Выбрать главу

Podałam jej garść karmelków domowej roboty.

– Mmm, rozpływają się w ustach. – Pani Fernér uśmiechnęła się. – Mogę prosić o jeszcze?

Przepis na domowe karmelki nie stanowił żadnej tajemnicy, ale ja wprowadziłam doń istotną innowację, dzięki której moje cukierki miały lekką i delikatną konsystencję. Gotowałam cukier z wanilią, kakao i śmietaną i dodawałam drobno posiekane migdały, a potem ubijałam masę, póki nie ostygła. Moje karmelki zawsze robiły furorę. Cieszyłam się, że Marcus ich spróbuje.

Marcus…

Na samą myśl o nim poczułam ukłucie bólu w sercu.

Pani Fernér zaniosła gotową piramidę do jadalni i umieściła pośrodku stołu. Potem zamknęła drzwi na klucz, by nikogo nie skusił widok smakołyków.

Moja sympatia do pani Fernér rosła z każdą chwilą. Współczułam jej, bo los obdarzył ją oschłym i wymagającym mężem, a przecież pani Fernér była osobą ciepłą i życzliwą. Nigdy nie okazała mi arogancji czy wyniosłości, wręcz przeciwnie, traktowała mnie nieomal jak siostrę, z którą łączyły ją więzy wspólnej tajemnicy. Nie była przecież na tyle głupia, by nie zauważyć, że podkochuję się w Marcusie. Miałam też wrażenie, że pani Fernér źle znosi osamotnienie i lubi przebywać w moim towarzystwie. Marcus pojawił się w kuchni jeszcze raz tamtego wieczora, ale pochłonięta przygotowaniem zapiekanej szynki, nie miałam czasu długo z nim rozmawiać. Te kilka słów, które do niego skierowałam, wypowiedziałam z powściągliwością, jak przystoi pannie konwersującej z mężczyzną obiecanym innej kobiecie.

– Annabello… – Marcus spojrzał na mnie z powagą. – Po tym, co przydarzyło się wczoraj, nie powinnaś wracać sama do domu. Czy mogę cię odprowadzić?

Zaczerwieniłam się.

– Dziękuję, poruczniku Dalin – odrzekłam sztywno, nie podnosząc wzroku znad stołu – ale tak być nie może. Zresztą jedna z tutejszych dziewcząt mieszka niedaleko mnie, więc pójdziemy razem.

Marcus tylko się skłonił, choć na jego twarzy zagościł wyraz smutku. Odwrócił się do Marietty, która w tej samej chwili zjawiła się w kuchni i położyła mu rękę na ramieniu. Miałam ochotę wysmarować ciastem tę jej piękną twarzyczkę. Zwłaszcza kiedy Marcus uśmiechnął się do niej w taki sposób, jakby dzielili ze sobą mnóstwo słodkich tajemnic!

Wtedy zgasły we mnie ostatnie iskierki miłości. Dla Marcusa byłam jedynie przelotną znajomością.

W jednej chwili odstąpiła mnie radość z wykonywanej pracy…

Byli już po trzech pierwszych daniach, na stół wjeżdżało czwarte. W pospiesznej krzątaninie zapomniałam o całym świecie. Służące, specjalnie na tę okazję wynajęte do podawania do stołu, znosiły nam meldunki z jadalni.

– To przeklęte babsko nie przepuści żadnemu mężczyźnie – relacjonowała jedna z nich. – Nawet panu Fernérowi! Co za wstyd. Pani Fernér nie odrywa wzroku od talerza i popłakuje…

Ja też miałam ochotę się rozpłakać. Byłam zmęczona, głodna i… nieszczęśliwa. Myśl, że Marcus ożeni się z taką kobietą, sprawiała mi niemal fizyczny ból.

Dekorowałam właśnie płaty łososia gwiazdeczkami z marchewki, gdy przypomniałam sobie jego słowa. „Nie wierz w to, co zobaczysz czy usłyszysz. Nie cierpię tej kobiety!”

Więc w co miałam wierzyć?

Obiad był w toku, wynoszono kolejne dania i wszystko przebiegało bez zakłóceń. Dopiero przy marcepanowym torcie zdarzył się mały wypadek. Tort przesunął się na tacy i mimo wysiłków nie zdołałyśmy przywrócić mu pierwotnego wyglądu. Służąca, która zaniosła go do jadalni, wróciła niezwykle wzburzona.

– Wiecie, co powiedziała ta diablica? – syknęła. – Ze czegoś równie żałosnego nie należy stawiać na stole. Na całe szczęście ten sympatyczny porucznik uratował sytuację. Stwierdził, że w życiu nie jadł pyszniejszego ciasta.

Kiedy obiad dobiegł końca, opadałyśmy już z sił. Wreszcie i dla nas przyszła chwila wypoczynku i mogłyśmy posilić się z na wpół opróżnionych półmisków. Przyznam, że wszystko smakowało wyśmienicie.

Właśnie dziękowałam moim pomocnicom, gdy wezwano nas wszystkie do salonu.

– Co się stało? – jęknęła głucho gospodyni.

Spojrzałyśmy po sobie. Z zaczerwienionymi policzkami, kosmykami włosów wysuwającymi się spod czepków, z dłońmi uwalanymi sadzą i w fartuchach nie prezentowałyśmy się zbyt atrakcyjnie.

– Gdzie popełniłyśmy błąd? – mruknęłam nerwowo. Byłam bliska płaczu.

Szybko pozbyłyśmy się fartuchów i poprawiłyśmy stroje przed lustrem. Gęsiego wkroczyłyśmy na pokoje, gotowe na przyjęcie krytyki.

Powitano nas aplauzem! Panowie wstali i głośno klaskali w dłonie. Tylko Flora Mørne nie ruszyła się z krzesła, patrząc na nas pogardliwie. Marietta też się podniosła i klaskała równie ochoczo jak panowie. Popisuje się, pomyślałam kwaśno. Miałam tej kobiety powyżej uszu.

Oczy pani Fernér błyszczały, tym razem ze szczęścia i dumy. Pułkownik Lehbeck wzniósł toast za panią domu, a potem zwrócił się do mnie, dziękując za najbardziej wyrafinowany obiad, jaki zdarzyło mu się jeść. Marcus spoglądał na mnie roziskrzonym wzrokiem, a pan Fernér, wyraźnie rozochocony obfitością wypitych trunków, wygłosił mowę. Wypełnił ją mnóstwem nadętych frazesów i zakończył hymnem na moją cześć, w którym uznał, że kunsztem dorównuję matce.

Miałam nadzieję, że nigdy jej tego nie powie…

Podziękowałyśmy, dygając wielokrotnie, i rozpłomienione wycofałyśmy się do kuchni. Jeszcze drzwi nie zamknęły się za nami, kiedy dobiegł nas głos Flory.

– Ona miała brudne paznokcie!

– Oczywiście, Floro – zareagowała błyskawicznie Marietta. – Spróbuj przygotować taki posiłek, nie brudząc sobie paznokci.

W kuchni rozpoczęło się wielkie sprzątanie.

– Nie lubię żadnej z tych kobiet – stwierdziłam kwaśno, zbierając resztki jedzenia. Słowa Flory przyćmiły moją radość i dumę z sukcesu.

– Marietta jest miła – powiedziała jedna ze służących.

– Doprawdy? – Spojrzałam na nią ze zdumieniem. – Jeszcze niedawno złościłaś się na nią, kiedy zrugała nas za tort marcepanowy.

– Złościłam? Na Mariettę? Ależ skąd!

– Przecież… mówiłaś, że…

– Miałam na myśli Florę.

Pozostałe służące włączyły się do dyskusji.

– Marietta to dobra dziewczyna. To tej drugiej nie możemy znieść.

– Ale ona umizguje się do wszystkich mężczyzn…?

– To właśnie Flora Mørne!

– Co? – Nie mogłam zrozumieć. – Marcus wspominał o femme fatale, więc z pewnością chodziło mu o Mariettę?

– Gdzie tam! To Flora zyskała sobie taką sławę.

– I to Flora zalecała się do pana Fernéra i doprowadziła panią Fernér do płaczu?

– Tak.

– No ale Marcus ma się ożenić z Mariettą?

– To niemożliwe – roześmiały się chórem. – Oni są bliźniętami.

Bliźniętami?

Przenosiłam wzrok z jednej na drugą.

– Chcecie więc powiedzieć, że Marcus żeni się z tą odrażającą…?

– Florą Mørne, tak. Coś się za tym kryje. Oszukano go, czy też zmuszono do tego związku.

Potrząsnęłam głową.

– Więc wszystko pomieszałam. W głowie mi się nie mieści, że ktoś mógłby zakochać się we Florze…

Marcus… Wcale się w niej nie zakochał. Nie znosił jej. I choć to absurdalne, zrobiło mi się lżej na duszy.

Pomogłam przy zmywaniu, mimo że nie należało to do moich obowiązków. Nie mogłam uspokoić rozbieganych myśli.

– Nie rozumiem jeszcze jednej rzeczy… Sądziłam, że Marietta jest córką pułkownika Lehbecka?