Czegóż, u diabła, szukali teraz tutaj?
Tula zorientowała się, że nadal pozostaje pod wpływem owej nieznanej mocy. Wszystkie jej myśli i słowa były złe, nienawistne i wstrętne.
Przed Heikem, osłaniając go, wyrósł niczym wieża olbrzym, szczupły, cały spowity w czerń, w mnisiej opończy z kapturem. Jego twarzy nie dawało się dostrzec, tylko w cieniu kaptura lśniły żółtym blaskiem kocie oczy.
Ujrzała jeszcze trzech innych mężczyzn o obliczach równie zniekształconych jak twarz Heikego, to właśnie dwaj z nich odmawiali zaklęcia w jakimś niezwykłym, obcym języku. Była tam też kobieta, postać niewyraźna, jakby owinięta w welon z mgły, z jednym ramieniem uniesionym jak gdyby w geście ostrzeżenia, skierowanym ku temu, ku czemu wszyscy byli zwróceni, a czego Tula nie mogła dojrzeć. Widziała też czarnowłosą piękność, od której aż biła aura szyderstwa i ironii, i jeszcze jedną kobietę o ogniście czerwonych, wijących się włosach. Postaci było więcej, ale nie widziała pozostałych, gdyż stały w ukryciu.
Monotonne zaklęcia rozbrzmiewały głuchym echem. Nagle Tula usłyszała wściekły ryk, dochodzący z miejsca, ku któremu wszyscy byli zwróceni.
Pochyliła się lekko w bok, by lepiej widzieć…
Tam…
Ależ to…
Nie! Ach, nie! jęknęła w duchu.
Nie!
Nie śmiała głośno krzyczeć, by nie przerywać odmawiającym zaklęcia, ale zapanowanie nad sobą kosztowało ją niewiarygodnie dużo wysiłku.
Stało tam coś tak ohydnego, odpychającego, że omal nie zemdlała z obrzydzenia. Poczuła, że robi jej się niedobrze. Czegoś tak straszliwego nie potrafiła sobie nawet wyobrazić. Zasłoniła oczy dłońmi, ale widok i tak wdarł się w pamięć. Nieduży stwór, ni to człowiek, ni zwierzę, po prostu… potwór, jakiego ludzkie oczy nie widziały. Aura zła otaczała go niby szara, pokryta kurzem substancja, płaskie uszy wyrastały z łysej czaszki, zamiast oczu żółte szczeliny, z których emanowało wszechogarniające zło, długi, przypominający dziób nos nad ziejącą sykiem przepaścią gardzieli drapieżnego ptaka, z której wyłaniał się szary, ruchliwy jęzor. Dłonie, czy raczej szpony wystające spod pokrytej kurzem brunatnej peleryny, kurczowo zaciskały się na jej flecie.
A więc to właśnie jest moc, której była posłuszna i którą za wszelką cenę pragnęła zadowolić?
Z ust Tuli wyrwało się przeciągłe, żałosne „Nieee!”
Jeden z trzech mężczyzn o zniekształconych twarzach zareagował natychmiast:
– Dominiku! Villemo! Uciszcie ją!
– Dobrze, Tengelu.
Dwaj pozostali kontynuowali zaklęcia.
Ale Tula już umilkła, a prawdę powiedziawszy, oniemiała. Dominik? I Villemo? I Tengel Dobry? Ale przecież oni nie żyją! Od dawna!
Nie, nie, to przecież…
Ale jeśli to prawda, wiedziała także, kim są pozostali. To dotknięci i wybrani z rodu Ludzi Lodu. Ci dwaj mężczyźni, którzy odmawiają zaklęcia… Jednym musiał być Ulvhedin, a drugi, ten przerażający i jednocześnie pociągający demon, to nie mógł być nikt inny jak Mar!
Wielkie nieba, co to wszystko ma znaczyć?
Sol o czarnych lokach, Ingrid – o płomiennie czerwonych, a władcza kobieta z pradawnych czasów to musiała być Dida, wielokrotnie wspominana w kronikach Ludzi Lodu.
Jak wszyscy członkowie rodu, Tula także potrafiła wyliczyć swoich przodków z pamięci.
Byli wśród nich młodzi mężczyźni, jeden właściwie jeszcze chłopiec. Zgadywała, że mógł to być Niklas albo Trond. I jeszcze kilkoro, którzy najpewniej żyli nieskończenie dawno temu i których imion z pewnością nikt żyjący nie znał. Ale ten wysoki cień przed Heikem?
„Mój szczególny opiekun”, powiedział kiedyś Heike.
Wędrowiec w Mroku!
Przecież on przebywał na Południu! Czy naprawdę dotarł aż tutaj?
I wszyscy oni tworzyli zwarty front przeciwko jednemu wrogowi!
Kiedy Tula uświadomiła sobie całą prawdę, wydawało jej się, że serce zaraz pęknie jej z żalu i rozpaczy.
Tengel Zły!
To właśnie jego mogła wywołać!
– Nie chcę już więcej grać! – ze strachem zawołała do Villemo i Dominika, stojących blisko niej, gotowych w każdej chwili jej bronić.
Stwór siedzący na środku pokoju znów wściekle syknął i flet ze świstem pofrunął w powietrzu, uderzył Tulę w twarz, a potem błyskawicznie został wciśnięty w jej ręce.
Nagle Tula doznała pewności, że Tengel Zły, który stał przed nią, nie był rzeczywistą, żywą osobą, lecz wytworem jej myśli, takim, jakim kilkakrotnie widziano go i opisywano w Dolinie Ludzi Lodu. Gdyby jednak Tula zdołała zagrać na flecie, gdyby znalazła ostateczną, pełną melodię, ukazałby się we własnej osobie. Żywy – i śmiertelnie niebezpieczny.
Z pewnością nie od razu pojawiłby się tutaj, w domu. Prawdopodobnie obudziłby się do życia na Południu, w miejscu swojego spoczynku, i dopiero za jakiś czas dotarłby na Północ i rósł w siłę, aż jego złe moce opanowałyby cały świat. Bo on przecież pił wodę ze źródła zła.
Kolejne dźwięki całego taktu szumiały jej w głowie, ułożyła się z nich cała melodia, dysharmoniczna, przenikliwa, lecz wyraźna. To on przekazywał ją do jej mózgu przy pomocy siły myśli. W tym pomieszczeniu znajdowała się tylko jedna słaba osoba i była nią oczywiście ona, Tula. Uległa jego woli.
– Ja nie chcę – poskarżyła się, gdy flet nieubłaganie został podniesiony ku jej ustom.
Dominik wyciągnął rękę, chcąc go jej odebrać, ale Tula tak mocno zaciskała na nim palce, że nie dało się ich rozewrzeć.
Teraz Tengel Zły miał przewagę.
Dida podniosła dłoń.
– Mar! – rzekła prosząco.
Mar, człowiek z Taran-gai, podniósł głos. Tula usłyszała krótkie zaklęcie, wypowiedziane w tajemniczym, gardłowym języku.
I nagle w izbie znalazł się jeszcze ktoś. Drobna istota, delikatna, lecz pełna godności, o migdałowych oczach i długich lśniących włosach. Podeszła do Tengela Złego i Tula ku swemu zdumieniu ujrzała, jak potwór odskoczył w tył, parskając i plując na wszystkie strony.
Stracił panowanie nad Tulą i Dominik natychmiast wyjął flet z rąk dziewczyny. Podał go Shirze, kimże innym bowiem mogła być nowo przybyła, jak nie Shirą, tą, która nabrała jasnej wody u Źródeł Życia. Biegun przeciwny i śmiertelny wróg Tengela Złego, jedyna osoba, której naprawdę się obawiał.
Shira nie odezwała się ani słowem, uśmiechnęła się tylko do złego stwora, a potem wyjęła maleńką flaszkę i wylała z niej kilka kropel na flet.
W mgnieniu oka instrument został unicestwiony.
Shira podeszła do Tuli. Dziewczyna nigdy jeszcze nie widziała bardziej przejrzystych oczu. Młoda Euroazjatka, córka Vendela Gripa i wnuczka szamanki z Taran-gai, lekko pomachała dłonią przed oczami Tuli i już, już po strachu, melodia ulotniła się z głowy. Na zawsze! Tula nabrała pewności, że już nigdy jej sobie nie przypomni. Ulga, jaką przy tym odczuła, była niezwykłym, fizycznym wprost doznaniem.
Osunęła się na podłogę, zdruzgotana, pełna żalu, że to właśnie ona doprowadziła do tak dramatycznych wydarzeń.
W uszy wdarł się jej rozdzierający okrzyk zawodu i wściekłości, musiała zatkać je palcami, a i tak dźwięk ten przenikał do szpiku kości swą ostrością. Z każdą chwilą jednak stawał się coraz cieńszy, cichł, nikł gdzieś w niezmierzonej dali.
Wreszcie zapadła cisza. W powietrzu zawisł jedynie obrzydliwy fetor, na który Tula dotąd nie zwracała uwagi. Źródłem takiego smrodu mógł być jedynie Tengel Zły.
Sporo czasu jeszcze upłynęło, zanim nareszcie zdecydowała się opuścić ręce i otworzyć oczy.
Izba była pusta, został jedynie Heike, blady i wycieńczony. Podłogę zaścielały skorupy naczyń i filiżanek, drzwiczki pieca zostały wyrwane z zawiasów, płonące węgle wyżarły dziury w podłodze, obrazy pospadały z gwoździ.