I tak my, czterej obcy sobie ludzie, ciśnięci do tego kryminału o ścianach i kratach z powietrza, spędzaliśmy próżniaczo dni. Traktowaliśmy się nawzajem z tolerancją — nawet ostrożnością. Holden i Traveller znosili swoje położenie ze stoicyzmem i męstwem. Tego drugiego niecierpliwiło jedynie to, że nie może powrócić do swoich rozlicznych przedsięwzięć inżynierskich na Ziemi. (Osobiście z przyjemnością wyrzuciłem z pamięci moją pracę i najeżoną niechęcią szczurzą gębę Spiersa). A Pocket — chociaż najbardziej podatny na lęk wysokości z nas wszystkich — wydawał się tak szczęśliwy podczas spełniania domowych obowiązków, jakby miał twardy grunt pod stopami.
Lecz w miarę jednostajnie płynącego czasu znudzenie, zniechęcenie, klaustrofobia i irytacja rosły we mnie jak chwasty i piątego poranka, gdy siedziałem na strapontenie, mając przed sobą bekon i grzankę przygotowane przez Pocketa, i słuchając Travellera i Holdena dyskutujących o kaprysach giełdy londyńskiej, coś we mnie pękło.
Uniosłem się i odepchnąłem tackę ze śniadaniem.
— Nie mogę tego dłużej słuchać! — Zawisłem w powietrzu niczym jakiś anioł zemsty, chociaż efekt ten psuły grzanki sunące leniwie w powietrzu.
Traveller podniósł wzrok. Wyglądał komicznie z marmoladowym kleksem na czubku platynowego nosa.
— Dobry Boże, Łikers. Opanujże się.
Gniew dodał siły mojemu drżącemu głosowi.
— Sir Josiah, po raz setny i ostatni przypominam panu, że nazywam się Vicars, Edward Vicars, a jeśli chodzi o opanowanie, to tyle się naopanowywałem przez ostatnie dni, że mam tego po dziurki w nosie.
— Nerwy na nic się zdadzą, Ned — rzekł z przygnębieniem Holden.
Odwróciłem się ku niemu.
— Holden, wciąż jesteśmy uwięzieni w tym idiotycznym wyściełanym skórą pudle, które niesie nas coraz głębiej w ponurą pustkę! A wy nic tylko siedzicie i głowicie się, czy indeks giełdowy pójdzie w górę, czy w dół…
Traveller wziął do ust kolejny kęs grzanki.
— Co zatem proponujesz? Palnąłem pięścią w otwartą dłoń.
— Żebyśmy porzucili tę zabawę w normalność; żebyśmy usiedli i zastanowili się wspólnie, jak odzyskać panowanie nad statkiem, jak wydrzeć ster z rąk obłąkanego Szwaba, który zajął mostek.
— Ned… — zaczął Holden.
— Podejmiemy rozmowę na każdy wskazany przez ciebie temat — przerwał mu zduszonym głosem Traveller, kiwając głową. — Ale pozwól mi wpierw skończyć śniadanie, jak Bóg przykazał.
— Śniadanie…?! — Wyplułem z siebie to słowo. — Jak pan może przełykać grzankę w sytuacji nieporównywalnej z całą historią ludzkości, kiedy grozi nam utrata życia…
Ciągnąłem w tym stylu przez jakiś czas, ale starszy pan puszczał mimo uszu wszystkie moje argumenty; toteż chociaż rozwścieczony, musiałem ustąpić i odczekać, aż śniadanie dobiegnie końca i naczynia zostaną uprzątnięte.
Traveller wytarł długie palce w serwetkę. Był niewzruszony.
— Otóż, Ned, poczuwam się do duchowej wspólnoty z twymi emocjami, a nawet podziwiam twoje zdecydowanie, które, chociaż wyrosłe na glebie ignorancji i zapalczywości, zawiera jednak ziarna odwagi. Mimo to, Ned, nie jesteś tak głupi, jak na to wyglądasz, i znakomicie zdajesz sobie sprawę, że luk łączący tę kabinę z mostkiem jest zamknięty od góry. I nie dysponujemy narzędziami, którymi dałoby się go rozewrzeć.
Zgrzytnąłem zębami.
— Więc co pan wnioskuje w tej sytuacji?!
— Nie możemy nic zrobić, aby poprawić nasze perspektywy, natomiast możemy uczynić wiele, aby wzmiankowana przez ciebie sytuacja znacznie się pogorszyła.
Holden pobladł jak chusta i złożył tłuste palce w daszek.
— W takim razie co pan proponuje?
— Musimy zaakceptować fakt, że nie możemy nic zmienić. Możemy tylko żywić nadzieję, że nasz teutoński pilot uzna za stosowne zmienić radykalnie kurs tego latającego statku — jeśli tylko to potrafi. Następnie możemy się jedynie modlić, by statek był zdolny przetransportować nas bezpiecznie do rodzimego świata.
Zerwałem się z miejsca i wyrzuciłem słowa jak pociski spod wyściełanego skórą sufitu:
— Żywić nadzieję…?! Modlić się…?! Sir Josiah, pańskie rady sprowadzają się do nicnierobienia. Nadal będzie pan głosił takie hasła, kiedy ze słoików z marmoladą wyjrzy dno?
Traveller roześmiał się zgrzytliwie.
— Ale ja nie zamierzam umierać bez walki — oznajmiłem. Holden wyprostował się, nie opuszczając strapontenu, i odwrócił do mnie.
— Mam nadzieję, że kiedy przyjdzie spojrzeć śmierci w twarz, zachowasz się godnie, jak Anglikowi przystało, Ned.
Te słowa sprawiły, że mój gniew spopielił się w płomieniu wstydu, mimo to ciągnąłem:
— Holden, co byłby ze mnie za Anglik, gdybym oczekiwał śmierci, leżąc plackiem.
Traveller wsparł dłonie na kolanach.
— Panowie, porozmawiać z pewnością nie zaszkodzi. Pod warunkiem — zwrócił się do mnie surowo — że poprowadzimy naszą rozmowę w sposób cywilizowany.
Wróciłem na straponten, lecz moje palce tańczyły niespokojnie na poręczach podczas całej dalszej dyskusji.
— Tak więc, o czym chciałbyś rozmawiać, Ned?
— To oczywiste. Musimy otworzyć luk prowadzący na mostek.
— Już wytłumaczyłem, że to niewykonalne. Co więcej proponujesz?
Wytrącony z równowagi i zły spojrzałem na Holdena, który powiedział gładko:
— Sir Josiah, obawiam się, że młody Edward wyzbyty pańskiej przewagi w postaci głębokiej znajomości „Faetona”, a przede wszystkim jego budowy, nie zdoła błysnąć żadnym świeżym pomysłem. Może dokonalibyśmy analizy struktury statku w nadziei, że to zrodzi jakieś rozwiązanie. Na przykład, jak grube są te ściany?
Traveller uniósł brwi.
— Ściany? Może uważa pan, że jakaś heroiczna postać zdołałaby wsunąć się między kadłub zewnętrzny a wewnętrzny, prześliznąć jak łasica na mostek i rzucić na naszego niemieckiego przyjaciela? Niestety przestrzeń między kadłubami ma tylko dziewięć cali… trochę ciasno, nawet dla naszego młodego towarzysza, co dopiero dla kogoś równie obfitej tuszy, jak pan… a zresztą i tak zajmują ją rury grzewcze, prowadzące wodę i powietrze, sprężyny, które chronią przedział wewnętrzny przed rozprężeniem… wie, pan, jest zawieszony kardanowo… i koje, straponteny oraz inne urządzenia, z których obaj wydatnie korzystacie. A zresztą podwójny kadłub kończy się przy mostku. Mostek i salonik to oddzielne, szczelne komory. Żeby zaoszczędzić waszego czasu, powiem, iż jedyna droga na mostek… poza zamkniętym lukiem nad waszymi głowami… wiedzie przez właz w ścianie zewnętrznej. A ten, oczywiście, można otworzyć tylko znalazłszy się na zewnątrz statku.
Holden pokręcił głową.
— Nie potrafię pojąć, jak mógł pan zezwolić na realizację planu, nie zabezpieczywszy się wpierw przed przejęciem sterów.
Sir Josiah uśmiechnął się.
— W swej młodzieńczej naiwności nie przewidziałem sabotażu. Nigdy nie znalazłem się w sytuacji, którą nam narzucono.
Użyte przez Travellera określenie „szczelne komory” nasunęło mi pewną myśl.
— Sir, jak powietrze dochodzi na mostek?
— Powietrze na mostek i do saloniku jest dostarczane tą samą siecią rur, biegnącą od pomp i filtrów znajdujących się pod naszymi stopami, w maszynowni.