Выбрать главу

Dzięki urodzie i doświadczeniu wspartym magnetyczną siłą posiadała osobliwą władzę nad mężczyznami. Potrafiła obłaskawić hetyc-kiego barbarzyńcę, gdy ten dysząc żądzą mordu wkroczył do Meggido, i pod pseudonimem Bryzeidy rozpalić gniew między Achillesem a Aga-memnonem podczas wojny trojańskiej. Bywała branką i najkosztowniejszym prezentem, żoną i nałożnicą. Ale tylko wtedy, gdy sama tego chciała. Ubocznym efektem klątwy była zapewne niemożność macierzyństwa, choć to w przypadku konieczności stałej dobrej dyspozycji fizycznej, przy częstych zmianach miejsca pobytu i ucieczkach, bywało dosyć przydatne. Co pewien czas ją przecież rozszyfrowywano.

Ostatnim ze starożytnych, który się na niej poznał, był cesarz Klaudiusz, który otrzymał ją w prezencie od Heroda Agryppy. Na cesarskim dworze przebywała w chłopięcym przebraniu (do chwili, kiedy rozpoznana przez Agryppinę musiała zmykać, gdzie pieprz rośnie), całe noce spędzając na dyskusjach z kalekim imperatorem.

– Ach, żebyś ty jesz… jeszcze by… była mężczyzną – marudził cesarz.

– Po co?

– Opowiedziałabyś mi historię świa… świata. Mój ta… tato Jowiszu! Mieć szansę na relacje z pierwszej ręki to prawie cud.

Hawa starała się jak mogła. Ale w jej relacji była to historia typowo babska, bez chronologii, gradacji faktów, za to z ogromną furą nieistotnych drobiazgów i plotek. Klaudiusz załamywał ręce, gdy Hawa pytana o mechanizmy dziejowe opisywała skandale sypialniane. O budowie piramid nie miała najmniejszego pojęcia, za to sypała anegdotkami z dworu Cheopsa.

– A mmmo… może przypominasz sobie, dzie… dziecinko, Im… Imhotepa?

– Kogo?

– Ar… architekta… twó… twórcę osiągnięć Starego Państwa. Może wiesz, sskąd przybywał? Z At… Atlantydy, z Indii?

– A, ten pedał? Stary nudziarz. Nigdy się nim nie interesowałam.

Słowem, jako źródło historyczne przypominała foliał, który ktoś uprał w pralce i przekręcił przez wyżymaczkę. A potem znów uciekała, uciekała, wreszcie któryś z kochanków zdradził jej przejście do świata alternatywnego i tam zniknęła, zacierając ślad.

W Z-2 postanowiła zachowywać się rozważniej.

Zrezygnowała ze statusu konkubin królewskich, unikała skandali, potrafiła prawie zawsze znaleźć jakiegoś niepozornego opiekuna-starca lub korzystnie wyjść za mąż na pięć, dziesięć lat (a potem zniknąć, nim jej „trwała uroda" mogła się stać powodem ludzkiej ciekawości i zawiści).

Nie umiała i nie chciała wyzbyć się jednak kobiecej kokieterii, a to wymagało, żeby co jakiś czas zabłysnąć całą swą urodą, olśnić kogoś, zmusić do szaleńczej miłości. A potem, gdy biedny głupiec dostawał poplątania zmysłów, popełniał samobójstwo czy desperacko tchórzył, tupiąc nóżkami jak mała dziewczynka, zaśmiewała się do łez…

Piotr znakomicie nadawał się na krótką miłostkę. Lubiła takich lekko ciapowatych, życiowych niedorajdów. Zakochiwali się gwałtownie, dawali sobą kierować, a miłość odbierała im zazwyczaj resztki rozsądku.

Trzy puknięcia w drzwi. Eleganckie, nienatarczywe, ale znaczące.

– Proszę, niech pan wejdzie – powiedziała kończąc się ubierać Hawa.

* * *

Spotkania trwały zawsze trzydzieści minut. Piotr zresztą był człowiekiem zbyt dobrze wychowanym, aby nalegać na dłużej. Akcja kolejnych odsłon rozwijała się powoli, rzekłbym, nawet bardzo powoli.

Pierwszego wieczoru dziennikarz dostąpił ledwie ucałowania dłoni pięknej Ormianki (występującej zresztą pod zeuropeizowanym imieniem Ewa), drugiego wieczoru na pożegnanie obdarzyła go soczystym, głębokim, wilgotnym jak owoc dojrzałej brzoskwini pocałunkiem, gdy zaś nadeszła trzecia wizyta… Ale po kolei. Po każdej z dwóch pierwszych wizyt, które zakończyły się na krótko przed północą, Erdon biegł do hotelu „Złoty Indor" i – jak ustalili to w dżentelmeńskiej umowie – składał raport majorowi Williamsonowi.

Między obu panami stanął bowiem ciekawy pakt. Pracownik tajnej służby zdradził Piotrowi miejsce pobytu Hawy, ten zaś miał informować o rozwoju flirtu. Upokarzające, ale jeśli nie istniała inna metoda…

– I pamiętaj, młody człowieku, zimna krew, nieustannie zimna krew – instruował major. – Domyślam się, że dziewczyna idzie do głowy jak młode wino, ale pamiętaj, że ta nalewka ma blisko sześć tysięcy lat.

– Nie wierzę panu, to autentycznie młoda kobieta, wdowa, zwierzyła mi się, że jest bardzo samotna, odkąd trzy lata temu jej młody mąż poległ w pojedynku. Pan mi opowiada legendę, a Ewa ma najwyżej dwadzieścia osiem, no, trzydzieści lat.

– Mówią, błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli, ale najwyraźniej pan się do nich nie zalicza - westchnął Williamson – proszę jednak posłuchać mej rady…

Ewa (Hawa?) oczekiwała tym razem w peniuarze, biały szlafroczek odsłaniał więcej, niż zasłaniał, a rozpuszczone włosy okalały ją iście monarszym płaszczem. Jeśli dotąd wyglądała przepięknie, tego wieczora wrażenie było oszałamiające. Piotr ucałował alabastrową rękę i przypadł do kolan. Całując uczuł drżenie przebiegające przez jej skórę.

– Jest moja! – pomyślał.

Weszła pokojówka wnosząc herbatę. Erdon spłonął rumieńcem i poderwał się z kolan. Ewa uśmiechnęła się z pobłażaniem. Pokojówka pokręciła się chwilę, po czym znikła. Piotr znów podskoczył ku ukochanej z rączością charta. Podała mu usta, jej oczy rozszerzyły się,

upodabniając do dwóch księżyców. Dziennikarz czuł, że traci resztki

panowania nad sobą, jego dłoń przesunęła się po szyi, ramionach i wyłuskała pierś jędrną, z zawadiacko sterczącą sutką. Pod peniuarem Ormianka była absolutnie naga. Wygrywając na piersiach kobiety melodię triumfującej miłości, Piotr nie zapomniał o akompaniamencie. Druga, wyćwiczona w tej materii ręka, opuściła się ku brzuchowi, płaskiemu i twardemu jak skóra na murzyńskim bębnie, ku udom delikatnym i drżącym, które otworzyły się nagle jak śluza na kanale im. Romana III. I już, już staccato utworu zamienić się miało w furioso, gdy zabrzmiało jak krakanie białego kruka: puk, puk, puk do drzwi.

– Nie potrzebujemy nikogo! – syknął.

– Zamówiłam dla nas szampana z najlepszych winnic Montanii – Ewa odsunęła się lekko i przepraszająco uśmiechnęła.

Kelner uwinął się gładko, nalał jak trzeba, po czym umieścił butelkę w wiaderku z lodem i oddalił się, puściwszy Piotrowi wymowne oko, pełne szczerej męskiej solidarności.

Ormianka wstała.

– Napijmy się – powiedziała unosząc kieliszek.

Dziennikarz wychylił trunek duszkiem i opadłszy kolanami na dywan z fok nordlandzkich, zanurkował w zarośla peniuaru…

– Ty wariacie, ty narwańcu! – śmiała się kobieta; głos miała wysoki, dźwięczny, bez cienia cudzoziemskiego akcentu.

– Telefon! A niech to szlag!

To do ciebie, Piotrze. – Mówiłeś komuś, że tu będziesz…?

– Tylko koledze z pracy – bąknął zawstydzony – ale nie wspomniałem u kogo będę, naturalnie…

– To chyba właśnie ten kolega – oddała mu słuchawkę.

– No i jak tam, pamięta pan, co radziłem? – Głos majora, choć z założenia miły, brzmiał teraz dla Piotra jak lubieżne mlaskanie.

– Odczep się pan ode mnie! – wrzasnął.

Potem wyszarpnął kabel ze ściany, zamknął drzwi na zasuwkę i oszalały z namiętności skoczył ku Ewie. Ta wywinęła się zwinnie, pozostawiając w jego ręku szlafrok, padła na łoże pokryte purpurową kołdrą. Leżała teraz prowokacyjnie wygięta jak sam grzech. Piotr osunął się obok niej. Znów zwód!… Ale już, już była w jego rękach tak blisko, tak nieprawdopodobnie…

– Przepraszam – jęknął nagle Erdon.

Ewa zauważyła, że raptownie pobladł, cofnął się i usiadł na skraju łoża.