– Zawsze ustępuję kobietom – wykręcił się dwornie.
– A ja młodzieży – Sonia skinęła na Pamelę.
– Mogę, czemu nie – wzruszyła ramionami kurtyzana – ale ja tam przemawiać nie umiem, żadnych problemów nie mam. I myślę, że na rekonesans powinien pójść pan Żużu. Rozmowy z górą to dla niego nie pierwszyzna.
– Proszę bardzo, ale na kacu jestem bardzo szczery i, jak wygarnę, może już nie być dalszych rozmów. Zresztą, może uzgodnilibyśmy sprawy, które warto by poruszyć na pierwszy ogień, żeby się nie powtarzać. Ja jestem za zniesieniem gorsetów obyczajowych, dopuszczeniem do wolnej miłości i nieograniczonej dystrybucji używek. Dla biednych bezpłatnie…
Pamela zachichotała. Za to grdyka Szambelana podskoczyła jak szczur w gwałtownie hamującej windzie.
– Sądzę, że najpierw powinniśmy podziękować władzy – rzekł – za daną nam możliwość otwartego i bezkompromisowego wypowiedzenia się na wszystkie tematy, a następnie zabrać głos…
– Dobra – przerwała Wicehrabina – ja zaś sądzę, że najważniejsza jest szczerość. Nie komplementy, nie czułe słówka, tylko prosto w oczy, po nazwiskach. O naszych problemach: rozwydrzeniu młodzieży, nieuczciwości arendarzy, lenistwie chłopów pańszczyźnianych, nieporządkach w niektórych zaułkach. Bez lakiernictwa! Nawet można by skrytykować niższe szczeble administracji.
– Mój Boże – wyrwało się Szaszłykowi.
– Są za dobrzy i zbyt liberalni.
– Ja się na tym nie znam – zaczęła Pamela – ale może warto byłoby wspomnieć o nędzy w dzielnicach południowych i zdzierstwach tamtejszych poborców, działających ręka w rękę z gangami. O przekupności sędziów i kłamstwach Heroldii…
– Czy ktoś coś tu mówił, bo mnie się wydawało, że nikt? – zapytała Wicehrabina Szambelana.
Ręka Żużu, błądząca od pewnego czasu po udzie młodej dziewczyny, ścisnęła je wymownie.
– Fajna jesteś, ale bardzo głupiutka – rzekł jej do ucha. – Kto ci o tym wszystkim nagadał?
– W łóżku można nauczyć się wielu ciekawych rzeczy.
– Będziemy losować kolejność wypowiedzi – powiedziała Sonia. – Napiszemy swoje nazwiska na karteczkach, wrzucimy do mego czepka, a ja wylosuję.
Los przewrotnie wskazał Wicehrabinę. Ta pokraśniała. Nie wiedzieć: z dumy czy raczej niepokoju.
– Idę wypełnić swój obowiązek – stwierdziła dramatycznie. – Ale proszę kolegów, abyśmy w swych wypowiedziach unikali mówienia o sobie nawzajem. Mówmy o sprawach ogólnoamirandzkich, a między sobą bądźmy solidarni.
Szaszłyk z przyzwyczajenia zaklaskał.
– O ile zechcą z wszystkimi nami rozmawiać – rzekł Żużu.
Sonia zatrzymała się.
– A myśli pan, że mogą?
– Wszystko mogą.
Yo weszła do budki, zdjęła złotą, inkrustowaną rubinami słuchawkę. Na zewnątrz dobiegło powtórzone:
– Hallo, hallo!…
Ale potem arystokratka zatrzasnęła drzwi i dalszy przebieg rozmowy można było obserwować na niemo. Najpierw Wicehrabina stała profilem do całej reszty eliminatów, potem odwróciła się tyłem. Słuchawkę ściskała tak silnie, że aż jej pobielały nadgarstki. Skończyła po kwadransie.
– Jak było? – zapytał następny do rozmowy Szaszłyk.
– Prawidłowo i na roboczo – odparła Sonia, ocierając pot z twarzy.
– Powiedziała pani wszystko, co miała do powiedzenia? – zapytał niedowierzająco Żużu.
– I jeszcze więcej – odparła działaczka i widząc, jak Szambelan wchodzi do kabiny, potruchtała, aby obserwować go z drugiej strony.
Tak więc, w jakimkolwiek kierunku by się odwrócił, wszędzie napotykał zaciekawione oczy współeliminatów.
Początek rozmowy był chyba nieprzyjemny. Szambelan Starogrodzki powiedział parę słów i wsłuchiwał się w odpowiedzi. Okropnie pokraśniał, a jego skóra przypominała teraz zleżałą koninę. Sprawiał wrażenie, jakby słuchawka parzyła go w rękę i miał ochotę cisnąć ją na widełki, ale z wolna zaczął się rozkręcać. Jego usta poruszały się w coraz dłuższych zdaniach, potem doszła nawet gestykulacja. W sumie dialog trwał około pół godziny i zakończył się wykonanym z uśmiechem pełnym czci, ale bez przesady ukłonem.
– Pańska kolej, Żużu – stwierdził wychodząc.
Sonia wyglądała na niespokojną.
– Coś długo pana maglowali? – zauważyła.
– To była przyjemna dżentelmeńska rozmowa na tematy najważniejszych spraw narodu i monarchii. Mieliście rację, trzeba było mówić o wszystkim. Bez oporów.
Żużu chyba miał kłopoty z połączeniem. Trzykrotnie odkładał słuchawkę na widełki i podnosił ponownie. Ale wreszcie poszło. Sądząc z niedbałej pozy, rozmowa przybrała wręcz familiarny ton. Musiały często padać żarty, playboy parokrotnie wybuchał serdecznym śmiechem, to znów nonszalancko przerzucał słuchawkę z ręki do ręki, dając obserwującym do zrozumienia, że nic a nic nie przejmuje się opinią z góry…
– Kto z panem rozmawiał, Regent? – zapytała Wicehrabina Szambelana.
– Nie, jego sekretarz, a z panią?
– Jego pierwszy sekretarz. Bystry człowiek.
Wreszcie Żużu odwiesił słuchawkę i wyskoczył z kabiny jak z łódeczki, którą odbywał przyjemny spacerek po stawie.
– Teraz ja – ruszyła Pamela.
– Nie ma takiej potrzeby – zatrzymała ją Sonia.
– Ależ to moja kolej! Puść mnie, stara kwoko!
– Już przekazałam twoje uwagi – stwierdziła nie dając się sprowokować Yo.
– Ja też o nich napomknąłem – dorzucił Szambelan.
– Ale ja mam chyba prawo…
– Możemy to przegłosować. Kto jest za dopuszczeniem tej… małej do głosu? – zapytała Wicehrabina.
– Ja się wstrzymuję – rzekł dyplomatycznie Żużu, który mimo pozoru rozbawienia po wyjściu z budki zdawał się być markotny.
Pozostała dwójka była, oczywiście, przeciw. Pamela odwróciła głowę, nie chcąc pokazać łez, które zakręciły się jej w oczach.
– Liryczna kurewka – przemknęło Szaszłykowi – trzeba się nią zainteresować.
Naraz podniosła się jakaś płytka w podłodze. Sonia wydała zdławiony okrzyk przestrachu. Z otworu wyłoniła się najpierw osmalona łapa, potem torba, wreszcie barczysta postać w poplamionym kombinezonie. Monter obrzucił zebranych miłym spojrzeniem.
– Przepraszam za spóźnienie – rzekł – ale nie dało się wcześniej. Za minutę aparat będzie podłączony.
– Jak to? – wybąkała Pamela. – A dotąd?
– Był głuchy, panienko, jak pień. Głuchy telefon.
Nikt z pozostałych eliminatów nie podniósł spuszczonych oczu. Elektryk pogmerał coś jeszcze przy aparaturze, po czym dzwonek zabrzęczał. Przenikliwie, dostojnie.
– No, można gadać – rzekł pracownik znikając w otworze.
Stali lekko zdetonowani.
– Już można – powtórzył elektryk – śmiało.
Wicehrabina spojrzała władczo na Szambelana, ten zrobił krok jak ptaszek hipnotyzowany przez węża.
– Aha, jeszcze jedna informacja. – Głowa z otworu wychynęła ponownie. – My, monterzy z koncernu telefonicznego, zrobiliśmy na własną rękę małą modyfikację. Przez dziurę czasową przecisnęliśmy gigantofon (produkcja Z-L, lata pięćdziesiąte), wszystkie wasze rozmowy będą słyszane przez wielotysięczne tłumy zebrane przed bramą
parku. Nasi towarzysze zadbali, aby w pół godziny zebrać tam całe
miasto. No, powodzenia…
Zapadła cisza. Telefon nadal dzwonił. Szaszłyk cofnął się aż pod ścianę. Żużu przeglądał ubranie w poszukiwaniu papierosa.
– Teraz chyba twoja kolej, Pamelciu – powiedziała słodziutko Sonia, pieszczotliwie głaszcząc lniane włosy młodej nierządnicy.
Dźwięk podnoszonej słuchawki zabrzmiał w uszach wielotysięcznych tłumów zgromadzonych wokół parku niczym salut armatni. Ucichły rozmowy, nawoływania przekupniów, wstrzymali oddech studenci i konfidenci, przypadkowi przechodnie i bony do dzieci.