Выбрать главу

Początkowo Kreol zamierzał postąpić na odwrót – Hubaksis miał ożyć jako pierwszy, a dopiero potem obudzić swego pana. Ale potem wrodzona nieufność zmusiła maga do zmiany decyzji – obawiał się nieco, że dżinn naruszy przysięgę i pozostawi go w postaci trupa. Nie, wiedział, że dżinn nie może złamać przysięgi, ale mimo to postanowił dodatkowo się zabezpieczyć.

Nie można powiedzieć, że Hubaksis był jakimś szczególnie cennym nabytkiem. Jak już wspominano, był dżinnem dość żałosnym. Ale dżinn pozostaje dżinnem, nawet jeśli jest tak malutki i słaby. Magiczne możliwości tego narodu wielokrotnie przewyższają ludzkie, dlatego bardzo trudno jest znaleźć dżinna, który nie umiałby wykonać chociażby kilku magicznych sztuczek. Hubaksis nie był wcale taki najgorszy.

Po pierwsze, na liście jego talentów znajdowało się kilka przydatnych umiejętności naturalnych dla dżinnów jako dla szlachetnego gatunku. Były wśród nich: zdolność przechodzenia przez ściany, możliwość zwiększania i zmniejszania rozmiarów (w tym akurat Hubaksis okazał się dość upośledzony), zmiany zewnętrznego wyglądu (tu też nie był prymusem), a ponieważ Hubaksis był w jednej czwartej ifritem, dochodził do tego ognisty oddech (prawdę mówiąc, gdyby w tej dyscyplinie organizowano zawody sportowe, przegrałby nawet ze zwyczajną zapalniczką). I jeszcze kilka drobiazgów. Co do indywidualnych magicznych zdolności miniaturowy dżinn mógł pochwalić się co najwyżej iluzjami. O, to umiał robić świetnie, chociaż znowu w dość ograniczonej skali. Gdyby sławny Ali ad-Din natknął się na Hubaksisa, a nie na Dżinna Lampy, jego ambitne plany raczej nie zostałyby zrealizowane. Ale jak już wspomniano wyżej, na bezrybiu i rak ryba – nie wszystkim udaje się zdobyć na służbę nawet takiego niedorobionego dżinna jak Hubaksis.

– Ho, ho! – zapiszczał maleńki dżinn. – A więc, mimo wszystko udało nam się tego dokonać!

– Nam? – Kreol uniósł brwi. – Przypomnij mi, niewolniku, w czym tu twoja zasługa?

– Udzielałem rad, panie – odparł nieporuszony Hubaksis, miarowo machając skrzydełkami. – Przy okazji muszę zauważyć, że nie wyglądasz najlepiej.

Kreol z przerażeniem obmacał twarz. W poprzednim życiu bardzo dbał o wygląd, dzięki czemu do dziewięćdziesiątki zachował wspaniałą formę.

– Lustro, lustro… potrzebuję lustra – wymamrotał, rozglądając się na boki.

– Według mnie, oto i ono – usłużnie poinformował Hubaksis, zawisając obok niewielkiego lustra umieszczonego nad umywalką.

Kreol skwapliwie skorzystał ze wskazówki dżinna. Wlepił oczy w swe odbicie i powoli opadła mu szczęka. Ręce gorączkowo obmacywały łysą czaszkę Pięć tysięcy lat temu Kreol szczycił się gęstą czupryną, bujnymi wąsami i kędzierzawą brodą. Oczywiście, wraz z wiekiem jego włosy pokryły się szacowną siwizną, ale to tylko dodało mu urody. Nie mógł uwierzyć, że jest praktycznie całkiem łysy. Kilka cudem ocalałych włosów nie mogło go uspokoić. Co prawda zostawała nadzieja, że teraz włosy zaczną mu odrastać…

Ale jeszcze bardziej przygnębił Kreola wygląd skóry. Kiedyś był smagły, prawie czarnoskóry i bardzo mu to odpowiadało. Teraz zrobił się martwo blady, wręcz biały jak ściana. A jego oczy stały się czerwone… O ubraniu w ogóle starał się nie myśleć – łachmany, w które się zmieniły jego eleganckie szaty, budziły w próżnym magu głęboką odrazę.

– Tym niemniej… – westchnął Kreol, przyklękając na jedno kolano. – Tym niemniej, dziękuję ci Marduku, za zesłane mi powodzenie. Przysięgam poświęcić tę wojnę tobie, i tylko tobie!

– Jaką znowu wojnę, panie? – Hubaksis od razu się najeżył. – Nic mi nie…

– Milcz, niewolniku! – podniósł głos mag. – Nie twoja sprawa! To dotyczy tylko mnie i Najczystszej Inanny.

– Wcale nie miałem zamiaru. – Hubaksis obojętnie wzruszył ramionami, rozglądając się na boki. – Wiesz, panie, myślałem, że obudzimy się w twoim grobowcu. Ale wygląda na to, że przenieśli nas w inne miejsce.

– Słusznie. – Kiwnął głową Kreol, odwracając się od lustra. – Jak sądzisz, komu to mogło być na rękę? Myślałem, że dobrze się ukryłem…

– Może to Troy? – zasugerował Hubaksis.

– Nie opowiadaj głupot, niewolniku! – prychnął mag. – Gdyby ten wyrzutek naszego rodu odnalazł moją mogiłę, nie zawracałby sobie głowy przenosinami, tylko po prostu spalił to, co ze mnie zostało! Nie, jestem pewien, że Troy sam od dawna leży w grobie. I dzięki niech będą bogom, bo okropnie mi się już znudziły ataki tego hołaj li…

– Panie – pisnął z wyrzutem dżinn. – Nie złość bogów!

– Zazdrośnika – poprawił się Kreol. – Powiedz, skąd oni się biorą? Tymi rękami wysłałem do Lengu czterech arcymagów, próbujących mnie zabić, a oni i tak nie przestali! Taj-Kera musiałem zabijać dziewięć razy! Na łono Tiamat, do tej pory nie rozumiem, jak mu się udało? A w ogóle popatrz, jakie ciekawe zwierciadło… Ze szkła? Czyżby to było możliwe?

– Tak wyraźnie odbija… – zaświszczał dżinn, kokieteryjnie kręcąc się przed lustrem. – To dobre lustro, panie.

– Dobre… Popatrz, kubek też jest ze szkła! Wygląda na to, że mieszka tutaj jakiś bogacz.

– A to co takiego? – Dżinn wzbił się pod sufit, oglądając żyrandol. – Popatrz, panie, jaka ciekawa rzecz! Klnę się na wielkiego Tammuza, to prawdziwe brylanty!

Trzeba wyjaśnić, że żyrandol profesora był zrobiony ze zwykłych szklanych wisiorków, jakimi dość często ozdabia się tego typu wyroby, ale niedoświadczone oko starożytnego dżinna nieprzyzwyczajonego do takiego nagromadzenia szklanych przedmiotów, jak w naszych czasach, bez trudu mogło ulec złudzeniu i wziąć je za prawdziwe kamienie szlachetne!

– To nie brylanty – z pogardą odrzucił tę sugestię Kreol, przyglądając się dokładniej żyrandolowi. – Za duże. Gdyby to były prawdziwe brylanty, ten przedmiot byłby wart tyle, co połowa skarbów władców Babilonu. Wiesz, niewolniku, wygląda na to, że świat bardzo się zmienił, gdy spaliśmy…

– I to jak…! – zawył dżinn, który zdążył w międzyczasie wsunąć się za żaluzje.

Mag również podszedł do okna i aż westchnął ze zdziwienia. Panorama San Francisco w nocy, oglądana z dwudziestego szóstego piętra, sprawiła, że obaj dosłownie osłupieli.

Trzeba dodać, że jako laboratorium profesor wykorzystywał niewielkie mieszkanko wynajmowane w prywatnym domu. Jeśli chodzi o badania naukowe, profesor był prawdziwym paranoikiem i żył w ciągłej obawie, że koledzy z uniwersytetu ukradną mu jedno z jego genialnych odkryć. Dlatego zawsze pracował tutaj, w swej kryjówce, o której wiedział tylko Simon. Przynajmniej tak sądził profesor Green…

– Czyżby to było miasto, panie? – z czcią zapytał Hubaksis.

– Nie wiem… – Kreol wolno pokiwał głową. – Na łono Tiamat! Rzeczywiście za długo spaliśmy… Trzeba będzie szybko nadrobić zaległości, jeśli znowu mam zająć miejsce Pierwszego Maga Sume… Na Marduka, a czy Sumer jeszcze istnieje?! Czy chociaż o nim jeszcze pamiętają? Przeklęty Troy, gdyby nie on, nie musiałbym pogrzebać się w takiej tajemnicy…

– Jeszcze Eligor, panie.

– Tak, oczywiście, Eligor.

– I Meszen’Ruz-ah…

– Ten pomiot żmii i krokodyla! Mam nadzieję, że męczył się przed śmiercią!

– I sakim Siódmego Cesarstwa.