– Zdążymy po.
– Gdzie się umówiłeś z kurierem?
– W marmurowym hallu.
– Dlaczego właśnie tam?
– Przede wszystkim dlatego, że tam nie ma okien.
– A co z wejściem?
– Kurier potrafi wejść. Dostarczono mu klucz.
– Chodźmy więc.
Hall marmurowy znajdował się na trzecim piętrze. Ze skrzydła, przez które weszli, należało przejść czterema korytarzami. Ludo i Verger poszli kwadrans wcześniej przodem, aby zabezpieczyć miejsce spotkania. Już od wylotu korytarza Tunder zauważył postawną sylwetkę czekającego.
– Cieszę się bardzo – zaczął i urwał.
Był dość spostrzegawczy i dlatego zdziwił go brak obok gościa obu ochroniarzy. Czyżby się gdzieś zawieruszyli? Dopiero rzut oka pod ścianę wyjaśnił wszystko, chociaż z cienia ledwie wystawały nogi Vergera. Ciało Luda dostrzegł sekundę później za palmą. „Zasadzka!" – pomyślał Tunder. Chciał sięgnąć po broń, ale uczuł na plecach dotyk spluwy trzymanej przez „Ocelota".
„Zdrada!" – przemknęło przez myśl funkcjonariuszowi. Ale przecież „Ocelot" należał do najwierniejszych współpracowników Siódemki. Uśmiech zbliżającego się kuriera wyjaśniał wszystko: zdradę Siódemki i arcychytre wyprodukowanie siłami policyjnymi autentycznej organizacji terrorystycznej, która bez niego i obu wtyczek stanowiła nie kontrolowaną tajną broń o sile równej jawnie działającej dywizji. Jako zawodowiec ocenił szansę i nie próbował nic zrobić, przymknął tylko oczy nie chcąc oglądać klingi. Z marmuru łatwiej zmywać krew niż z klepki – pomyślał – dlatego tu wyznaczyli spotkanie.
13 maja o godzinie 11.02 Generał-Nadliktor otworzył z dwuminutowym opóźnieniem posiedzenie dowództwa Pretorii. Odprawy, które prowadził on lub Prefekt, nie należały do długich. Ogólny przegląd sytuacji, dyspozycje dzienne. Pytania i wyjaśnienia. Wszyscy już wiedzieli, że tego dnia za półtorej godziny wystartuje helikopter Regenta (nie wiedzieli, który z trzech) i uda się w podróż. Musieli wiedzieć, albowiem odpowiednie polecenie wydawano z krótkim wyprzedzeniem służbie nadzoru i kontroli lotów. Należało zrealizować wytyczną „czyste niebo". Przy takich okazjach na parę godzin odwoływano wszelkie loty sportowe, szybowcowe, sanitarne. Zamykano trzy spośród czterech korytarzy stołecznego lotniska. Dwa samoloty wczesnego ostrzegania startowały z baz i wypatrywały wszelkimi dostępnymi środkami nielegalnych wyrzutni rakietowych lub jakichkolwiek niepokojących zjawisk na trzech ewentualnych trasach przelotu. Choć dziś każde dziecko mogło się domyślić, że kurs z grubsza przebiegać będzie na południe. Tam bowiem odbywało się Święto Młodości – doroczne wybory Miss Amirandy. Tradycyjnie w noc po wyborze oddawała ona swoją cześć w łożnicy Regenta. Toteż obok normalnego składu jury – w którym zasiadali esteci, tancmistrze, dyktatorzy mody, reżyserzy filmowi, fotograficy i specjaliści od reklamy – obowiązkowy był jeszcze udział lekarza hymenologa i specjalisty od lojalności. Przed finałami, w warunkach hipnozy, badał on podświadomość kandydatek i te, których jaźń zawierała najmniejsze choćby inklinacje antypaństwowe, profilaktycznie eliminowano. Na szczęście uroda chodziła zazwyczaj w parze z głupotą i obojętnością polityczną.
Wszyscy woleli dni, kiedy Regent leciał na południe. Teren rozciągał się tam płaski i wyjąwszy obszar Parku Narodowego – bezleśny, gęsto zamieszkany.
Już miano kończyć operatywkę, gdy dyżurny Major-Liktor wywołał z sali Piątkę. Po chwili również Szóstkę. Niezwłocznie dołączył do nich sam Nadliktor.
– Co się stało?
– Gwardia lotniskowa złapała faceta z fałszywym paszportem… – przekazuje Piątka, któremu podlega kontrwywiad.
– Uciekał?
– Przeciwnie. Chciał się dostać.
– I to jest aż tak alarmujące?
– Posiadał przy sobie plastikową broń, niewykrywalną przez tradycyjne czujniki, ale miał pecha i trafił na przejście eksperymentalne, gdzie takie rzeczy już wyłapujemy.
– Coś powiedział?
– Nic, ale udaremniono mu połknięcie karteczki z prostym szyfrem telefonicznym. Jest to szyfr, którym, jak niedawno ustaliliśmy – melduje Piątka – posługuje się Tajna Organizacja Terrorystyczna: Grupa Zero.
– Czy ustalono już personalia tego człowieka?
– Komputery tradycyjnie zawiodły, ale starzy pracownicy nie. Nasz gagatek od lat niesłusznie uważany był za zmarłego. Wyjątkowo niebezpieczny typ. Jeden z przywódców rebelii sprzed ćwierć wieku na pancerniku „Chluba Meranii" – Albin Ketes.
O dwunastej dziesięć Regent zjadł drugie śniadanie składające się z chudego boczku, oliwek, kawioru, dwóch rolmopsów i bitej śmietany. Najjaśniejszy pan miał bowiem gust dziwny i niewybredny. Potem podpisał kilkanaście odmownych decyzji w sprawie ułaskawienia, zajrzał w dekolt nowej stenotypistce i strzeliwszy setkę centaurówki. wyszedł do ściśle wyselekcjonowanej grupy dziennikarzy.
Miał przygotowanych kilka komunałów na temat sprawczej roli młodości i perspektyw życiowych młodzieży w Amirandzie. Na koniec na oczach wszystkich uzdrowił epileptyka, wyprostował garbuskę i ożywił utopione przed pięciu godzinami dziecko. Potem odpowiedział na złożone parę dni wcześniej na piśmie pytania.
– Podobno szerzy się u was terroryzm? – zapytał korespondent z Rurytanii.
– W minimalnym stopniu, w gruncie rzeczy istnieją małe grupki bez znaczenia, jako że pozbawione są jakiegokolwiek społecznego poparcia. Ponieważ jednak często insynuuje się nam nadmierną represyjność i brak liberalizmu, pragnę zapytać się szanownych redaktorów, czyż istnienie odosobnionego wprawdzie, sporadycznego terroryzmu nie jest dowodem naszej otwartości i postępowości? No, ale czas na mnie…
Windą zjechał na kondygnację szybkich połączeń.
– Co komputer wylosował? – zapytał swego sekretarza.
– Maszyna numer dwa – odparł ów.
– Pilot?
– Najlepszy. Dwadzieścia lat nienagannej służby. Trójka dzieci w elitarnych zamkniętych zakładach wychowawczych, czyli w naszych rękach, żadnych złych skłonności, latał z Waszą Miłością wiele razy.
– No, to startujemy. Mam nadzieję, że tym razem wybiorą Mulatkę.
– Upodobania Najjaśniejszego Pana sterują suwerennymi myślami jury.
Na trzech dziedzińcach trzy śmigłowce zapuszczały silniki.
W białej Wieży Sprawiedliwości kilku wysokich funkcjonariuszy pochyla się nad czymś, co było nie tak dawno Albinem Ketesem. – Czemu nic nie mówi? – zżyma się Piątka. Zaraz zacznie, skopolin zadziała za dwie minuty – mówi funkcjonariuszka w kitlu.
– A jeśli trenował zaciski podświadomości? – niepokoi się Nadliktor, który po pożegnaniu Regenta przybiegł do pokoju przesłuchań.
– Wzmocnimy dawkę.
Siódemka rzuca okiem na ścienny zegar: 12.41. Już od jedenastu minut stalowy ptak Regenta znajduje się w powietrzu.
– Dlaczego kolega działa w takim pośpiechu? – Siódemka zwraca się do Piątki. – To straszny twardziel, ale podczas jednej ze wstępnych obróbek wyrwało mu się: „Nie męczcie się, chłopaki, za parę godzin i tak będzie po herbacie…”
– Po herbacie? – marszczy się Nadliktor. – Co to ma znaczyć? Teraz się dowiemy.
Początkowo z ust Ketesa dobywa się bełkot, potem można zacząć wyławiać pierwsze słowa przerywane chichotem.
– Przegraliście, już po was, krwiopijcy, koniec z Roderykiem…
Ogromne napięcie maluje się na twarzach zgromadzonych oficjeli.
– Może powinienem zawiadomić Regenta? – mówi jakby do siebie Generał.
– Po co? – odzywa się nagle całkiem przytomnie Ketes. – To już trup.
– Co powiedziałeś?
Jeszcze parę słów i do zgromadzonych speców od bezpieczeństwa dociera budząca grozę informacja, że w śmigłowcu, który akurat minął ostatnie przedmieścia Regentowa, znajduje się bomba.