– Przypomniało mi się, że mam w plecaku jeszcze kawałek chleba – oznajmił Micke, kierując się ku slumsom, gdzie mieściła się ich kwatera. – Nie będziemy trwonić pieniędzy na byle co.
– Ale, Micke, chciałabym z tobą porozmawiać – powiedziała Tula.
Byli już w bocznej uliczce, Micke zatrzymał się.
– O czym to?
Zrezygnowana potrząsnęła głową.
– Nie musimy tam wcale dziś nocować. Tam… tam nie było zbyt przyjemnie. Musielibyśmy spać na ziemi. A jeśli tam są szczury?
Popatrzył na nią w zamyśleniu. Nigdy jeszcze nie oglądał tak czarujących oczu!
– Tak, masz rację, oczywiście – uśmiechnął się. Na policzkach pokazały mu się zabawne dołeczki. – To nie dla ciebie. Trochę cię przedtem oszukałem, jasne, że stać nas na nocleg w gospodzie! Ale musimy wyjechać z miasta!
– Dlaczego? Mam tu sprawę do załatwienia jutro rano.
Unikał patrzenia jej w oczy.
– Tutejsze gospody są takie nędzne. Dziś wieczorem zapraszam cię w lepsze miejsce…
Uśmiechając się tajemniczo, bawił się malutką czarną sakiewką, podrzucał ją w górę jak piłkę. Oto kawaler, którego dzisiaj na wiele stać!
Teraz Tula jak zaklęta wpatrywała się w sakiewkę. Gdy sakiewka na moment zawisła w powietrzu, schwyciła ją błyskawicznym ruchem.
– Nie, do diabła…
Tula fukała jak kotka.
– Ukradłeś ją tej biednej chłopce, podły złodzieju! To dlatego nie chcesz zatrzymać się w żadnym zajeździe tu w mieście. Wszędzie już ciągnie się za tobą zła sława? Nie masz ani odrobiny wstydu? To całodzienny zarobek ubogiej wieśniaczki!
– O, te woły robocze są takie bogate! Muszą się od czasu do czasu podzielić z innymi. Oddaj mi sakiewkę. Poczekaj! Mieliśmy razem spędzić noc…
Tula odwróciła się z głęboką pogardą. Obojętnym ruchem pomachała ręką w jego stronę.
– Z człowieka w gada zmień się w jednej chwili! – wypowiedziała zaklęcie i odeszła.
Micke jednak nie zmienił się ani w węża, ani w jaszczurkę, Tula najwidoczniej przeceniła swoje zdolności.
Ogarnęły go tylko nagłe mdłości i to mogła być wystarczająca kara, bo poza tym nie był w stanie jej gonić, ani też iść normalnie, musiał skakać.
A Tula natychmiast skierowała kroki na rynek. Panowała tam niesłychana wrzawa, mała chłopka wypłakiwała sobie oczy, inni straganiarze na próżno starali się ją pocieszyć.
Tula uznała, że najlepiej zrobi, jeśli trzymać będzie sakiewkę w wyciągniętej ręce, i zawoła już z daleka:
– Tu macie waszą sakiewkę, mateczko!
Prawdopodobnie staruszka dobrze wiedziała, w którym momencie zniknęła jej cenna własność, cała horda najpewniej więc rzuciłaby się na Tulę.
Płacz chłopki urwał się w pół szlochu. Bez słowa złapała sakiewkę i zajrzała do środka. Cała gromada podejrzliwie wyczekiwała.
– Ale… Przecież tu jest więcej niż miałam! Nigdy nie dostałam tak wielkiej monety…
– Zasłużyliście na nią – powiedziała Tula. – Bo ten łobuz i łajdak przebrzydły, w którego towarzystwie przypadkiem się znalazłam, zasmucił was i doprowadził do rozpaczy. Tak nie wolno robić!
Staruszka nie wiedziała, jak ma dziękować Tuli, a stojący wokół niej obejmowali dziewczynę, mówiąc, że porządna z niej dziewucha, chociaż z wyższych sfer. Tula przez moment pławiła się w zachwytach, a potem co sił w nogach pobiegła do publicznej stajni, by zabrać konia, zanim Micke zdąży ukraść i jego.
Ku jej zdumieniu dwóch mężczyzn zabierało akurat konia Mickego.
– I pomyśleć tylko, że odnalazłem Kasztankę – powiedział jeden z nich.
Jak mogłam? pomyślała. Jak mogłam bodaj pomyśleć o spędzeniu z nim nocy?
To ohydne drapanie się… I ten brud!
Jej niezadowolenie z siebie i wstyd ciągle rosły.
Nie miała już sił zostać w Goteborgu dłużej, niż było to konieczne. Korzystając ze wskazówek Heikego udała się prosto do domu pacjenta. Ale, do diaska, jak trudno jechać konno w spódnicy!
Choć był już wieczór, zastukała kołatką do drzwi prostego, ale dobrze utrzymanego domu pod wskazanym adresem. Kiedy wyłożyła, w jakiej sprawie przybywa, wpuszczono ją do środka i zaprowadzono przed oblicze pary, która tam mieszkała.
Chorą okazała się gospodyni. Cierpiała na poważny reumatyzm, a ponieważ lekarstwo Heikego już się skończyło, odczuwała dokuczliwy ból.
Tulę przyjęto więc z radością.
– Ale… – zawahał się przez moment gospodarz. – Oczekiwaliśmy przecież chłopca!
Do pioruna! Że też zawsze musi założyć na siebie niewłaściwe ubranie! Efraim spodziewał się dziewczyny, a ujrzał chłopca, tutaj zaś było na odwrót.
Następne jednak słowa trochę ją uspokoiły.
– Bo widzisz, dobrze znamy syna Heikego, Eskila, i spodziewaliśmy się go tu zobaczyć.
A więc jednak miała szczęście, że nie przyszła w chłopięcym przebraniu i nie podała się za Eskila. Dopiero byłaby awantura!
Wyjaśniła, że Eskil nie czuł się zbyt dobrze, dopadło go bowiem dokuczliwe przeziębienie, i uznał, że najlepiej będzie poleżeć kilka dni w spokoju w Kungalv.
– Bardzo rozsądnie – pochwalił gospodarz. – Oczywiście zostaniesz u nas na noc, panienko.
Tula znalazła tu wreszcie prawdziwą bezinteresowną życzliwość. Z wielką ulgą rozmawiała ze zwyczajnymi, kulturalnymi ludźmi i przyjęła ich gościnną propozycję. Jak dobrze, że uniknie szukania zajazdu! Zwłaszcza teraz, gdy ubrana normalnie, po kobiecemu, łatwo może wpaść w tarapaty. Przydrożne gospody bywały takie różne!
Długo siedzieli we troje, snując wspomnienia z Grastensholm. Tula zauważyła, jak wielkim szacunkiem darzą Heikego i Vingę jej gospodarze, i uradowała się tak, jakby to co najmniej ją samą chwalono.
Rano, wzmocniona głębokim i spokojnym snem, wyruszyła w dalszą podróż do Smglandii, życzliwiej nastrojona do ludzi i do życia w ogóle. Zaopatrzono ją także w pokaźne zawiniątko z prowiantem na drogę.
Bez smutku jednak opuszczała Goteborg. Micke, jako jedyne wspomnienie, pozostawił jej po sobie jeszcze intensywniejszy niż do tej pory smak goryczy w ustach.
Gryzło ją głównie niezadowolenie z samej siebie.
Wyglądało na to, że nigdy niczego się nie nauczy. A może to krew Ludzi Lodu w żyłach nie pozwala jej zaznać spokoju? W jaki sposób zdoła kiedykolwiek nad nią zapanować? Nieustanne poszukiwania i rozczarowania wyznaczały koleje jej życia. Walczyły w niej różne siły, z jednej strony ciekawość i żądza przygód, chęć zaszokowania otoczenia, odziedziczone przekleństwo, a z drugiej smutek i żal, że nie może być zwyczajnym, zadowolonym z życia człowiekiem.
Doprawdy, nie zawsze łatwo być Tulą!
Niemały wpływ na to miał jej wygląd.
Obiektywnie Tuli wcale nie można było nazwać nadzwyczajną pięknością, roztaczała jednak wokół siebie aurę takiego przyciągania, że na jej widok mężczyznom wprost zapierało dech w piersiach. Być może kusiła ich jej beztroska, młodzieńcza wesołość i diabelskie ogniki w oczach kontrastujące z powierzchownością cherubina.
Tak, bo w Tuli, zwłaszcza kiedy sama tego chciała, wiele jeszcze pozostało z anioła. Potrafiła wyglądać bardzo niewinnie, ale na ogół właśnie wtedy lęgły jej się w głowie szalone pomysły i nieobliczalne pragnienia.
Anioł i diabeł w jednej osobie.
Anioł o czarnych skrzydłach.
Opuściła Goteborg życzliwie usposobiona do całego świata, wkrótce jednak zaczęła zachowywać się jak dawniej.
Tak jak wtedy wieczorem, gdy przybyła do Boras, miasta o tkackich tradycjach…
Kiedy wraz z Heikem i Vingą podróżowali do Norwegii, nie przejeżdżali przez Goteborg. Dlatego teraz nie bardzo była pewna drogi do domu i znalazła się na terenach opanowanych niegdyś przez wędrownych kupców z Vastergotlandii, jedynych w Szwecji, którym zezwolono uprawiać taki proceder. Dreptali od zagrody do zagrody, próbując sprzedać swe tkaniny. W XVII wieku król Gustaw II Adolf zapragnął uporządkować tę nie kontrolowaną działalność i dlatego założył miasto Boras. Wędrowni rzemieślnicy mogli mieć tu miejsce spotkań, targi i własne odrębne prawodawstwo. Czy podporządkowali się zaleceniom królewskim, nie można powiedzieć z całą pewnością…