– …dawno nie żyje? I dzięki Najwyższemu. Czasami sam się temu dziwię. Może jakiś moralista powie: zło konserwuje. Mam 99 lat.
– Nie do wiary. – Aleksander zastanawiał się, czy jednak nie wezwać Antona.
– Musiałem się z panem spotkać. Jest pan pierwszym konstytucyjnie obranym przywódcą naszego kraju i zapewne nie muszę panu tłumaczyć, że władza to przede wszystkim dostęp do informacji i swobodne nimi dysponowanie. Zwłaszcza tajemnicami stanu…
Aleksander uśmiechnął się. Przemknęło mu wspomnienie pierwszej konferencji z ustępującymi szefami Wywiadu i Policji Wewnętrznej.
Szok związany z omnipotencją małej, czarnej teczki… Czymże jeszcze mógł go zaskoczyć ów starowina?
– Naprawdą nie jestem wariatem. Nie jestem też mistykiem, choć wyznam panu, że to naprawdę niezwykła zbieżność dat. Pana elekcja przypadła dokładnie w dzień śmierci tamtego diabła…
Dzwony, znów pomyślał o dzwonach. Tak, pamiętał ów dżdżysty dzień, kiedy rozdzwoniły się dzwony dawno zamkniętych kościołów, wieszcząc śmierć tyrana. Pamiętał twarze nauczycieli, ściągnięte surowe maski belfrów i rozegzaltowane, załzawione policzki wychowawczyni powtarzającej w kółko: „On nie umarł, on nigdy nie umrze!". Tylko na kamiennej twarzy starego woźnego (to wówczas Olka zaskoczyło) lśniło coś na kształt mściwej satysfakcji.
– Tam skonał – Balder wskazał laską pawilon na górze. – Konał jak pies na oczach swych niedoszłych ofiar… A przecież tuż przed śmiercią na chwilę odzyskał przytomność. Nie mógł mówić, ale wydrapał na podanej mu kartce parę liter: „WIECZN…
– Wieczn…!?
– Wieczność! Po raz ostatni chciał przestraszyć swych hierarchów. Niestety, chyba nikt nie zrozumiał przestrogi. Z wyjątkiem mnie.
– Pan wtedy tu był?
– Przybyłem później. Po jego śmierci powołano mnie do komisji sekcyjnej… Podpisałem wszystko: wylew, niewydolność organów we wnętrznych… żadnych śladów toksyn…
– Wiem, że go otruto, widziałem raport…
– To dziś już nieważne. Ja przyszedłem tu z o wiele istotniejszą informacją, Panie Prezydencie. Ten Antychryst ciągle żyje!
Aleksander dał krok do tyłu. Zmęczyła go rozmowa z wariatem. Poza tym zaczynało się robić chłodno. Ale starzec zastąpił mu drogę.
– Nie bredzę – zawołał z mocą. – On żyje! Nadchodzi!
– Musiałby mieć ze sto dziesięć lat – wykrztusił Prezydent.
– Znacznie mniej.
– Nie powie pan, że dokonano hibernacji, czterdzieści lat temu nie śniło się o takich przedsięwzięciach.
Balder umiał opowiadać. Parę zdań wystarczyło, aby wywołać obraz tamtej epoki. Prezydentowi wydawało się nawet, że w gęstniejącym cieniu znów zamajaczyła korpulentna sylwetka w białym, letnim mundurze, brwi krzaczaste. Ba, rozszedł się nawet zapach cygar (przemyt ze świata Nr 1)… Tyran był zapatrzony w tamtą rzeczywistość. Tu, w Erbanii, stanowił zadziwiającą syntezę równoległych dyktatorów – Mussoliniego, Hitlera, Stalina – choć pochlebcy dostarczający materiałów o sukcesach „kolegów" starannie eliminowali opisy okoliczności ich śmierci. Jarosz jak Adolf, kobieciarz jak Benito. Wobec najbliższych lubił kopiować maniery Dżugaszwilego. Nakręcił patefon i obserwował, jak Wielki Admirał pląsa z Kanclerzem, kazał śpiewać na głosy ministrom gospodarki, rolnictwa lub spraw zagranicznych ulubioną pieśń tamtego dyktatora: Gdzieżeś jest, o Suliko…
– A wie, pan, o czym najchętniej rozmawiał ze mną? O nieśmiertelności. Początkowo tylko teoretycznie. Później, w miarę jak się starzał, jak wysyłał do piachu kolejne grupy współpracowników i dziesiątkował narody, lęk przed śmiercią urósł do obsesji. Gdzieś na sześćdziesiąte urodziny zafundował sobie Instytut Życia, który miał zająć się jednym
jedynym tematem – zapewnieniem nieśmiertelności tyrana. Zgromadzono w nim najlepszych naukowców z kraju, kilku ściągnięto z zagranicy. Inżynieria genowa, klonowanie, to wszystko było wprawdzie w tamtych czasach bardziej fantastyką niż przedmiotem badań, tu postanowiono fantazję wprowadzić w czyn. Oczywiście, przedsięwzięcie zorganizowano
absolutnie tajnie. Nie ma na jego temat dokumentów ani danych. Nie przeżył nikt z realizatorów. Z wyjątkiem mnie… Chyba po prostu nie zdążono. A szefa Akademii Nauk trzeba było usunąć w miarę finezyjnie…
Zakaszlał i wskazał laską dolinę.
– Jakby dobrze poszperać w Czarnym Wąwozie, można by znaleźć kawałki betonu z wysadzonych laboratoriów, a w starych sztolniach z pewnością zachowały się szkielety. Nie ma pan pojęcia, ile kobiet zmarło przy tych eksperymentach. Aż… chyba rok przed śmiercią Antychrysta udało się.
– Udało?
– Pewna niewiasta powiła dokładną replikę tyrana. Testy potwierdzały genetyczną zgodność. Dla noworodka znaleziono rodzinę zastępczą. Instytut zlikwidowano. Ci, co brali udział w akcji, zniknęli. Podobnie jak ci, co ich likwidowali. Ostatni z tych, którzy wiedzieli… Cóż, szef ochrony osobistej został wyeliminowany na parę dni przed śmiercią tyrana. Głównego zwierzchnika Bezpieczeństwa rozstrzelali następcy. A ja…? Choć wiedziałem o eksperymencie, nie miałem pojęcia, gdzie szukać tego dziecka. Zresztą, wówczas nie przychodziło mi to do głowy. Marzyłem o jednym – chciałem przeżyć, a czułem, że zbliża się moja pora…
Umilkł. Chwilę oddychał ciężko. Aleksander zamyślił się.
– Twierdzi pan, że ta kopia żyje…
– Ma ponad czterdziestkę.
– I ma świadomość…?
– Tego nie wiem. Ale z pewnością zachowała osobowość oryginału: instynkty, popęd władzy, geniusz organizacyjny, ambicje i pociąg do zbrodni. A jeśli jeszcze pewnego dnia dowie się, kim jest?
– Ale skoro nie wie?
– Przerażające jest to, że jest bardzo blisko. Antychryst żyje! – Balder uniósł laskę do góry i zdawał się wygrażać niebu.
– Cóż z tego? Jeśli nawet żyje, jego koncepcje nie sprawdziły się, zostały zdemaskowane.
– A któż zaręczy, że on wystąpi pod starym sztandarem? Nigdy nie miał żadnych koncepcji poza żądzą władzy i snem o imperium. I powiem panu o tej kopii najważniejsze, ona…
– Wie pan, kto nią jest?
– Odszukałem zatarte ślady, ona…
Potok słów zamienił się naraz w bełkot. Oczy nieomal wyszły z orbit. Osunął się na ziemię wstrząsany drgawkami.
– Co panu? Profesorze! Czy to serce? – Aleksander klęknął obok Baldera.
Z zaciśniętych ust wypadały jeszcze pojedyncze słowa bez związku:
– Uważaj… pociąg… ten związek… zgubi…
Prezydent nacisnął indywidualny sygnalizator. Anton i lekarz nadbiegli po trzydziestu sekundach. Starzec nie żył już od dwudziestu pięciu.
Jak było do przewidzenia, Anastazja wykazywała dużo sceptycyzmu. Opowieść starca brzmiała dla niej zbyt nierealnie. Choć znajdowały się tam punkty zastanawiające.
Przy zmarłym staruchu nie znaleziono żadnych dokumentów. Policji nie udało się ustalić jego tożsamości. Balder, jak głosiły encyklopedie, nie żył już od 14 lat. Zginął w pożarze Domu Zasłużonych Funkcjonariuszy Państwowych. Wszelako dokładne sprawdzenie akt przyniosło informacje, że wielu ciał, w tym byłego prezesa Akademii Nauk, nie zidentyfikowano.
Aleksander odwiedził Czarny Wąwóz, znalazł resztki betonowych fundamentów. Nikt jednak nie potrafił mu powiedzieć, co tam ongiś się wznosiło. W czasach tyranii teren pozostawał w administracji Sektora Bezpieczeństwa. Nie opodal parowu Prezydent odnalazł starą willę Baldera – od lat mieścił się w niej sierociniec.
Początkowo był zdecydowany nie zajmować się tą sprawą. Bieżące kierowanie ogromnym, wstrząsanym konwulsjami kryzysu państwem pochłaniało go aż nadto. Ale czy mógł zlekceważyć sygnał?