Выбрать главу

Stephen Baxter

Antylód

Matce poświęcam

Podziękowania

Pragnę, by podziękowania przyjęli: Eric Brown i Alan Cousins, którzy przeczytali wersje robocze książki; David S. Garnett, który entuzjastycznie ocenił pomysł powieści; moja agentka, Maggie Noach, wydawca Malcolm Edwards oraz zespół redakcyjny w HarperCollins za ciężką pracę przy tym przedsięwzięciu.

Prolog

List do ojca

Przedpole Sewastopola,

7 lipca 1855 roku

Drogi Ojcze,

zaiste nie wiem, jakimi słowami powinienem zwrócić się do Ciebie, Ojcze, po haniebnym występku, który wygnał mnie za próg rodzinnego domu. Liczyłem każdy dzień, który upłynął od tamtej chwili, i jeśli nie dałem znaku życia, to usprawiedliwia mnie pieczęć wielkiego wstydu, która zamknęła mi usta. Gdy pomyślę, iż Ty, Matka i Ned mniemacie, jakobym tułał się po zakątkach Anglii bez pensa przy duszy, mając tylko widmo bliskiego zgonu za towarzysza, wina ciężkim kamieniem gniecie mi pierś.

Jednak, proszę Ojca, miłość i obowiązek sprzysięgły się z nadzwyczajnymi wydarzeniami ostatnich dni, kazały ująć w dłoń pióro i przerwać milczenie. Ojcze, żyję, jestem zdrów i cały, i służę sprawie imperium w kampanii krymskiej jako żołnierz XC Kompanii Piechoty! Rozpoczynam tę relację, siedząc w szczątkach rosyjskich fortyfikacji, dwuramniku nazywanym przez Francuzów — Ząbek, a składającym się z niepozornych, acz starannie usypanych wałów wzmocnionych workami z piaskiem — przed ruinami Sewastopola. Nie wątpię, że już te wieści wprawią Cię w nie lada zdumienie — i ośmielam się żywić nadzieję, iż Twoje serce zadrży, poruszone wyrokami losu, które przesądziły o moim przetrwaniu — atoli, drogi Ojcze, musisz być gotowy na opisy daleko bardziej zdumiewających zdarzeń, które zamierzam Ci przedstawić. Niewątpliwe czytałeś w „The Times” telegramy Russella o doszczętnym rozbebeszeniu sewastopolskiej fortecy przez infernalny pocisk antylodowy niejakiego Travellera. Proszę Ojca, byłem świadkiem tego wszystkiego. To, że przeżyłem, traktuję w obliczu spoczywającego na mnie wiecznego potępienia jako niczym nie zasłużony dar od Boga, ponieważ wielu chwatów — Francuzów i Turków, Anglików nie wspominając — wyzionęło ducha wokół mnie.

Winienem Ci wyjaśnienia co do mych losów od chwili opuszczenia Leśnego Ustronia, tamtego mrocznego dnia minionego roku, i co do tego, w jakich okolicznościach przybiłem do tego odległego wybrzeża.

Jak wiesz, zabrałem ze sobą tylko parę szylingów. Przenikała mnie odraza do samego siebie, paliła hańba. Postanowiwszy odpokutować swój grzech, udałem się koleją napowietrzną do Liverpoolu i tam zaciągnąłem się do pułku. Zgłosiłem się do szeregu jako prosty żołnierz. Oczywiście, nie stać mnie było na wykupienie patentu oficerskiego, a zresztą i tak postanowiłem się ukorzyć, zmieszać z ludźmi najniższego autoramentu, bo tylko tym sposobem mogłem zmazać swój grzech.

Tydzień po przybyciu do Liverpoolu wysłano mnie do Chatham i spędziłem tam kilka miesięcy, kształtowany na żołnierza imperium. Następnie, oddając los swój w ręce Pana Naszego, w styczniu tego roku zgłosiłem się na ochotnika do służby czynnej, mając w perspektywie wyprawę na Krym.

Kiedy czekałem na okręt transportowy, przekonany, iż śmierć niewątpliwie wypatruje niecierpliwie mojej niegodnej osoby na dalekich polach Krymu, z całego serca pragnąłem napisać do Ciebie, lecz nawet w obliczu tak tuzinkowego obowiązku opuściła mnie odwaga — chociaż nie zabrakło mi jej potem, kiedy wokół mnie toczyły się najstraszliwsze rzezie, jakie człowiek tylko jest sobie w stanie wyobrazić — i opuściłem Anglię, nie odezwawszy się słowem.

Podróż do Bałakławy ciągnęła się piętnaście dni, a po kilkudniowym marszu drogą północną znaleźliśmy się w obozie sprzymierzonych rozłożonym pod Sewastopolem.

Zechciej, proszę, łaskawie przeczytać opis sytuacji, którą tam zastałem. Co prawda główne wydarzenia kampanii szczegółowo zrelacjonowali korespondenci pokroju Russella, być może jednak zainteresuje Cię pogląd zwyczajnego piechociarza — gdyż za takiego się uważam i czerpię z tego tytuł do chwały — jak ja.

Ojcze, wiadomo, dlaczego się tu znaleźliśmy.

Nasze imperium opasuje świat. Wiążą je nici szlaków komunikacyjnych: drogi bite, drogi żelazne, drogi kolei napowietrznej i drogi morskie.

Car Mikołaj, wypatrując portu nad Morzem Śródziemnym, wpierw skierował chciwe spojrzenie na upadające imperium ot-tomańskie. Zagroził samemu Konstantynopolowi — i naszym szlakom do Indii. Niebawem sponiewierał tureckiego żołnierza na lądzie i morzu, tak więc z Francuzami u boku wyruszyliśmy na wojnę z Rosjaninem.

Rozpoczęliśmy ją pod dowództwem lorda Raglana, niegdyś podkomendnego samego Wellingtona na polach Waterloo. Ojcze, widziałem raz na własne oczy tego wielkiego dżentelmena, jadącego przez nasz obóz na naradę z francuskim współdowodzącym, Canrobertem. Proszę Ojca, widząc Raglana tamtego dnia, sztywnego, jakby kij połknął, na grzbiecie stąpającego dostojnie siwka, z pustym rękawem ukrytym w palcie (Francuzi odstrzelili bowiem naszemu wodzowi ramię do łokcia), lustrującego nas tym swoim wielkopańskim, znużonym, acz zawsze jastrzębim wzrokiem, którym przeszywał ongi samego Bonapartego — zaprawdę, nie byłem jedyny, który darł gardło na jego cześć i ciskał czapką pod niebiosa!

Ale od dnia przybycia nieraz obiły mi się o uszy pogłoski wymierzone w naszego wodza.

Z głową nabitą wspomnieniami dawnej chwały, wyniesionej z walk przeciwko Korsykaninowi, ponoć zwykł nazywać Rosjan „Francuzami”! I, oczywiście, szemrano przeciwko jego sposobowi prowadzenia kampanii. Cokolwiek gadano, nasze pierwsze starcie z Rosjanami pod Almą, dobre dziesięć miesięcy temu, było zwycięskie. Daliśmy żołnierzom cara tęgiego łupnia. Z tego, co się słyszy, było to nie lada widowisko. Siły sprzymierzonych tworzyły las mundurów, rozświetlony błyskami bagnetów, podczas gdy uszy rozrywał niebywały tumult, bębny i trąbki wszelkiego rodzaju, a wszystko to niesione na nie kończącej się fali brzęku i warkotu maszerujących armii. Mamy tu zucha, który opisuje szarżę drugiego pułku dragonów szkockich. Ich wielkie czapy z niedźwiedziego futra płynęły nad szeregami wroga, gdy walczyli ramię przy ramieniu, tnąc i siekąc kogo popadło…

Żałuję tylko, iż nie dane mi było zakosztować tak przedniej zabawy!

Ale po Almie Raglan nie wykorzystał wiktorii, nie siadł Rosjanom na karki.

Być może przegonilibyśmy ich aż na piaski Krymu, a potem sprzątnęli z półwyspu i świętowali Boże Narodzenie w domu! Ale sprawy przybrały inny obrót i znasz ich bieg: wielkie bitwy pod Bałakławą i Inkermanem, hekatomba zacnej Lekkiej Brygady pod earlem Cardiganem. (Ojcze, niech dodam, iż na początku maja zdarzyła mi się okazja przejechać sławną doliną Bałakławy, prawie do stanowiska Rosjan, których bateria była celem Brygady. Ziemia pstrzyła się od kwiatów, ciepłych i złotych w promieniach zachodzącego słońca, okrywających rdzę na gęsto leżących pociskach z sześciocalówek i kawałkach gilz. Znalazłem koński czerep, całkiem obrany z mięsa i skóry, z którego życie wyciekło wylotem kuli. Nie natrafiliśmy na żołnierskie szczątki. Ale słyszałem, że pewien żołnierz widział ludzką szczękę — całą, wybielałą, z idealnie równymi zębami).

W każdym razie Rosjanie wylizali się i do świąt zaszyli w sewastopolskiej fortecy.

Musisz wiedzieć, Ojcze, że Sewastopol to ich wielka baza morska. Gdybyśmy ją zdobyli, wszelkie zagrożenie wiszące nad Konstantynopolem rozwiałoby się natychmiast i śródziemnomorskie ambicje cara spaliłyby na panewce. A tak zalegliśmy tu w wielkiej liczbie i oblegaliśmy miasto od świąt, zdani na saperów, drążenie podkopów, kładzenie min i sypanie okopów.