Выбрать главу

– Nic. Nikt nie zwrócił na nią uwagi.

Dziennikarz został jeszcze chwilę po spektaklu; pytał kasjerów, boyów od lodów i napitków, portierów, również tych od wejścia dla artystów. Nikt nie zwrócił uwagi na Damę w Błękicie. A tuż przeć przerwą wychodziła z teatru tylko jakaś kaszląca staruszka. Nikt więcej Dał więc za wygraną, zapomniał o nieznajomej. Dopiero z początkiem czerwca, biesiadując nad brzegiem Kamienicy z grupą awangardowych malarzy, dostrzegł błękitną zjawę na pokładzie wycieczkowego parowca. Stała samotnie na rufie oparta o reling, a wiatr rozwiewał jej długie, ciemne włosy, kontrastujące ze śnieżną karnacją.

– Patrzcie, bogini – zwrócił na nią uwagę pointylista Rubetti. – Prawdziwa Diana.

– Typ kaukaski! – dorzucił fachowo mistrz kolorytu Santos.

Piotr nie powiedział nic. Pożyczył sobie rower Rubettiego i płosząc wróble i bony z dziećmi przejechał cały park, aby na przystani czekać przybicia parostatku. Ale nieznajomej na nim nie było. Powtórzyła się sytuacja z opery. Nikt nie zwrócił uwagi na piękną kobietę. Pokład rufowy był tego dnia zamknięty dla pasażerów.

– A może szanowny pan widział ducha? – zarechotał wilk rzeczny.

Piotr nie wierzył w duchy. Zwłaszcza gdy tydzień potem ujrzał obraz Rubettiego. Kolorowe punkciki układały się na nim w krajobraz nadrzeczny, parostatek i skrawek błękitu na rufie. Piotr chciał mieć ten obraz na własność, ale Rubetti zasłaniał się brakiem zgody marchanda. ten zaś proponował dużą cenę. Dziennikarz sprzedał książki i parę artykułów, zadłużył się, ale gdy zjawił się z żądaną sumą – handlarz obrazów rozłożył ręce.

– Mieliśmy dziś w nocy włamanie, obraz został skradziony. To dziwna kradzież, nie zginęło nic poza Damą z pokładu.

* * *

Powóz zatrzymał się, alejka kończyła się ślepo w środku Lasku. Piotr spojrzał na Rurytańczyka, ten uśmiechał się.

– Pan mnie oszukał! – krzyknął dziennikarz. – Zgubiliśmy ją!

– Spoko… spokojnie – powiedział cudzoziemiec, a potem z siłą o jaką trudno było go posądzić, wyciągnął młodzieńca z powozu i cisnął na trawę. – Gadaj, co wiesz? – warknął.

Nie przypominał teraz dżentelmena.

– Ależ, proszę pana, ja nie wiedziałem, że jest pan tak zaangażowany…

Cios w żołądek zmusił go do zamilknięcia. Potem Piotr został potrząśnięty jak worek.

– Odpowiadaj na pytania! Jak długo ją śledzisz? Ile ci płacą? – W dłoni Rurytańczyka zakwitła klinga sprężynowego noża.

– To pomyłka. Ja jej nie śledzę, nazywam się Piotr Erdon, jestem

dziennikarzem „Amiranda Kurier". Bardzo mi się podobała. Po prostu byłem ciekawy…

Oczy napastnika jakby złagodniały.

– Masz jakąś broń?

– Ja, broń?… Żadnej!

Rurytańczyk zrewidował go pospiesznie, potem schował nóż.

– Może i mówisz prawdę. Ale skoro nie zostałeś wynajęty, po co chcesz ją dogonić?

– Bo mi się podoba. To najpiękniejsza młoda kobieta, jaką znam.

Mężczyzna w trenczu sapnął.

– Młoda kobieta. Rzeczywiście, przyjacielu, teraz ci wierzę, ktoś

pracujący dla naszych wrogów wiedziałby więcej.

– Co więcej?

– Na przykład to, że Hawa ma ponad pięć tysięcy lat…

* * *

Było parno. Grzmoty kotłowały się nad górami. Nad ziemią wisiała wilgoć i ogromna, skomasowana w atramentowych chmurach energia. Pot zalewał oczy rosłemu mężczyźnie zajętemu układaniem poszycia. Zewsząd dolatywał stuk młotów wbijających drewniane ćwieki w cedrowe bale. Kobiety również nie próżnowały, znosiły paki z żywnością, karmą dla zwierząt…

– Hawa, przynieś wody! – zakomenderował ojciec. Dziewczyna klęczała nad źródłem i rozczesywała swe wspaniałe włosy. W zwierciadlanej toni odbijała się twarz piękna i szlachetna, rozchylone karminowe usta odkrywały olśniewająco białe, równe zęby.

– Przynieś mi wody, Hawa! – powtórzył ojciec. – Nie bądź wydrą jak twoja prababka, przez którą tak wszyscy cierpimy.

Podniosła się niechętnie.

– Jest bardzo gorąco, tatusiu – stwierdziła – chce mi się spać.

– A myślisz, że mnie się nie chce – wybuchnął. – Ale nie ma czasu, Dzień Trwogi nadchodzi. Za parę dni to wszystko aż po horyzont pokryje woda. Jeśli nie zdążymy, nie ocaleje nikt…

– Bzdura! – Dziewczyna wygina usta w podkówkę. – Zamiast budować taki ogromny statek, wystarczy dobrze nauczyć się pływać, tak jak ja umiem!

Przez moment mogło się wydawać, że starca powali apopleksja, żyły mu nabrzmiały, krew nabiegła do twarzy.

– O Panie, słyszysz! – krzyknął. – O, Panie mój! Czyż nie ma kary dla tej małej, leniwej grzesznicy? A zatem, jeśli chcesz, córko, pływać, pływaj, lecz naprawdę powiadam ci, że nie zaznasz spoczynku, aż nie nadejdzie drugi potop. To ci mówię ja, twój ojciec Noe!

* * *

Na ratuszowej wieży zegar wybił kwadrans po jedenastej. Hawa wyszła z olbrzymiej emaliowanej wanny i otuliła się ręcznikiem. Jej długie, ciemne włosy rozpuszczone swobodnie sięgały prawie do połowy ud. Uniosła grzebień i zauważyła, że jej ręka drży.

– Nie powinnam tego robić – pomyślała.

Spojrzała na przyniesiony parę godzin temu kosz róż. Olśniewająco purpurowych…

– Piotr Erdon? Dziennikarz. A więc to ten… Ciekawe, w jaki sposób mnie znalazł? – westchnęła, a potem poczuła, że pragnie tego młodego chłopaka, jego młodości, gorliwości, zapewne i niezręczności…

Wiedziała, że mogą z tego wyniknąć kłopoty, zawsze wynikały, ale z drugiej strony, ile już lat nie miała mężczyzny? Dwadzieścia, trzydzieści? W ciągu wieków nauczyła się wielu rzeczy: podobania się i bycia niezauważalną, sztuki ataku i uników. Nie potrafiła jedynie nauczyć się doskonałej obojętności…

* * *

Dane majora Williamsona na temat Hawy, córki Noego, były więcej niż niekompletne. Ten znakomity oficer, wysoko ceniony w sztabie Ententy, otrzymał wprawdzie dossier i polecenie wytropienia Wiecznej Tułaczki, ale teczkę wypełniały głównie domniemania i luźne meldunki. Trzy miesiące po przejściu w alternatywność szukał Hawy, której ostatnie ślady pochodziły sprzed ćwierć wieku i dotyczyły pewnego skandalu w Rurytanii. Na koniec – więcej dzięki szczęściu niż metodzie – namierzył ją w Amirandzie i przez następne miesiące, nadzorując dyskretnie, zastanawiał się nad sposobem zrealizowania misternego planu.

O ile jednak dane brytyjskiego wywiadu można nazwać fragmentarycznymi, wiedza społeczna na temat Hawy była żadna. Pozostawała absolutnie w cieniu słynnego Ahaswerusa, który był przecież o połowę od niej młodszy. Może dlatego, że była kobietą, a może z powodu nieprzyznawania się do żydowskiego pochodzenia. Hawa, której młodość upłynęła na stokach Araratu, osobiście uważała się za Ormiankę, ale czy w jej wypadku można w ogóle mówić o jakiejś narodowości?

Kiedy wezbrały wody, jej pływackie umiejętności rychło okazały się niewystarczające, na zaimprowizowanej tratewce goniła Arkę, wreszcie ojciec dał się ubłagać i wciągnął ją na pokład. Natomiast o anulowaniu klątwy nie mogło być mowy. Rozeszli się po świecie i pomarli Cham, Sem i Jafet, zmarł trzysta pięćdziesiąt lat po potopie sam Noe, ona zaś wciąż była młoda i piękna. Początkowo trzymała się rodziny, ale już w pokoleniu wnuków przegnano ją ostatecznie. Zwłaszcza kobiety nie mogły jej darować wiecznej urody.

Rozpoczęła się wędrówka. Przez długie lata pod różnymi nazwiskami przemierzała świat, nigdzie nie zatrzymując się na dłużej. Była, gdy w Mezopotamii poczęto wznosić wieżę Babel, asystowała narodzinom piramid, zajrzała do Rzymu, kiedy ten był jeszcze prostokątem pola.