Nie zawsze jednak młodziutką Tulę traktowano poważnie. Jak na przykład wtedy, gdy odwiedziła gospodynię na wielkim majątku położonym poza parafią Grastensholm…
Kiedy Tula opatrzyła już jej rany na nogach – wystarczyło zaledwie zmienić okład – dama poprosiła o podanie robótki, leżącej na półce. Oczywiście dostała ją. Później głośno zastanawiała się, czy Tula, skoro już tu jest, nie mogłaby obrać i nastawić ziemniaków. No cóż, Tula spełniła, prośbę, bo pani siedziała przecież na krześle, z nogą na stołku, i może rzeczywiście miała trudności z poruszaniem się. Następnie trzeba było nakryć stół. I gdyby Tula była tak miła i umyła podłogę…
Zniecierpliwiona Tula już zaczęła się złościć, ale przemogła się i podjęła kolejne zadanie. Kiedy jednak na drodze rozległ się tętent końskich kopyt, a panią ogarnęła ciekawość tak nieprzemożona, że szybko, bez najmniejszego trudu poderwała się z miejsca i podskoczyła do okna, by zobaczyć, kto jedzie, Tula bliska była rzucenia jej ścierką prosto w twarz. Pomyślała jednak o Heikem i dzięki temu opanowała się na tyle, że ścierka wylądowała na podłodze. Rzucona została, co prawda, z taką pasją, że mydliny rozprysnęły się po całej kuchni.
– Czekają na mnie inni pacjenci – wycedziła z udawanym spokojem. – A ponieważ wygląda na to, że świetnie pani sobie radzi, proponuję, by sama pani dokończyła mycie tej podłogi.
Gospodyni zrozumiała, że chyba posunęła się trochę za daleko, nie zdążyła jednak wymyślić żadnej ciętej repliki, gdy za dziewczyną już zatrzasnęły się drzwi. Tula nigdy więcej nie przestąpiła progu domu tej pacjentki.
Była także stara pani Madsen, która wychwalała Tulę pod niebiosa. Jakże miło ze strony tak ślicznej panienki, że przyjeżdża do niej z lekarstwem na uporczywy kaszel, tak bardzo męczący! Właśnie przez panią Madsen Tula poznała jej siostrzeńca Efraima, mieszkającego w Szwecji, któremu tak świetnie się powodzi, ale który cierpi na nieuleczalną podagrę. Pani Madsen miała szczery zamiar polecić mu miłą Tulę. Tula musi bezwzględnie zajrzeć do niego, kiedy będzie wracała do domu do Smalandii.
Ale to już zupełnie inna historia.
Wizyty Tuli u pacjentów kończyły się różnie. Niektórzy czuli się urażeni, że nie przyjechał do nich sam Heike, inni podejrzliwie odnosili się do jej kunsztu medycznego, a bywało też, że starsi mężczyźni bezczelnie ją obmacywali, kiedy pochylała się nad nimi. W wielu przypadkach jednak czuła, że spełnia dobre uczynki, i pomaganie chorym sprawiało jej wtedy wielką przyjemność. Najbardziej potrzebowali jej samotni i chorzy i wobec nich naprawdę była uprzejma, łagodna i troskliwa. Heike ujrzał Tulę kiedyś w podobnej sytuacji i odetchnął z ulgą. A więc mimo wszystko mu się udała! W Tuli kryło się tyle dobrego!
Nie był jednak świadkiem takich zajść jak to, kiedy rozgniewana dziewczyna tak przesunęła na łóżku marudnego pacjenta, że z hukiem uderzył o ścianę. Albo gdy z sadystycznym uśmiechem podała wystrojonej młodej damie z wyższych sfer zbyt silny środek wymiotny, który ta zażywała, by schudnąć, a nie potrafiła sobie odmówić pysznych tortów pieczonych przez kucharkę – istnych delicji. Tego wieczoru bal okazał się całkiem nieudany dla młodej panny, ale nie mogła nawet się poskarżyć. Sama przecież prosiła o lek, najwidoczniej środek podziałał na nią zbyt silnie.
Heike był bardzo zadowolony z Tuli. Wiosną 1817 roku uznał, że dostatecznie się już wyuczyła i może wracać do domu.
Buzię Tuli rozjaśnił wtedy szeroki uśmiech, poczuła, jak bardzo tęskni za swymi bliskimi w Smalandii.
No i jeszcze Tomas! Eskil był wspaniałym kompanem, ale nie można było rozmawiać z nim poważnie, zdradzać najgłębszych myśli. Tchnący radością życia Eskil nie dbało rozterki dusz.
Tak przynajmniej uważała Tula, prawdopodobnie dlatego, że on nigdy nie traktował jej poważnie.
Względnie spokojny byt na Grastensholm miał bardzo dobry wpływ na Tulę.
Niestety, zanim wyjechała, wydarzyło się nieszczęście. Tula uznała bowiem, że nie może opuścić dworu bez skarbu Ludzi Lodu. Postanowiła go zabrać. Rzecz jasna, w najgłębszej tajemnicy!
A teraz sądziła, że wie, gdzie został ukryty!
ROZDZIAŁ X
Wiedziała, że nie dostanie w swoje ręce mandragory, przynajmniej dopóki żyje Heike, a jego śmierci Tula bynajmniej sobie nie życzyła. Pomiędzy nimi nawiązała się przyjaźń, silniejsza, niż Tula sądziła, by było to możliwe.
Pozostała część skarbu, najważniejsza, niebezpieczna część, należała do niej!
Bo przecież Heike wcale go nie używał, a bez sensu było, by leżał niewykorzystany, marniejąc.
Tuli nigdy nie dane było ujrzeć zbiorów. Heike całkiem słusznie nie dowierzał swej podopiecznej w tym względzie, nie ufał jej odporności.
Nie widziała nigdy ani skarbu, ani flaszeczki Shiry z jasną wodą.
Żądza posiadania go paliła się w niej wciąż niespokojnym płomieniem. Wkrótce miała opuścić Grastensholm, być może nigdy już nie znajdzie się równie blisko skarbu.
Prawdę powiedziawszy, Tula od dawna czyniła poszukiwania. Zdarzało się jej zostawać samej w domu i wtedy wykorzystywała okazję. Przeglądała szafy i szafki, badała wielkie piwnice, nie używane pokoje i wszelkie zakamarki.
Do tej pory jednak nie udało się jej natrafić na ślad upragnionego skarbu. Nie mogła dociec, gdzie został ukryty.
Aż pewnego dnia…
Naturalnie! To było jedyne możliwe miejsce, tak oczywiste, że aż zła była na siebie, że wcześniej na to nie wpadła.
Na strychu, rzecz jasna!
Dwa tygodnie później w skąpane w blasku słońca popołudnie nadeszła wielka chwila. Gospodarze udali się z rewizytą po czterdziestych urodzinach Vingi, a służba kuchenna nigdy nie wchodziła na piętro.
Tula nie czuła lęku. Ostrzeżenia Heikego miały ją, naturalnie, tylko odstraszyć i zniechęcić do wchodzenia na strych. Panny służące, Eskil i Vinga zaglądali tam tak często, jak im się podobało. Nie kryło się tam żadne niebezpieczeństwo, był za to skarb!
Schowa go w swojej walizce. Zostawi wodę. Flaszeczka Shiry nie interesowała jej, nie była do niczego potrzebna, bo Tula nie wybierała się do Doliny Ludzi Lodu,
Zamierzała wrócić do domu i tam dalej uczyć się czarów.
Dlaczego wchodzenie na strych miało być bardziej niebezpieczne dla niej niż dla innych? Wprost przeciwnie! Ona była jedną z dotkniętych, może nawet w jakiś sposób spokrewniona z szarym ludkiem, a na pewna lepiej znała jego świat.
W domu panowała cisza. Tula przemknęła do drzwi, za którymi znajdowały się schody prowadzące na strych.
Drzwi były zamknięte, ale wiedziała przecież, gdzie wisi klucz.
Przekręciła go w zamku.
A jednak serce uderzało jej nerwowo, niespokojnie.
E, tam! Jeśli służące wchodziły tu bez obaw, to i jej nic się nie stanie. Przecież obdarzona została szczególnymi zdolnościami!
A powinna myśleć inaczej i wziąć sobie do serca ostrzeżenie Heikego. Służba mogła poruszać się swobodnie, Eskil także, bo oni nie widzieli szarego ludku. Heike i Vinga, gospodarze na Grastensholm, zawarli umowę z mieszkańcami strychu. Tula jednakże była obcym ptakiem. Najwidoczniej źle nauczyła się lekcji traktującej o niezakłócaniu czyjegoś prywatnego życia w myśl dewizy: „ Mój dom moją twierdzą” – i żaden przeklęty obcy nie ma prawa tu wtargnąć.
Mieszkańcy strychu nie życzyli sobie, by ktokolwiek widział, czym zajmują się na terenie swojego królestwa. Było to takie proste, a jednak Tula nie umiała tego zrozumieć.