Выбрать главу

Z kolejnych meldunków dowiadują się, że wystartował już helikopter z ekipą sanitarną, samolot zwiadowczy zaś, który zapędził się zbyt na południe, wkrótce będzie miał skałę w polu bezpośredniej obserwacji. Większego alarmu zdecydowano się na razie nie podnosić. Sytuacja była wszakże wysoce kompromitująca dla reżimu. Generał przechodzi na kontakt bezpośredni.

– Minuta do lądowania, proszę być gotowym do ewakuacji – słychać spokojny głos pilota. – Widzimy już skałę.

– Niech Najjaśniejszy Pan nie zapomni swojej teczki – włącza się Nadliktor.

– Dobra, dobra! Tylko szybko zabierzcie mnie stąd – słychać histerycznie piskliwy głos Roderyka.

– Jesteśmy u celu – mówi pilot…

* * *

Regent wyskoczył bardzo gładko, za nim sekretarz, potem pilot, odbiegli tylko parę kroków i przypadli do ziemi. Pozostawiony helikopter nie przestawał wywijać śmigłami. „Ocelot" wychylił się zza skały z wyrzutnią w ręku. Cały czas spoglądał na przelatujące cyferki elektronicznego zegarka: 57, 58, 59… Już… Dwa granaty trafiły do wnętrza śmigłowca. Eksplozja wstrząsnęła ciszą rezerwatu. Na moment pył i trąba ognia nakryły wierzchołek skały.

– Teraz!

Ludzie z „Zerówki" skoczyli jak rysie. Dwa pchnięcia unieszkodliwiły pilota i sekretarza. Potem rzucono na ciała jeszcze dwa pojemniki z benzyną.

– Pan pozwoli – „Ocelot" energicznym ruchem wyrwał teczkę z rąk oszołomionego Roderyka i cisnął ją w płomienie. – Teraz szybko z nami.

Po drugiej stronie skały czekała zaimprowizowana winda.

Eksplozję dojrzano zarówno z pokładu sanitarki, jak i z samolotu wczesnego ostrzegania. W Centrali zgasły światełka helikoptera, zapłonęło za to inne, czerwone. Awaria…

Nadliktor przetarł zroszone czoło.

– Chyba udało im się. Musiało się udać – powiedział nie bardzo wiadomo do siebie, czy do personelu. – Zaraz sprawdzimy.

I w eter popłynęło wezwanie: „Teczka l, Teczka l". W niewielkim neseserze miał bowiem Regent zarówno osobistą radiostację oraz broń, jak i stały, nie wyłączający się nadajnik sygnalizujący jego aktualne położenie.

Niestety, żadnej odpowiedzi nie było. Zgasła nawet paląca się jeszcze chwilę po katastrofie lampka sygnalizująca odbiór. Czyżby teczka uległa uszkodzeniu, może została wewnątrz zniszczonej maszyny?

Nastąpiły teraz bardzo długie minuty. Najcięższe chwile w życiu Nadliktora. Bitwa z myślami: co robić? Ogłaszać totalny alarm, zwoływać Radę Królestwa?

W jakieś piętnaście minut potem zgłosił się regencki helikopter sanitarny.

– Krążę nad skałą – relacjonował pilot – wszystko tam płonie, porosty, kosodrzewina, prawdopodobnie zawartość zbiorników paliwa wylała się na skałę.

– A ludzie, ludzie, na brodę świętego Limeryka? – Generał ledwie panuje nad sobą.

– Dostrzegłem coś, co przypomina zwęglone ciało, poza tym żadnych żywych ludzi nie widzę, chyba że pospadali ze skały.

– Czy mogli zejść?

– Na wdrapanie się na Zakutą Pałę wytrawny alpinista potrzebuje sześciu godzin, zejście bez sprzętu jest w ogóle niemożliwe.

– Wylądujcie u podnóża.

– Kiedy tam jest absolutny gąszcz. Nie ma miejsca, a najbliższa polanka znajduje się prawie o kilometr.

– To zrzućcie drabinkę, spuście kogoś na linie!

– Spróbujemy, ale nie mamy fachowców… Sami lekarze.

– Dobrze, posyłamy następny śmigłowiec.

* * *

Wszystko szło jak najlepiej. W parę minut byli na dole. Usunięto liny mogące zdradzić drogę ewakuacji. Regent wyglądał na kompletnie ogłuszonego. Apatycznie dawał się ustawiać, przesuwać i wreszcie zajął miejsce w małym, elektrycznym wózku terenowym, którym zazwyczaj poruszała się służba rezerwatu. Kilku mężczyzn wskoczyło razem z nim. Zabrzęczał cicho silnik. Wysokie drzewa rozpinały nad zbiegami parasol nie do przebicia.

„Jestem zgubiony!" – po raz nie wiadomo który przebiegło przez myśl Roderykowi. Patrzył na twarze terrorystów, szukając w nich choćby współczucia. Nic – zacięte gęby ludzi młodych, zdeterminowanych i chyba uszczęśliwionych sukcesem. Ich dowódca nosił pseudonim „Ocelot" i Regentowi wydawało się, że to miano zapożyczone od drapieżnego kota nie jest mu obce… Ocelot, Ocelot…? I naraz przyszła mu do głowy paradoksalna myśl, że terroryści są w istocie funkcjonariuszami Siódmego Departamentu jego własnej Pretorii.

* * *

Nadliktor był znużony. Komunikaty z Zakutej Pały mówią o kończącym się pożarze, znaleziono szczątki ciał. Dwóch… A może trzech. Na ziemi żadnych śladów. Prawdopodobnie więc wszyscy spłonęli nie mogąc się w porę wydostać ze strefy ognia. Kiedy pożar ostatecznie zostanie ugaszony, na skale wylądują ekipy dochodzeniowe. Na razie trzeba czekać. Specjaliści nie radzą używać gaśnic, bo po pierwsze, za późno, a po drugie, piana może ostatecznie zatrzeć ślady.

„A więc mamy bezkrólewie?" Generał myśli z niepokojem o atmosferze intryg w kierowniczym gremium, o najbliższych godzinach przepychanki o władzę.

– Muszę iść na Radę – mówi do personelu zgromadzonego w Centrali, wcześniej wydał polecenie zabezpieczenia kluczowych punktów.

Na zakręcie korytarza natknął się na Szóstkę. Wiceliktor miał niesłychanie tajemniczą minę. Przez moment Szef zastanawiał się, czy to spotkanie nie jest jakimś elementem rozpoczynających się rozgrywek.

– Co jest, Leo? – pyta.

– Mam stale dziwne przeczucie, Szefie – odpowiada oficer – że to nie jest tak.

– Co nie jest?

– Czuję, jakbyśmy odgrywali rolę w starannie zaplanowanym spektaklu, że całe to aresztowanie Ketesa, wybuch w pawilonie pretorianów to elementy subtelnej intrygi…

– Ależ po co?

– Żebyśmy pomyśleli i działali jak działaliśmy. Żeby uwiarygodnić istnienie bomby, zdradzić postronnym, którym helikopterem leci Regent, i wreszcie – zmusić go do wylądowania na Zakutej Pale…

– Myślisz… – Nadliktor sztywnieje.

– Gdybym chciał dokonać zamachu na Najjaśniejszego Pana, tak właśnie bym postąpił.

– Ale do tego potrzebny jest ochotnik-samobójca. Myślisz, że Ketes to…?

– Niekoniecznie – odpowiada Leo.

I naraz obaj puszczają się pędem ku Wieży Sprawiedliwości. W okolicznych salach świeci pustka. Tych, którzy nie podążyli do Punktów Dowodzenia, zwabił teren eksplozji, trwała akcja zabezpieczania i przetrząsania gmachów w poszukiwaniu innych ładunków. Dopiero w kolejnym z pokojów natknęli się na dyżurującą starszą policjantkę.

– Gdzie więzień?

– W sali. Przesłuchuje go pan Wiceliktor numer siedem.

Pukanie do drzwi niewiele dało. Otworzono je dopiero granatem.

W środku zastali prawdziwą jatkę. Dwóch zaszlachtowanych funkcjonariuszy, sztywna protokólantka. Łoże przesłuchań było puste. Sam Siódemka zwinięty w kłębek leżał w kałuży krwi… Piątka przyklęknął koło niego.

– Żyje – rzucił. – Fachowe ogłuszenie i dwa chybione pchnięcia, stracił sporo krwi…

– Ale jak to było możliwe? – Szef rozgląda się i naraz dostrzega małe wyrwane okienko wentylacyjne. – Mam!

Najwyraźniej ktoś z zewnątrz wdarł się tu, poradził sobie z czwórką fachowców i umknął tą samą drogą, zabierając jedynego świadka… Nadliktor zrozumiał w mgnieniu oka i wykrzyknął:

– Wygląda na to, że możesz mieć rację, Leo, że to wszystko była mistyfikacja. A my nie zadbaliśmy nawet, aby otoczyć dookoła Park Narodowy. Nasze ekipy przeszukują okolice skały, ale całość jest właściwie nie pilnowana! O, święta Zyto!

* * *