Nadal jednak nie mogła pozbyć się wewnętrznego odrętwienia. Poruszała się sztywno, nie potrafiła powrócić do normalnego życia po owej straszliwej przygodzie z fletem.
Czuła się jakby obezwładniona, jakby ktoś ją związał, spętał tak, że ledwie mogła się ruszać. Miała wrażenie, że jej ciało jest zdrętwiałe. Nie była w stanie okazywać swych uczuć, uśmiech zmieniał się w sztuczny grymas.
Nikt jednak chyba nie zauważał niczego szczególnego.
Nareszcie stanęła przed zakurzoną witryną. Była dokładnie taka, jak ją zapamiętała: wypełniona spłowiałymi na słońcu prostymi instrumentami. Tula uśmiechnęła się pod nosem i nacisnęła klamkę.
Drzwi okazały się zamknięte.
Przeżyła szok. Tego się nie spodziewała! Tak daleko nigdy nie sięgała myślą.
Zapukała, ale ze środka nikt nie odpowiedział.
Tula znów poczuła ból w żołądku, który pojawiał się zawsze, gdy coś nie układało się po jej myśli. Sytuacja, w obliczu której teraz stanęła, była gorsza niż cokolwiek innego. Co miała robić? Gdzie on mógł być?
Cofnęła się kilka kroków, badając wzrokiem okoliczne domy. Najbliższe drzwi prowadzące do sąsiadów…
Zapukała, jakaś kobieta ostrożnie wysunęła nos przez ledwie uchylone drzwi. Odwieczny strach mieszkańców miasta przed złodziejami…
Do pytań Tuli kobieta odniosła się z rezerwą.
– Nie, dawno już go nie widzieliśmy. Nie wiem, gdzie może przebywać.
– Nie szukaliście go? Może jest tam w środku, u siebie?
Wzruszyła ramionami.
– Nic nie wiem. To nie moja sprawa.
– Ale jeśli leży samotny i bezradny, nie może się podnieść…?
– Tym powinna zająć się policja. Ja się nie wtrącam w cudze życie.
Tula wciągnęła głęboki oddech, zbierała się w sobie.
– Kiedy widziała go pani po raz ostatni?
Kobieta sprawiała wrażenie śmiertelnie znudzonej, pewnie miała ochotę zatrzasnąć drzwi przed nosem ciekawskiej dziewczyny.
– Nie pamiętam. Nie wiem, pewnie jakieś kilka tygodni temu.
Kilka tygodni… Ach, mój Boże!
– Czy wtedy wyglądał na zdrowego?
Kobieta roześmiała się nieprzyjemnie, w jej głosie zabrzmiała pogarda.
– Zdrowy? Ten kaleka bez nóg? On przecież nigdy nie był zdrowy.
Tula zwalczyła w sobie nagłą chęć, by czarami sparaliżować nogi kobiety.
– A zresztą… – mówiła dalej kobieta. – Niech no pomyślę… Przypominam sobie… Zwróciłam uwagę, bo rzeczywiście bardzo źle wyglądał, jak tak jeździł na tym swoim śmiesznym wózku. Kiedy widziałam go ostatni raz, przyszło mi do głowy, że gdyby to nie było aż tak niedorzeczne, to można by przypuszczać, iż cierpi i schnie z powodu nieszczęśliwej miłości.
Głośno zarechotała z własnego, jak jej się zdawało, świetnego dowcipu.
Tula zacisnęła zęby.
– Niby dlaczego miało by to być takie niedorzeczne?
Kobieta przestała się śmiać i zdumiona wpatrywała się w dziewczynę.
– No, wiadomo przecież, że tacy jak on nie mogą myśleć o miłości! Obce są im takie uczucia!
– Ale dlaczego?
– Przecież to kaleka! To nie do pomyślenia! To wprost nieprzyzwoite patrzeć na ułomnych w ten sposób! Nie mówiąc już o tym, że oni sami powinni zachować resztki rozumu, przyzwoitości i wstydu. Tak, wstydu!
– Dziękuję za informację – rzekła Tula tonem tak lodowatym, że każdy człowiek, posiadający bodaj odrobinę wrażliwości, powinien zareagować. Ta dama okazała się jednak niezwykle gruboskórna.
– Pamiętaj, panienko – zawołała za Tulą – że jeśli on tam leży martwy, to nie chcę mieć z tym nic wspólnego. Nic nie poradzę na to, że mam za sąsiada takiego niedorajdę!
Ze złością zatrzasnęła drzwi.
Tula z krwawiącym sercem zawróciła do sklepiku muzycznego. Jeśli jej przyjaciel z takimi właśnie reakcjami ludzi musiał się stykać wychodząc na miasto, doskonale rozumiała, że wolał siedzieć w domu.
Zamek w drzwiach wyglądał na nieskomplikowany. Ponieważ ulica była pusta, nikogo nie było widać w pobliżu, Tula wyciągnęła z pochwy nóż, który zawsze nosiła przytroczony u boku, wetknęła go między drzwi i framugę i podważyła. Niestety, szpara była zbyt wąska, by drzwi mogły się otworzyć.
Chociaż, wstrząśnięta spotkaniem z Tengelem Złym, przyrzekła sobie, że nigdy nie będzie już czarować, uznała, że wyjątkowość tej sytuacji upoważnia ją do wypowiedzenia magicznej formuły. Ledwie wymruczała: „Drewno, odstąp od drewna, żelazo, odstąp od żelaza”, drzwi ustąpiły, otwierając się ze skrzypieniem.
Zwykłemu śmiertelnikowi na nic zdałoby się wypowiedzenie takiego zaklęcia, drzwi ani by drgnęły. Ale Tula nie była zwykłą osobą. Na ile była niezwykła, wiedziała tylko ona i nieszczęśnicy, na których spadł jej gniew i którzy w chwili śmierci doznawali olśnienia, z jaką to czarownicą mieli do czynienia.
„Anioł o czarnych skrzydłach…”
Niemal przestraszona tym, co się stało, weszła do środka i zamknęła za sobą drzwi.
– Hej, hej! Jest tu kto?
Czyżby naprawdę usłyszała jakiś dźwięk, czy też nasłuchiwała tak intensywnie, że się jej przywidziało?
Sklep wydawał się martwy, kurz grubą warstwą pokrywał instrumenty, również te, nad którymi rzemieślnik rozpoczął pracę. Leżał wszędzie.
Tula z wahaniem przeszła do większego pomieszczenia, służącego jednocześnie za kuchnię i warsztat.
Głucho, zimno i pusto.
Gdzie on, wobec tego, może być?
Ogarnęła ją tęsknota i żal, palący niczym ból. Tak wiele pragnęła powiedzieć swemu przyjacielowi, dopiero teraz to zrozumiała. Myślała o nim już wcześniej, podczas jaśniejszych chwil, gdy udawało jej się zapomnieć o grze na flecie, ale wtedy zawsze miała niezachwianą pewność, że on jest u siebie, że w każdej chwili może go odwiedzić, zastać w warsztacie, tyle że wówczas nie miała takiej potrzeby. Teraz znalezienie go stało się rozpaczliwie ważne, przeklinała swą beztroskę i pewność siebie. Od chwili gdy uwolniono ją od dominującej władzy Tengela Złego, we dnie i w nocy nie przestawała myśleć o młodym inwalidzie. Podświadomie traktowała go jako kogoś, do kogo mogła się zwrócić, z kim musiała porozmawiać.
Nie sądziła jednak, by było to możliwe; dopiero kiedy Vinga wypowiedziała te szczęśliwe słowa o godzinnym postoju w Wexio. Propozycja ciotki była dla Tuli jak prawdziwa manna z nieba.
A teraz nie zastała go tutaj i trudno było znaleźć cokolwiek, co mogłoby naprowadzić na trop i wskazać miejsce jego pobytu.
Bez cienia nadziei zbliżyła się do drzwi prowadzących do małej, ciemnej alkowy.
Serce zamarło jej w piersi.
Już kiedy podeszła do drzwi, jej wyostrzone zmysły wyczuły obecność człowieka. To nie zmysł węchu zareagował, gdyż unoszący się w warsztacie odór lakieru i innych lotnych substancji dominował nad wszelkimi pozostałymi zapachami. Nie, to co innego, coś, czego nie potrafiła opisać, nazwać, sprawiło, że zwietrzyła człowieka, wyczuła go przez skórę.
Leżał na swoim niskim łóżku. Blady, wychudzony, nieruchomy. Oczy miał zamknięte, na twarzy malował się wyraz niewypowiedzianego bólu i rozpaczy.
Tula padła na kolana przy łóżku. Ogarnięta najgorszymi przypuszczeniami, przyłożyła dłoń do jego piersi.
Nie wyczuła chłodu śmierci.
Ale też i nie zauważyła, by oddychał.
– Boże – szepnęła. – Jeśli naprawdę istniejesz, w co zawsze wątpiłam, okaż się litościwy! Nie wobec mnie, bo ja na to nie zasłużyłam, ale wobec tego człowieka, który przez całe życie tak bardzo cierpiał i mimo to chyba w Ciebie wierzył! Podobno tak dobrze jest wierzyć, choć ja nie mogę pojąć, dlaczego… Wybacz mi, nie o tym powinnam myśleć w takiej chwili. Ale on jest Twoim dzieckiem, a więc, do pioruna, zatroszcz się o niego i zrób coś, nie jest na to chyba zbyt wcześnie!