Podeszli do światła. Heike długo przypatrywał się tęczówkom dziewczyny.
– Nie – rzekł wreszcie. – Masz szczęście. Nikt niczego nie zobaczy.
– Bardzo chciałabym mieć żółte oczy.
Heike wrócił na fotel.
– I wyglądać tak jak ja? Przez całe życie prowadzić walkę z samym sobą, by nie stracić opanowania stając twarzą w twarz z ludzką nienawiścią, skierowaną ku tym, którzy są inni? Nie wiesz, o czym mówisz!
– Owszem, wiem, o co ci chodzi – odparła cicho. – Tomas także jest narażony na ludzką niegodziwość.
Heike pokiwał głową.
– No, to jak będzie z tą szkatułką? Dokończ swoje czary.
Tula usłuchała. Teraz, kiedy jej tajemnica została odkryta, pewną przyjemność sprawiało jej popisywanie się swymi umiejętnościami. Heike nie był ani odrobinę zdumiony widząc, jak szkatułka unosi się nad stołem bez niczyjej pomocy.
– No tak – powiedział zrezygnowany, podczas gdy szkatułka wracała na miejsce na stole. – Wiem już teraz, co muszę zrobić, Tulo. – Znów ujął ją za ręce. – Tak więc ty odziedziczysz kiedyś, kiedy mnie już nie będzie, cały skarb Ludzi Lodu wraz z mandragorą i flaszeczką jasnej wody. Najpierw jednak muszę nauczyć cię, jak należy się z nim obchodzić i używać wyłącznie w służbie dobra. Sądzę, że nie będzie to dla ciebie trudne, bo przecież nienawidzisz zła, prawda? Tak, tak właśnie myślałem. Muszę nauczyć cię wszystkiego o pielęgnowaniu chorych, a uzdrawianiu i leczeniu. Tego, co cudzoziemcy nazywają białą magią. W przeciwieństwie do czarnej magii, której wynikiem jest samo zło. Czy masz leczące dłonie?
– Nie, nie przypuszczam.
– Sprawdzimy to później. Musisz wiedzieć, że ja ze skarbu Ludzi Lodu używam jedynie środków leczniczych. Nigdy, przenigdy nie wykorzystuję trucizn ani złych formuł czarodziejskich. Ty także ich nie ujrzysz ani nie dowiesz się, gdzie są ukryte. Mandragora należy do mnie, póki żyję. Później będziesz mogła sprawdzić, czy zaakceptuje ciebie, nigdy z góry tego nie wiadomo. Nie wolno ci także oglądać flaszeczki Shiry. Ona nie jest dla ciebie, ty i tak nie wyruszysz do Doliny Ludzi Lodu.
– Dlaczego nie? – spytała odruchowo.
– Nie widziałaś, jak wielką władzę miał nad tobą Tengel Zły? Jak więc możesz myśleć, że zdołasz go pokonać?
– No cóż, masz chyba rację.
Heike kiwnął głową.
– Czy zgadzasz się, bym wprowadził cię w tajniki sztuki leczenia?
– Oczywiście! Bardzo ci za to dziękuję!
– Ale musisz mi obiecać, że nigdy nie wykorzystasz swoich wyjątkowych zdolności w służbie zła.
– Obiecuję – powiedziała Tula, której składanie podobnych przyrzeczeń nie przychodziło z trudnością. Darzyła jednak Heikego tak wielkim respektem, że w głębi duszy obiecała sobie, iż o ile to będzie tylko możliwe, nie posunie się do ostateczności, nie będzie sprowadzać śmierci i skazywać na zatracenie tych, których nie lubi. Głośno jednak nie powiedziała o tym ani słowa.
– Doskonale – ucieszył się Heike. – Napiszę zaraz do twoich rodziców, że zostaniesz u nas przez kilka miesięcy. Później zatroszczymy się, byś bezpiecznie dotarła do domu.
– Dziękuję – odparła Tula. Co innego mogła powiedzieć?
– Zdajesz sobie chyba sprawę, którzy z naszych przodków są twoimi duchami opiekuńczymi? Zawsze jest wśród nich ktoś wybrany specjalnie dla nas.
– Tak. To Villemo i Dominik, prawda?
– Owszem. I powinnaś bardzo się z tego cieszyć. Oboje należą do wybranych. A wiesz chyba, że wybrani stoją o wiele wyżej nad nami, biednymi dotkniętymi. Zostali wybrani z powodu swoich pięknych cech duchowych.
Tula pokiwała głową zamyślona; ona była zdania, że Heike także ma piękną duszę, ale co innego ciążyło jej na sercu.
– Powiedz mi, Heike… Jest coś, nad czym się zastanawiałam, co nie daje mi spokoju. Czy myślisz, że ci, którzy wtedy, w domu, pomogli nam w walce z Tengelem Złym, wiedzieli, że jestem… dotkniętą?
Jak trudno było głośno wymówić te słowa! Ale nareszcie przyznała się, definitywnie przyznała, że należy do „nich”. Nie było to wcale przyjemne.
– Jestem przekonany, że o tym wiedzieli – orzekł Heike. – I bardzo im było ciebie żal. Chcieli ci pomóc, dlatego wyznaczyli dla ciebie takich potężnych opiekunów.
A więc wiedzieli! I tę gorzką pigułkę musiała przełknąć.
Już tego samego wieczoru zaczęły się kłopoty z szarym ludkiem.
Później nigdy nie potrafiła jednoznacznie stwierdzić, czy naprawdę przeżyła to, co się wydarzyło. Wokół panował mglisty półmrok, jak często bywa w snach, i ona sama odczuwała osobliwe zobojętnienie, charakterystyczne dla marzeń sennych. Ale wcale nie była niczego pewna. W tym domu działo się tyle niezwykłych rzeczy!
Ledwie wsunęła się do wygodnego, pachnącego czystością łóżka, natychmiast poderwała się na równe nogi. W jej pokoju stały jakieś cztery postacie.
Jedne z tych, dla których drzwi i inne temu podobne ludzkie wynalazki nie stanowiły żadnej przeszkody. Cztery demony! Zwinęły swoje nietoperze skrzydła, teraz były one niewidoczne.
Oczy, przenikliwe, pałające złem, wpatrywały się w dziewczynę bez odrobiny sympatii.
Heike, pomóż mi, pomyślała.
Przez moment rozgniewała się, że została na to narażona, ale zaraz przypomniała sobie słowa Heikego. Tych czterech nie wolno drażnić. Są niebezpieczne i nieobliczalne.
Wielkie nieba, jak one wyglądały! Te… te ogromne…
Ach!
Wbrew swej woli poczuła ogarniające ją podniecenie, musiała zwilżyć wargi i na moment odwrócić oczy.
Wreszcie, otulona kołdrą, z podciągniętymi kolanami zebrała się na odwagę i powiedziała uprzejmie:
– Dobry wieczór, wielcy panowie, czego sobie życzycie?
Ratunku, cóż za idiotyczne słowa! Co się teraz stanie?
Patrzyły na nią przenikliwie, lodowato, nieporuszone. Tula znała historię o tragicznym końcu sędziego Snivela, który został rozszarpany na strzępki przez szary ludek, i na wspomnienie tego zadrżała. On był ich wiosenną ofiarą. Ale teraz mamy późne lato! pomyślała w rozpaczliwym przypływie wisielczego humoru.
Jeden z nich dał znak, by wstała.
Drżąc ze strachu Tula stanęła na łóżku.
Ich wielkie organy unosiły się powoli. Osiągały niebywałe rozmiary. Tula jęknęła, oddychając głęboko, niespokojnie.
Kolejny ruch ręką. Chciały, by się rozebrała.
Tula ujęła w dłonie koszulę nocną, ze strachu zaplątała się w jej fałdy, ale najpierw trzęsącym się głosem rzekła:
– Czcigodni panowie, chętnie pokażę wam, jak wyglądam. Ale nic więcej, bardzo proszę o wyrozumiałość w tym względzie. Nie zostałam stworzona dla was. I zapewniam was, że gdyby coś więcej mi się stało, mój krewniak Heike i wszechmocne duchy z Ludzi Lodu, pod których ochroną pozostaję, bardzo by się rozgniewali.
Nic nie odpowiedziały. Z uczuciem, że zmierza na śmierć, ściągnęła koszulę przez głowę i na dość niskim łóżku stanęła przed nimi całkiem naga.
Obserwowały ją badawczo, od góry do dołu, ze wszystkich stron. Oblizywały wargi długimi, czerwonymi jęzorami. Po raz pierwszy się uśmiechnęły, lubieżnym, budzącym grozę uśmiechem.
Ze strachu Tula bliska była śmierci. Żadna kobieta na ziemi nie mogła przyjąć tych ciemnych, twardych jak kamień fallusów. Musiały to zrozumieć!
A może wcale na to nie zważały?
Jeden z nich podszedł bliżej, kierując się wprost na nią.
– Okaż mi litość, błagam! – jęknęła.
Jego oblicze z bliska było jeszcze straszniejsze. Tula miała wrażenie, że kiedy patrzy mu w oczy, zagląda w rozżarzoną otchłań. Uniósł górną wargę, odsłaniając ostre kły drapieżnika. Uśmiechał się przy tym wyczekująco, ale nie był to miły uśmiech, lecz przeciwnie, tak diaboliczny, że zakręciło się jej w głowie.