje pan sobie z tego sprawę. Kiedy przybyłem do Zurychu, ten człowiek nie żył już od dłuższego czasu. Gdy go mordowano, jechałem pociągiem. Całe zastępy ludzi mogą potwierdzić, że w tym czasie byłem w pociągu.

Detektyw wydawał się niewzruszony argumentem Gabriela. Wypił łyk kawy i oświadczył spokojnie:

– Niech mi pan powie, co się stało, kiedy wszedł pan do willi.

Gabriel monotonnym głosem wyliczył wszystkie fakty: ciemny przedpokój, poszukiwanie włącznika światła, niepodpisany list na stole, dziwny odór, który poczuł w salonie, odkrycie ciała.

– Widział pan obraz?

– Owszem.

– Zanim pan ujrzał ciało, czy potem?

– Potem.

– Jak długo spoglądał pan na płótno?

– Nie wiem. Może minutę.

– Zatem natrafia pan na trupa, ale zatrzymuje się po to, aby obejrzeć obraz. – Policjant najwyraźniej nie potrafił zinterpretować tej wiadomości. – Proszę mi opowiedzieć o tym malarzu. – Zerknął do notatek. – Rafaelu. Niestety, mam niewielkie pojęcie o sztuce.

Gabriel doskonale wiedział, że inspektor kłamie, lecz postanowił wziąć udział w tej grze. Przez kwadrans wygłaszał szczegółowy wykład o życiu i pracy Rafaela, jego nauce, wpływach, innowacjach technicznych, trwałym znaczeniu najważniejszych dzieł. Kiedy skończył, policjant wpatrywał się w resztki kawy z miną człowieka pokonanego.

– Czy mam kontynuować?

– Nie, dziękuję. To było ogromnie pouczające. Skoro nie zabił pan Augustusa Rolfego, to dlaczego opuścił pan posiadłość, nie zawiadamiając policji? Dlaczego usiłował pan uciec z Zurychu?

– Wiedziałem, że okoliczności będą świadczyły przeciwko mnie, dlatego wpadłem w panikę.

Detektyw popatrzył na niego sceptycznie, jakby nie wierzył, że Mario Delvecchio to mężczyzna, który może ulec panice.

– Jak się pan dostał z Zurichbergu na Hauptbahnhof?

– Tramwajem.

Baer starannie przejrzał wszystkie przedmioty należące do Gabriela.

– Wśród pańskich rzeczy nie widzę biletu tramwajowego. Rzecz jasna, kupił pan bilet przed wejściem do tramwaju?

Gabriel pokręcił głową: musiał się przyznać do winy. Baer wysoko uniósł brwi. Informacja, że Gabriel jechał bez biletu, najwyraźniej była dla niego potworniejsza niż możliwość, że strzelił staruszkowi w głowę.

– To niezwykle poważne przewinienie, signore Delvecchio. Obawiam się, że zostanie panu wymierzona grzywna w wysokości pięćdziesięciu franków.

– Jest mi niewymownie przykro.

– Był pan już wcześniej w Zurychu?

– Nie, nigdy.

– Wobec tego skąd pan wiedział, który tramwaj dowiezie pana na dworzec?

– Chyba po prostu miałem szczęście. Jechał w odpowiednią stronę, więc do niego wsiadłem.

– Proszę mi wyjaśnić jeszcze jedno, signore Delvecchio. Czy podczas pobytu w Zurychu dokonał pan jakichś zakupów?

– Zakupów?

– Kupił pan coś? Wchodził pan do sklepu?

– Kupiłem parę butów.

– Czemu?

– Bo kiedy czekałem, aż ktoś mnie wpuści do willi, moje buty kompletnie przemokły na deszczu.

– Wpadł pan w panikę. Bał się pan iść na policję i chciał za wszelką cenę wyjechać z Zurychu, lecz tracił pan czas na kupno nowych butów, bo miał pan mokro w stopy?

– Owszem.

Baer odchylił się na krześle i zapukał w drzwi. Ktoś wsunął przez nie torbę na materiały dowodowe, w której leżały buty Gabriela.

– Znaleźliśmy je w dworcowej toalecie, zakopane w koszu na śmieci. Podejrzewam, że stanowią pańską własność. Ponadto sądzę, że będą pasowały do krwawych śladów pozostawionych w przedpokoju i na chodniku przed willą.

– Już panu powiedziałem, że tam byłem. Ślady butów, nawet jeśli będą pasowały do tego obuwia, niczego nie dowodzą.

– Te buty są trochę za dobre, aby je tak po prostu wyrzucać do kosza. I jak na mój gust nie wyglądają na szczególnie mokre. – Spojrzał na Gabriela z przelotnym uśmiechem. – Co prawda słyszałem, że ludzie w stanie paniki często miewają nadwrażliwe stopy.

Minęły trzy godziny, zanim Baer ponownie wszedł do pokoju. Tym razem nie był sam. Gabriel nie wątpił, że nowy przybysz reprezentuje wyższe władze. Z pewnością nie należał do grona przeciętnych detektywów z wydziału zabójstw. Gabriel dostrzegał to w szczegółach zachowania Baera, który wyraźnie podporządkował się swojemu towarzyszowi. Kiedy sadzał gościa przy stole, stuknął obcasami, a potem nieco się wycofał, aby nie przeszkadzać.