– Jest moja! – pomyślał.
Weszła pokojówka wnosząc herbatę. Erdon spłonął rumieńcem i poderwał się z kolan. Ewa uśmiechnęła się z pobłażaniem. Pokojówka pokręciła się chwilę, po czym znikła. Piotr znów podskoczył ku ukochanej z rączością charta. Podała mu usta, jej oczy rozszerzyły się,
upodabniając do dwóch księżyców. Dziennikarz czuł, że traci resztki
panowania nad sobą, jego dłoń przesunęła się po szyi, ramionach i wyłuskała pierś jędrną, z zawadiacko sterczącą sutką. Pod peniuarem Ormianka była absolutnie naga. Wygrywając na piersiach kobiety melodię triumfującej miłości, Piotr nie zapomniał o akompaniamencie. Druga, wyćwiczona w tej materii ręka, opuściła się ku brzuchowi, płaskiemu i twardemu jak skóra na murzyńskim bębnie, ku udom delikatnym i drżącym, które otworzyły się nagle jak śluza na kanale im. Romana III. I już, już staccato utworu zamienić się miało w furioso, gdy zabrzmiało jak krakanie białego kruka: puk, puk, puk do drzwi.
– Nie potrzebujemy nikogo! – syknął.
– Zamówiłam dla nas szampana z najlepszych winnic Montanii – Ewa odsunęła się lekko i przepraszająco uśmiechnęła.
Kelner uwinął się gładko, nalał jak trzeba, po czym umieścił butelkę w wiaderku z lodem i oddalił się, puściwszy Piotrowi wymowne oko, pełne szczerej męskiej solidarności.
Ormianka wstała.
– Napijmy się – powiedziała unosząc kieliszek.
Dziennikarz wychylił trunek duszkiem i opadłszy kolanami na dywan z fok nordlandzkich, zanurkował w zarośla peniuaru…
– Ty wariacie, ty narwańcu! – śmiała się kobieta; głos miała wysoki, dźwięczny, bez cienia cudzoziemskiego akcentu.
– Telefon! A niech to szlag!
To do ciebie, Piotrze. – Mówiłeś komuś, że tu będziesz…?
– Tylko koledze z pracy – bąknął zawstydzony – ale nie wspomniałem u kogo będę, naturalnie…
– To chyba właśnie ten kolega – oddała mu słuchawkę.
– No i jak tam, pamięta pan, co radziłem? – Głos majora, choć z założenia miły, brzmiał teraz dla Piotra jak lubieżne mlaskanie.
– Odczep się pan ode mnie! – wrzasnął.
Potem wyszarpnął kabel ze ściany, zamknął drzwi na zasuwkę i oszalały z namiętności skoczył ku Ewie. Ta wywinęła się zwinnie, pozostawiając w jego ręku szlafrok, padła na łoże pokryte purpurową kołdrą. Leżała teraz prowokacyjnie wygięta jak sam grzech. Piotr osunął się obok niej. Znów zwód!… Ale już, już była w jego rękach tak blisko, tak nieprawdopodobnie…
– Przepraszam – jęknął nagle Erdon.
Ewa zauważyła, że raptownie pobladł, cofnął się i usiadł na skraju łoża.
– Młody kelner – przemknęło jej. – Nim doniesie, rozleje. – Nie powiedziała nic, tylko z czułością przytuliła jego głowę do piersi.
Następne dziesięć minut było więcej niż głupie, mimo że Hawa wykazała moc cierpliwości i doświadczenia. Otuliła się peniuarem. powtórnie nalała szampana, zapytała o pracę w „Amiranda Kurier". Palący wstyd zaczął z wolna ustępować.
Na ratuszowym zegarze wybiła północ. Ormianka nagle zmieniła ton.
– Musisz już iść, jest bardzo późno…
– Chciałbym zostać – powiedział płaczliwie, chyba miał zresztą łzy w oczach.
– Będę czekała cię jutro, o tej samej porze – rzekła i pocałowała go, a był w tym pocałunku ogień wulkanu Regencka Sopka i głębia Rowu Meranijskiego – będę czekała – powtórzyła.
Sam nie wiedział, jak znalazł się na korytarzu, półprzytomny, spocony, wściekły. Miał ochotę rozbić głowę o którąś z marmurowych kariatyd podpierających sklepienie. I wtedy przypomniała mu się rada Williamsona. Skręcił w poprzeczny korytarz i otworzył balkonowe okno. Wyjrzał na ulicę, nie przechadzał się po niej nawet pies z kulawą nogą… Z balkonu prowadził szeroki gzyms. Erdon nie uprawiał nigdy alpinizmu, ale zrobienie paru kroków z możliwością chwycenia się po drodze rynny i piorunochronu nie należało do trudnych ewolucji. W kotarze zasłaniającej okno apartamentu Ewy znalazła się wystarczająca szpara. Kiedy dotarł do punktu obserwacyjnego, kobieta znajdowała się w środku pokoju, tańczyła. Naraz chętka straszna zdjęła Piotra. A wypchnąć tak kolanem okno do środka, skoczyć, przytulić!
Tańcząca zakasłała. Dziennikarz uniósł głowę. Nie podobał mu się ten kaszel. Zatrzymała się w pół kroku, wtuliła głowę w dłonie. Znów rozległ się ni to kaszel, ni to szloch. Chrapliwy, nieprzyjemny, starczy. Zmiany zachodziły szybko, coraz szybciej. Plecy nagiej damy zgarbiły się nagle, skóra straciła połysk, sflaczała, włosy jakby pod wpływem odczynnika chemicznego raptownie straciły barwę, nogi ugięły się, jakby całe ciało przycisnął pneumatyczny zgniatacz…
Zawodząc, Hawa odwróciła się do lustra i Piotr zobaczył jej profil. Nos zagięty jak dziób drapieżnego ptaka, bezzębne wargi…
Erdon puścił parapet, nogi straciły oparcie na gzymsie, runął w dół…
– Teraz już chyba wierzysz. – Major Williamson opiekuńczym gestem mamki wlewał do ust młodego dziennikarza aromatyczny rum z Wysp Subordynacji. – Dziękuj Najwyższemu, że wszystko przewidziałem, ustawiłem nawet ten wóz z sianem pod oknami Hawy, abyś spadając nie skręcił karku…
– Dzię… dziękuję – bełkotał Piotr. Zęby mu jeszcze szczękały na myśl, że do transformacji Ormianki mogło dojść w trakcie miłosnego zespolenia.
– Poznałeś jeszcze jedną tajemnicę tej damy. Jest nieśmiertelna, to prawda, ale jednak troszeczkę się starzeje. Za Klaudiusza wyglądała zapewne jak całkiem nieźle zachowana sześćdziesiątka, ale dziś to już ruina…
– Ale przecież widziałem! Chwilę wcześniej!
– Widziałeś, co ona chciała, żebyś zobaczył. Siła woli, koncentracji i na krótki czas Hawa potrafi wyglądać jak za czasów Abrahama. Ale nie na długo. Do pół godziny. Postępuje niczym grubas wciągający brzuch u wód. Wiecznie się tego robić nie da… Ale jutro wieczorem, zaręczam, znów będzie brzoskwiniowa, ponętna, zobaczysz…
– Ja, zobaczę?! – Erdon poderwał się, aż zaszeleściło siano, a człapiący koń obrócił łeb. – Ja już tam więcej nie pójdę! Nie potrafię patrzeć na nią bez wstrętu.
– Potrafisz, potrafisz… Zresztą każdy z nas gra o wielką stawkę.
– Pan ma jakieś machlojki polityczne, ale co mógłbym mieć z tego ja?
– Wyłączność na opis całej historii. Tantiemy z przedruków w świecie
alternatywnym. Sławę, powodzenie. Może nawet uznanie starego Urtenvelda i jego córki. Niech pan nie udaje, Piotrze, że panu na tym nie zależy.
Ewa nie poznawała kochanka. Oczywiście nazajutrz złożył jej kolejną wizytę, potem następną. Ale wcale nie palił się do miłości. Zachowywał dystans, był uprzejmy, dowcipny, ale gdy zaproponowała wspólną kąpiel, zauważył lakonicznie:
– Już się kąpałem!
„Co się mogło stać?" – zachodziła w głowę Wieczna Kobieta, która w całej swojej karierze nie spotkała się z podobnym przypadkiem. Bezsprzecznie Erdon impotentem nie był. Dlaczego więc ochłódł? Uraz z powodu nieudanego debiutu? Próbowała być na zmianę pozornie chłodna i nadskakująca, macierzyńska i przekomarzalska, najpierw uderzała go w twarz różą, a potem całowała mu ręce. Nic! Seks i ambicja tworzą szalony cocktail. Zwłaszcza u kobiety z gatunku piecio- i półtysięczników.