– Jeśli nie ma pastor nic przeciwko temu, to opuszczę ten gościnny dom wcześnie rano i więcej już się nie zobaczymy…
Pastor odetchnął z wyraźną ulgą.
Bezkresne piaski… Okolica ukochana przez rozbójników. Tula jednak miała szczęście, niewielu ludzi napotkała po drodze. Raz usłyszała w pobliżu odgłosy zdradzające obecność dzikiego zwierzęcia i popędziła konia. Nic się jednak nie stało, nie spostrzegła już więcej nic niepokojącego.
Po przygodzie z pastorem odczuwała jeszcze większe obrzydzenie wobec siebie. Jak gdyby nie mogła już być Tulą Backe. Jej dusza była mroczna, smutna i zatracona. Dlaczego zawsze dawała się ponieść idiotycznym pomysłom? Dlaczego zachowywała się jak suka?
Chyba po prostu dlatego, że bawiło ją to, dopóki trwało. Wątpliwości nachodziły ją znacznie później, jak pijaka, który nie potrafi oprzeć się gorzałce, a potem gorzko żałuje.
Przed nią ostatni nocleg, ostatnia gospoda. Tak wiele razy przyszło jej spędzić noc pod gołym niebem, na pustkowiu, że teraz zapragnęła trochę wygody. A ten zajazd robił bardzo dobre wrażenie.
Nie myliła się, miała dobre przeczucia. Dostała naprawdę smaczny obiad. Przy stole w drugim końcu jadalni siedziała grupka żołnierzy, a może nawet oficerów niższej rangi. Przystojny typ przez cały obiad słał jej wiele mówiące spojrzenia. Prawdziwy mężczyzna, młody, a zarazem dojrzały i silny, znów rozpalił krew w Tuli, która dopiero co zapragnęła okiełznać swoje ciemne drugie ja. Wcale nie miała ochoty znów rozpoczynać miłosnych podbojów, które zresztą i tak prowadziły donikąd, jedynym doświadczeniem, jakie zdobyła na tym polu, było okrutne zetknięcie z gwałcicielem dzieci i mordercą wiele lat temu.
Dzień był taki piękny, nie chciała niszczyć jego uroku. Po drodze do miasteczka spotkała dwoje małych dzieci, które ustąpiły jej z drogi i stały przy rowie trzymając się za ręce. Było to na pustkowiu, z dala od ludzkich siedzib, i Tula wstrzymała konia. Dzieci, chłopczyk i dziewczynka, wyglądały tak źle, były wychudzone i obdarte.
Ukłoniły się jej z szacunkiem, a Tula zapytała, dokąd się wybierają. Chłopczyk wyglądał na starszego, przełknął ślinę i drżącym głosem wyjaśnił, że idą do babci. Tula zapytała, czy to daleko, okazało się, że zmierzają właśnie do miasteczka. Posadziła jedno z nich na koniu przed sobą, drugie z tyłu. Dzieci powoli się rozluźniały.
Podróż upływała im bardzo przyjemnie, rozmawiali i żartowali. Tula miała wrażenie, że mali biedacy nie śmiali się już od długiego czasu, zapytała więc, dlaczego. Z wahaniem wybąkali wreszcie, że ojciec ich nie żyje, a matka wyszła po raz drugi za mąż za człowieka, który nie był dla nich dobry. Mieli wiele przyrodniego rodzeństwa, ojczym dbał jedynie o swoje własne dzieci. Dlatego uciekli – chyba nikomu nie powie? Chcieli wrócić do swej kochanej babci, matki ojca, która tak płakała, kiedy mama i jej nowy mąż wyprowadzali się z miasteczka.
Tula zatrzymała się w dębowym zagajniku i podzieliła się z nimi resztką prowiantu, do domu i tak miała już niedaleko. Wyraźnie widać było, że dzieci są bardzo głodne, ale chłopiec uderzył siostrzyczkę po palcach, kiedy chciała wziąć więcej. Tula sprawiedliwie rozdzieliła ostatni kawałek chleba.
– Ale czy wasza mama nie będzie się smucić? – zapytała.
Chłopiec odparł po namyśle:
– Myślę, że mama ma zbyt wiele zmartwień. Zawsze się bała, kiedy byliśmy w tej samej izbie co ojczym, lękała się, że zrobimy coś, co go rozdrażni. Mama jest taka zmęczona i wie, że zawsze chcieliśmy wrócić do babci. Chyba nie będzie nas szukać.
– Może i nie – zgodziła się Tula. – Ale na pewno bardzo za wami tęskni, możecie mi wierzyć. Kiedy podrośniecie, musicie ją koniecznie odwiedzić, obiecajcie mi to.
Przyrzekli. Ruszyli w dalszą drogę, cały czas gawędząc, a Tula czuła się szczęśliwa i wzruszona, wszystkie myśli o czarach, złych demonach i nieprzyjemnych przygodach miłosnych odpłynęły gdzieś w siną dal.
Powróciły dopiero w gospodzie.
Zsadziła dzieci z konia przed domem babci, sprawdziwszy uprzednio, czy ktoś jest w domu. Babcia na widok swych jedynych wnuków płakała z radości, ale Tula dojrzała także wyraz troski w jej oczach. Oddała więc staruszce swe ostatnie pieniądze – dla dobra dzieci, jak powiedziała – i pożegnała się z nimi.
Zdarzenie to napełniło jej serce ciepłem i łagodnością. Teraz jednak, w gospodzie, spotkanie z promieniującym męskością człowiekiem obudziło dawne zło.
Wydał jej się twardym mężczyzną. Najwyraźniej należał do wyższych stopniem, gdyż żołnierze okazywali mu posłuszeństwo i szacunek. Był typem mężczyzny, na którego widok w kobiecie natychmiast budzi się pragnienie, by zobaczyć go bezradnym, zniewolonym miłością do niej, tylko do niej. Tula pod tym względem nie stanowiła wyjątku. Zdobyć mężczyznę, który by ją uwielbiał, był czułym kochankiem… To dopiero byłoby naprawdę coś!
Nie miała też cienia wątpliwości, że on jest nią zainteresowany. Była świadoma spojrzeń, jakie jej posyłał, z trudem wytrzymywała siłę jego wzroku. Miała wrażenie, że zachowuje się nienaturalnie, je w sposób sztuczny, sztucznie się porusza, a twarz zastyga jej w wyrazie udawanego dostojeństwa.
W końcu odeszła od stołu i udała się na górę do swego pokoju, nie mogła już wytrzymać natrętnej obserwacji. Ale… pozwoliła sobie na to, by obrzucić go spojrzeniem, gdy mijała stolik, przy którym siedział. Ich oczy spotkały się na krótki, lecz znaczący moment.
Nie położyła się od razu, była na to zbyt podniecona. Jeszcze długo w jasną wiosenną noc niosły się hałasy z jadalni. Tula siedziała na brzegu łóżka, nie wiedząc, co ma czynić. Nie mogła powtórnie zejść na dół, byłoby to wbrew zasadom przyzwoitości.
Chyba że…?
Słyszała teraz, jak ktoś kręci się po korytarzu, chodzi tam i z powrotem, trzaska drzwiami. Zastanawiała się, czy to może być on. Czy jej szuka?
Mogła zejść na dół i poprosić o świecę; ta, która stała w jej pokoju, już się prawie wypaliła.
Czy będzie miała dość odwagi?
Pożądanie znów w niej płonęło, wszelkie chwalebne postanowienia prysnęły niczym bańka mydlana, całkiem o nich zapomniała. W głowie miała teraz tylko jedną myśl, a raczej jeden tylko instynkt w ciele.
Nie wahając się ani minuty dłużej, wstała gwałtownie i opuściła pokój. W korytarzu nie było nikogo, ale kiedy zeszła na dół po schodach, ujrzała go w drzwiach do jadalni, jakby chodził tam i z powrotem. Oczywiście wmawiała to sobie, taka myśl po prostu sprawiała jej przyjemność.
Mężczyźni byli już pijani, na jej widok zaczęły się ordynarne nawoływania.
Tula, udając, że ich nie słyszy, podeszła do gospodarza i poprosiła o świecę. Zaraz też ją dostała.
– Na co panience taka świeca? – zapytał jeden z mężczyzn, tarasując jej drogę. Jego słowa wzbudziły ogromną wesołość w całej izbie.
– Zapalę ją przy twoich zwłokach, brzydalu – syknęła Tula, a mężczyzna, zdumiony nasączonymi jadem słowami, płynącymi z ust tak słodkiej młodej panny, zaraz ją przepuścił.
Jej wielbiciel nie stał już w drzwiach, zniknął z pola widzenia.
Kiedy jednak znów znalazła się w ciemnym korytarzu, stanął przy niej. Chwycił ją za ramię i przycisnął do ściany. Tula poczuła gorące usta na swoich wargach, uciszyły one jej protesty akurat do czasu, gdy rozpaliła się na dobre. Niedokładnie tak sobie to wyobrażała, myślała, że rozpoczną od rozmowy, może nawet dość poważnej, a jeśli on będzie wolał – zalotnej. Tymczasem wszystko potoczyło się zbyt gwałtownie, ale pewnie zdążył nieco wypić, a piwo i gorzałka zawsze chyba dodawały mężczyznom odwagi.
Kiedy wreszcie oderwał się od jej ust, łagodnie odepchnęła go od siebie, chcąc przywołać do porządku, ale on na nic nie zważał. Znów ją pocałował. Teraz Tula była już tak rozpalona, że szumiało jej w głowie, i pozwoliła mu wsunąć rękę pod ubranie. Fakt, że w każdej chwili w korytarzu mógł ktoś się zjawić, podniecał ją jeszcze bardziej.