Выбрать главу

Biednych wędrowców ta przygoda całkiem wytrąciła z równowagi. Ze wzburzeniem, w podnieceniu rozprawiali o tym, co im się przytrafiło. Szczęśliwie nie zwrócili uwagi na przejeżdżającego obok nich młodzieńca na koniu.

Kilka dni później, bogatsza o wiele nowych doświadczeń, Tula wjechała do Kungalv, miasta, w którym mieszkał krewny pani Madsen, cierpiący na podagrę.

Dla Tuli obietnica była obietnicą. Przyrzekła, że zajrzy do chorego, nie pozostawało jej więc nic innego, jak dotrzeć do celu.

Siostrzeniec pani Madsen, Efraim, okazał się bardzo dostojnym i możnym człowiekiem – przynajmniej we własnych oczach. Opowiadał, że cieszy się ogromnym poważaniem w Kungalv, ale Tula nigdy nie dowiedziała się, czym tak naprawdę się zajmował. Miało to coś wspólnego z jakąś formą pośrednictwa, ale według niej wszystko wyglądało na jedno wielkie oszustwo, pachniało zdradą i korupcją zarazem. Ale Efraim był w istocie bogaty, co nieustannie sam podkreślał.

W trakcie zabiegu siedział w fotelu, a gdy Tula zajmowała się spuchniętym i obolałym stawem jego palucha, przyglądał się jej badawczo.

– Z listu mej ciotki wywnioskowałem, że przyjechać do mnie miała dziewczyna.

Ratunku! Tuli nie przyszło do głowy, że ciotka mogła napisać do siostrzeńca.

– Tak, miała na myśli moją kuzynkę – odparła bez wahania. – Podróżujemy razem, ale dzisiaj źle się poczuła, przyszedłem więc zamiast niej. Oboje uczyliśmy się pielęgnacji chorych. Mam nadzieję, że to w niczym panu nie przeszkadza?

– O nie – skrzywił się Efraim. – Nie znoszę uczonych panien. Nie, mój chłopcze, bardzo się cieszę, że to ty przyszedłeś. Masz takie delikatne ręce.

– Dziękuję za miłe słowa! Czy tylko ta noga boli?

– Tak. Cudownie by było, gdybyś jeszcze trochę mógł ją pomasować.

– Ależ oczywiście!

– Mmm – wzdychał Efraim z rozkoszą. – I jeszcze trochę wyżej, bardzo proszę!

Tula, masując białą owłosioną nogę, wyjaśniała, w jaki sposób powinien przyjmować lekarstwo, które przywiozła ze sobą. Jednocześnie ostrzegła, że kuracji w żaden sposób nie wolno łączyć z piciem alkoholu w jakiejkolwiek formie. Jeśli więc w trakcie leczenia powstrzyma się od tego rodzaju rozkoszy, z pewnością wkrótce dostrzeże rezultaty.

Efraim znów się skrzywił. Najwyraźniej informacja nie okazała się przyjemna.

– Czy ta kuracja jest naprawdę konieczna?

– Tak, jeśli chce się pan pozbyć swych dolegliwości.

– Nie zaszkodzi chyba, jeśli wypiję szklaneczkę albo dwie?

Tula wyprostowała się i powiedziała surowo:

– Kieliszek portwajnu może oznaczać dla pana koniec, który tak czy inaczej nastąpi, jeśli nie podda się pan kuracji.

Wiedziała, że postępuje paskudnie, ale jej słowa nie były tylko i wyłącznie kłamstwem. Widziała już wielu mężczyzn, którzy zapili się na śmierć, znajdując tysiące usprawiedliwień dla swego nałogu.

Wykorzystując oszołomienie, wywołane jej słowami, ciągnęła:

– Wie pan chyba, że ta choroba powodowana jest nadużywaniem mocnych trunków, a przede wszystkim portwajnu. Ale bitwa na razie jeszcze nie jest przegrana. Proszę przynajmniej spróbować; powiedzmy, miesiąc… Jeśli w tym czasie kuracja okaże się nieskuteczna…

Przerwał jej:

– Dobrze już, dobrze. Będę ją stosował, ale nadal nie jestem pewien, czy dobrze wiem, co mam robić. Czy mógłbyś zostać tu dziś wieczorem i powtórzyć zabieg? Możesz też u mnie przenocować i wyruszyć w dalszą podróż jutro rano.

– Bardzo jestem wdzięczny za tę propozycję. Z radością pomogę panu wieczorem.

Wytrzeszczonymi oczami śledził każdy jej ruch. Doprawdy, ależ go interesuje medycyna, pomyślała Tula.

Efraim zaprosił ją na wystawny obiad. Zwracając się do niej, posługiwał się zwrotem „mój mały mignon”. Tula nie mogła pojąć, dlaczego tak ją nazywa. Wszystko wskazywało jednak na to, że dopisywał mu znakomity humor. Chodząc zacierał ręce ze źle skrywanym zapałem, cały czas się przy tym pocił. Większość dnia spędził na załatwianiu interesów, a Tula w tym czasie przechadzała się po jego wspaniałym domostwie, choć służba, nie wiedzieć czemu, krzywo na nią patrzyła.

Kiedy wrócił do domu, zjedli kolację, podczas której Efraim jowialnie poklepywał Tulę po ręce i przyciskał kolano do jej nóg.

Czyżby wiedział, że jestem dziewczyną? pomyślała przestraszona, ale nic na to nie wskazywało, traktował ją bardzo przyjaźnie. Wkrótce pozwolił służącym udać się na spoczynek.

– Jeśli zechcesz poczekać tu chwilę, mały mignon, przebiorę się tylko wygodniej do zabiegu – powiedział.

Tula skinęła głową i czekała.

Efraim powrócił, ubrany jedynie w długą, nocną koszulę, obszerną niczym cyrkowy namiot.

Ułożył swe długie, białe nogi na stołku i poprosił Tulę, by zaczęła je masować, tym razem obydwie.

Posłuchała, choć nie bardzo wierzyła, by akurat ta część kuracji miała jakiekolwiek znaczenie, ale Heike wbił jej do głowy, że jeśli pacjent jest zdania, że coś mu pomaga, nie należy się z nim spierać. Dobre samopoczucie jest już połową drogi do wyzdrowienia.

– Trochę wyżej – poprosił Efraim. – I jeszcze odrobinę. Usiądź tu koło mnie. O, tak… – Klepnął Tulę po ramieniu. Głaskał ramiona i plecy. Coraz ciężej oddychał…

Wzniesienie pod koszulą, co do którego nie można było się pomylić… Wyraźnie zarysowujący się czubek… Sapiący oddech, bijące od niego pożądanie…

Cóż to, na miłość boską, miało znaczyć? Przecież miał ją traktować jak chłopca! Czyżby jednak ją przejrzał?

Sapnął:

– Mój mały mignon…

Mignon? Gdzie ona słyszała to wyrażenie? Czytała? W związku z francuskim dworem królewskim?

Pokazał, by masowała mu teraz tłuste uda.

Wrażliwe zmysły Tuli wyczuwały dziwną, jakby zgęstniałą atmosferę w pokoju. Atmosferę… Omal nie parsknęła śmiechem, ale w porę się powstrzymała. Atmosferę… chuci?

Cóż za idiotyczne określenie!

– Cudne ręce! Takie miękkie, takie delikatne – jęknął.

A może chciałby, żeby przesunęła je jeszcze wyżej? Na to wyglądało, bo kręcił się i wił w Fotelu, jakby za wszelką cenę chciał się zbliżyć.

W okolicach wzgórka na koszuli pojawiła się mokra plama.

Tuli zabłysły oczy, jakby znów wstąpił w nią diabeł. Ciekawe, co dalej? Cóż za frapująca przygoda!

Czy się odważy?

– Może pan życzy sobie, bym… pomasował jeszcze trochę wyżej?

Dłoń Efraima natychmiast przykryła rękę Tuli i pokierowała nią.

– Tak! tak!

Jęk zachwytu.

Co tu się wyprawia! Tula była tak rozbawiona, że musiała spuścić głowę, by ukryć śmiech. Efraim, ciężko dysząc napierał teraz całym ciałem. Próbował wstać z fotela.

Ledwie był w stanie wymawiać słowa:

– Odwróć się, chłopcze! Pochyl do przodu! Ściągnij spodnie, szybko, ja nie mogę… tak długo czekać…

Mignon!

Tulę ze zdumienia oblał zimny pot, kiedy nareszcie przypomniała sobie, co czytała.

Mignon to chłopiec, młodziutki ulubieniec, zabawka francuskich szlachciców o odmiennych upodobaniach seksualnych.

Alexander Paladin! Jak mogła zapomnieć o długiej historii jego nieszczęśliwej namiętności, zanim w jego życiu pojawiła się Cecylia?

A Tula była przecież dziewczyną! Efraim wpadłby we wściekłość, gdyby to odkrył! Trzeba coś wymyślić, i to jak najszybciej!

– Zaraz, już, zaraz – uspokajała, kiedy próbował ją odwrócić. Nie wypuszczając z rąk gorącej męskości, nie takiej wcale znów dużej, szeptała monotonne, usypiająco czarodziejskie zaklęcia.