Выбрать главу

Kreol zakrył oczy ręką i ciężko westchnął. Pomyślał chwilę, wziął dziewczynę za ręce, i najłagodniej jak tylko potrafił powiedział:

– Vanesso, moja droga – tak nieoczekiwana delikatność zaskoczyła Van – czy myślisz, że będzie tam coś ciekawego? Leng to najwstrętniejszy i najbardziej odpychający wymiar, jaki przyszło mi widzieć. Prawie nie ma tam ludzi, tylko demony i potwory. Gdyby nie było to tak ważne dla mojej… sprawy, nawet na myśl by mi nie przyszło, by się tam pchać, więc jak mam ciebie tam puścić?

– Panie, to może w takim razie ja zostanę tutaj? – Hubaksis prosząco spojrzał mu w oczy, podlatując bliżej.

– Nie, to niemożliwe! – warknął Kreol natychmiast. – Jesteś dżinnem! I moim niewolnikiem!

– Ale przecież tak czy siak musisz wziąć kogoś trzeciego? – upierała się Van, cały czas pozostając pod wrażeniem delikatnego tonu Kreola. – Przecież nie weźmiesz taty!

– A co w tym takiego niezwykłego…? – Mao rozłożył ręce. – A poza tym, Kreol może wziąć kogoś z naszej domowej menażerii…

– Niestety, nie – skrzywił się mag. – Butt-Krillach-Mecckoj-Nekchre-Tajllin-Mo jest związany z tym wymiarem. Hubert to skrzat domowy, więc nie może oddalać się zbytnio od domu. O duchu z piwnicy nie ma nawet co mówić…

– Sam widzisz! – zwycięsko uśmiechnęła się Van. – Więc nie ma po co mnie przekonywać. I tak nic z tego nie wyjdzie!

– W zasadzie ona ma rację, panie – cichutko wymamrotał dżinn, starając się unikać gniewnego wzroku Kreola.

– Dobrze, kobieto! – odpowiedział mag ze złością. – Dobrze, wezmę cię ze sobą! Ale pamiętaj, że gdy znajdziesz się w Lengu, nie będziesz mogła go opuścić aż do końca święta! I nie oczekuj, że zobaczysz tam cokolwiek ciekawego!

– I weź ze sobą kilka worków jedzenia, dobrze? – Hubaksis popatrzył na nią prosząco. – Karmią tam gorzej niż na uczcie u robaków w trumnie…

Kreol, marszcząc nos, co pomagało mu lepiej się skoncentrować, chodził po podłodze na czworakach, kreśląc magicznym nożem ogromny pentagram. Tym razem nie był to zwyczajny krąg z gwiazdą w środku. Wszystkie zewnętrzne linie, oprócz jednej, były podwójne. Vanessa obserwowała pracę maga. W prawym dolnym rogu rysunku pyszniła się spirala, a w górnych – prawym i lewym oraz na samym szczycie – trójkąty. Górny trójkąt Kreol pozostawił niedomknięty. Ponadto, na prawo od środka narysował krzywą linię podobną do południka, jaki zwykle rysuje się na globusach. Wszystkie linie natychmiast po narysowaniu zaczynały świecić.

– Wychodzi na to, że światy równoległe rzeczywiście istnieją… – powiedział w zadumie Mao, obserwując te przygotowania. – Muszę przyznać, że nigdy w to nie wierzyłem.

– A ja i teraz nie wierzę – fuknęła Van. – Jak to możliwe – kilka światów w jednym miejscu?

– Nie kilka, tylko nieskończenie wiele – uprzejmie poprawił ją Butt-Krillach. – To bardzo proste. Popatrz. – Wziął ze stołu jakieś czasopismo i pokazał je ludziom. – Załóżmy, że każda z kartek jest światem. Rozumiesz?

– No?

– Jak widzisz, kartka ma długość i szerokość, ale nie ma wysokości. To znaczy ma, ale…

– Jest tak mała, że można nie brać jej pod uwagę – ze zrozumieniem pokiwał głową Mao. – Kontynuuj, proszę, Butt-Krillach, słuchamy cię.

– Załóżmy, że na każdej kartce żyją jacyś… no… płascy ludzie, powiedzmy. Oni też mają długość i szerokość, ale nie mają wysokości.

– Żyją w dwóch wymiarach? – spytał Mao z zainteresowaniem. – Tak, rozumiem.

Vanessa otwarcie ziewnęła, Hubaksis też nie słuchał. I tak wszystko to wiedział, a poza tym zupełnie nie był ciekaw wykładu.

– Tym naszym ludziom też może się wydawać, że żadnych innych kartek nie ma i być nie może. Po prostu nie mogą sobie tego wyobrazić. A jednak kartki istnieją i znajdują się całkiem blisko. Podobnie jest w naszej sytuacji, z tą tylko różnicą, że żyjemy nie w dwóch, a w trzech wymiarach, a pozostałe wymiary są rozmieszczone w czwartym. Całkiem blisko nas, a jednak niedostępne… – Demon ze smutkiem rozłożył wszystkie cztery łapy. – Tym niemniej można się między nimi przemieszczać, chociaż zwyczajne sposoby nie nadają się do tego… W tym celu wystarczy przesunąć się w czwartym wymiarze. Tylko odrobinę, o tycio – demon pokazał kawałek pazura – tycio zupełnie wystarczy.

– W ten sposób możemy w mgnieniu oka dostać się do dowolnego świata – podsumował Mao.

No, nie do dowolnego – zaprzeczył Butt-Krillach. – Przecież z kartki można przejść tylko na sąsiednią, a nie w dowolne miejsce książki. Im bliżej siebie są dwa światy, tym łatwiej jest się między nimi przemieszczać. Do tego nie wszystko jest takie proste – w rzeczywistości są nie trzy wymiary, a znacznie więcej, co jeszcze bardziej utrudnia takie podróże. Ale Leng to jeden z najbliższych światów, dość łatwo się do niego dostać… – nieoczekiwanie zakończył demon. – Mój świat też znajduje się całkiem blisko waszego, i świat dżinnów, i wiele innych…

– A czy istnieje świat, który prawie nie różni się od naszego? – zasępił się Mao.

– Tak, jak w „Slidersach” – przypomniała swój ulubiony serial Vanessa.

– Tak, całe mnóstwo – uśmiechnął się Butt-Krillach. – Są takie, których w żaden sposób nie da się odróżnić od waszego. Przecież mówię – światów jest nieskończenie wiele. Doświadczony mag, jeśli zechce, może przenieść się do każdego z nich – rytuały nie są zbyt skomplikowane.

– Kiedy trochę się obrobię, zbuduję pentagram do podróżowania – burknął Kreol, podnosząc się z kolan – a na razie wystarczy tymczasowy.

Mag wyjął zza pazuchy czarny flakonik zatkany wiekowym korkiem, otworzył go i rozsypał nad pentagramem zjadliwie zielony proszek. Pyłki spadające na świecące linie buchały maleńkimi płomieniami jak meszki wlatujące do ogniska.

– Tak… – w zadumie powiedział mag, oglądając swe dzieło. – Wszystko gotowe, kobieto, będziesz coś ze sobą brać?

Vanessa poprawiła plecak. Wzięła sobie do serca ostrzeżenie Hubaksisa i zabrała ze sobą zapas jedzenia na trzy dni. Kreol długo przekonywał ją, by nie ciągnęła ze sobą zbędnych śmieci, ale Vanessa tylko kręciła głową. Nie chciała polegać wyłącznie na zmartwychwstałym sumeryjskim magu.

Sam Kreol także wziął ze sobą ulubioną torbę. Włożył do niej swoje narzędzia, jakieś proszki, zioła, a przede wszystkim – magiczną księgę. W ręku trzymał tylko laskę.

– Idź za mną krok w krok – nakazał poważnie, sadzając Hubaksisa na ramieniu Van. – I uważaj, kobieto, żeby mój niewolnik nie uciekł, próbuje tego za każdym razem… Jeśli chcesz się pożegnać, zrób to teraz – w trakcie rytuału nie wolno wymawiać zbędnych słów.

Van objęła ojca i wesoło pomachała mu na pożegnanie. Nie wiadomo dlaczego, ani on, ani ona, nie traktowali całej sprawy poważnie – prawdopodobnie nadal nie mogli uwierzyć, że za chwilę Kreol otworzy drzwi między światami i dziewczyna wyruszy z nim do innego wymiaru – wstrętnego Lengu.

– Jestem gotowa – oznajmiła Vanessa. Z całych sił starając się nie roześmiać, stanęła za plecami Kreola.

– Nie trzeba powtarzać moich słów ani ruchów – przypomniał mag na wszelki wypadek. – Po prostu idź za mną.

Wszedł do pentagramu tam, gdzie trójkąt był niezamknięty i zaczął poruszać się wzdłuż jednej z linii w stronę najbliższego kąta po lewej stronie.

– Zazas, Nasatanada, Zasas, Zasas! – mówił Kreol, idąc.

W dolnym lewym rogu mag zatrzymał się i podniósł lewą rękę, zaginając mały, serdeczny i wskazujący palec oraz kciuk. Jedyny niezgięty palec utworzył taką figurę, że Van z trudem zachowała poważny wyraz twarzy.