Выбрать главу

– Jak to?

– Przypomnij mi, jak się nazywa ta wasza miara?

– Funt, panie! – życzliwie oznajmił Hubaksis.

– Właśnie. Czyli, jeśli będzie go potrzebował – chociaż komu może być potrzebne aż tyle?! – funta proszku prawdy, będzie musiał zapłacić półtora funta złota.

– Ale masz wymagania! – fuknęła Van. – Zamierzasz handlować z arabskimi szejkami?

– Nikt nie będzie potrzebował aż tyle! – Wzruszył ramionami Kreol. – W Sumerze ten proszek zawsze podawano w małych dozach. Woreczek, taki jak ten, który ci posłałem, kosztuje dwie złote monety. Szczyptę można było kupić za srebrnika…

– Słuchaj, a czy nie masz nic przeciwko temu, że stosuję magię na oczach wszystkich? – próbowała uspokoić sama siebie Van. – Rozumiesz, u nas z tym nieco…

– Mam to w nosie! – rozzłościł się Kreol. – Magia to największa ze sztuk, uczennico! Nigdy nie powinnaś wstydzić się swoich umiejętności!

– A jeśli rozejdą się plotki? – Vanessa cały czas nie mogła pozbyć się wątpliwości. – FBI, na przykład…

– Jeśli ktoś spróbuje… – twardo przerwał Kreol – chociażby spróbuje zabronić mi praktykowania magii… lub choćby nakaże robić to w tajemnicy! Oooo… Czy macie prawo, które tego zabrania?

– Nie, to nie jest zakazane…

– W takim razie mam to w nosie! Imperator Hettia, rządzący jeszcze przed moim narodzeniem, spróbował kiedyś ograniczyć prawa magów… Wiesz, co z tego wynikło?

– Co?

– Jeden bardzo martwy imperator, ot co! – warknął Kreol. – Jeśli wasz król… jak ty go tam nazywasz? Zydent… prodent…?

– Prezydent.

– Jeśli ten twój prezydent spróbuje wydać takie prawo, waszą stolicę nawiedzi dżuma, szarańcza, huragany i trzęsienia ziemi! – pieklił się mag. – Jestem arcymagiem, nie pozwolę…

– A skąd wziąłeś taki zgrabny plecaczek? – przerwała dziewczyna mocno już znudzona jego groźbami. – Obrabowałeś lalę Barbie?

– Woreczek? Sługa uszył… chwilę… jaki znowu lalos?! – najeżył się Kreol z niewiadomego powodu. – To one jeszcze istnieją?

– Kto? Lalki? A co niby się z nimi mogło stać?

– Skąd tu się wzięły, panie?! – zaniepokoił się Hubaksis. – Wszystkie wytępiono, nieprawdaż?!

– Tak sądziłem… – zazgrzytał zębami mag. – Gdzie mieszkają, uczennico? Szykuj się niewolniku, czeka nas nowa bitwa… O Potężny Toporze, czyżby nie starczyło ci, że zaczynam wojnę z Lengiem?! Nie starczy, że napuściłeś na mnie Troya?! Na łono Tiamat, dlaczego jeszcze i to?!

– O czym wy mówicie? – Vanessa z trudem powstrzymała się od śmiechu. – Co macie przeciwko lalkom?!

Kreol i Hubaksis zaczęli mówić jednocześnie, ze wzburzeniem gapiąc się na Vanessę – jeden z kieszeni, drugi z lusterka. Już po pięciu minutach Van zrozumiała, że zaszło banalne nieporozumienie między przedstawicielami różnych kultur. Po kolejnych pięciu minutach wyjaśniła to Kreolowi i wytłumaczyła, jakie lalki miała na myśli.

Okazało się, że w starożytnym Sumerze, istniały lalki, kukiełki i inne zabawki, ale słowo „lalka” dla przedstawicieli różnych cywilizacji oznaczało coś zupełnie innego: „Lala”, a dokładniej, „lalos” było w starożytnej Grecji i Mezopotamii określeniem przedstawicieli siły nieczystej: pół demonów pół ludzi, którzy w swoim czasie bardzo dali się we znaki sławnemu Babilonowi. Stworzenia te rozpełzły się po całej ówczesnej Mezopotamii, bez ustanku zmieniając ludzi w sobie podobne stwory. Były czymś w rodzaju wampirów, tylko o znacznie bardziej odpychającym wyglądzie i nieco innych obyczajach. Nie piły krwi, wolały wysysać duszę. Jej miejsce zajmował jakiś eteryczny surogat, a człowiek zmieniał się w okropne stworzenie – lalosa. Zewnętrznie lalosy przypominały trędowatych w ostatnim stadium choroby. Skołowanej Vanessie mimowolnie przyszedł do głowy Laos, jako kraj zapełniony po brzegi lalosami.

Kreol był jeszcze całkiem młodym magiem, gdy krucjata przeciwko lalosom zakończyła się całkowitym zwycięstwem ludzi, lecz mimo to wziął udział w tej legendarnej wojnie i wyniósł z niej ogromną nienawiść do lalosów i tych, którzy nimi rządzili – związku potężnych nekromantów oraz Dagona, arcydemona Lengu, stojącego na czele tego stowarzyszenia. Hubaksis też widział kilka lalosów – niewielkiej grupie udało się uniknąć zagłady.

– Nieśli śmierć i zniszczenie – ponuro zakończył opowieść Kreol. – Dwanaście miast zostało doszczętnie zniszczonych, a ich mieszkańcy zamienili się w stwory duszożerców. Wszyscy wojownicy i wszyscy magowie Sumeru walczyli z nimi, i w końcu zwyciężyliśmy, ale jakże drogo zapłaciliśmy za to zwycięstwo! Ostatni z tych stworów ukrywał się w katakumbach Babilonu – wyławialiśmy je po jednej sztuce…

– Najważniejsze podczas spotkania z lalosem – modlić się ze wszystkich sił – podzielił się swym doświadczeniem Hubaksis. – Lalos nie może zrobić krzywdy komuś, kto szczerze wierzy…

– Dlatego to dziesięciolecie było okresem swoistego oczyszczenia – skrzywił się mag. – W czasie wojny wiara w bogów bardzo się umocniła – tylko ona mogła uratować przed losem gorszym od śmierci.

– A to ci dopiero… – z trudem wykrztusiła Vanessa.

Niczego sobie – a ona myślała, że takie koszmary zdarzają się tylko w okropnych horrorach typu „Noc żywych trupów”. Co prawda, jeśli wierzyć Kreolowi, na długo przedtem miała miejsce krwawa wojna z wojskami Lengu, w porównaniu z którą potyczki z lalosami wyglądały jak konflikt izraelsko-palestyński przy drugiej wojnie światowej. A jeszcze wcześniej była wojna z jaszczuroludźmi. A jeszcze wcześniej… W końcu Van doszła do wniosku, że trafiła się jej wcale nie najgorsza epoka, bo przez ostatnie wieki ludzie bili się tylko z sobie podobnymi. Ze swoimi.

Obcy się skończyli.

Rozdział 15

Minęło kilka dni. Agnes Lee w końcu wróciła z Europy, ale natychmiast znowu umknęła, zabierając z sobą męża, mimo że ten stawiał opór. Bo wiecie, wypatrzyła w Bostonie zachwycający domeczek idealny dla dwóch osób i trzeba go jak najszybciej obejrzeć. Kiedy zdążyła się tym zająć i w czym bostońskie domki są lepsze od tych w San Francisco, pozostało zagadką. W domu Katzenjammera zatrzymała się tylko na chwilę, by wypytać Vanessę, co u niej słychać i zażądać, by w końcu określiła datę wesela. Dobrze, że Kreol tego nie słyszał… i dobrze, że Agnes go nie widziała. Sumeryjski mag wciąż robił się coraz młodszy. Wyglądał teraz na niewiele starszego od Vanessy – nawet najbardziej nieprzychylne oko nie dałoby mu więcej niż trzydzieści lat. Van zaczęła nawet się martwić, czy w końcu nie zmieni się w dziecko, ale Kreol uspokoił ją. Za dzień lub dwa proces odmładzania powinien zakończyć się ostatecznie.

W tym czasie zdarzyły się dwa drobne, ale nieprzyjemne incydenty. Pewnego razu pocztą przyszła niewielka przesyłka bez adresu zwrotnego. Na pierwszy rzut oka zupełnie niewinna. Dobrze się stało, że Vanessa nie rozpakowała jej sama, ale poczekała na swego domowego maga! Wystarczyło mu raz wciągnąć powietrze, żeby wyniuchać podstęp. Zamiast zabrać się do otwierania nieoczekiwanej przesyłki, Kreol najpierw obwiązał ją magicznym łańcuchem, a potem przebił nożem. Z wnętrza dobiegł dziki wrzask, a potem ze wszystkich otworów pociekło coś gęstego i czarnego. Kreol posępnie oznajmił, że jest to krew demona.

Za drugim razem było jeszcze gorzej. Tym razem alarm podniosło Oko Ureja – w środku nocy Kreola obudziły wysyłane przez nie sygnały. Van, oczywiście też się obudziła – zaspany Kreol potknął się o krzesło i zaczął głośno przeklinać. Zresztą prawie natychmiast się zamknął, gdy podszedł do okna i zobaczył, dlaczego „pilnujący pies” zaczął warczeć. Na trawniku pod oknem pluskało niewielkie jeziorko jakiejś srebrnej cieczy. Jezioro rosło w oczach, bulgotało i strasznie śmierdziało. Kreol nie tracił czasu na schodzenie po schodach – po prostu wyskoczył z pierwszego piętra przez okno. Potem zapachniało jeszcze gorzej – przez dziesięć minut mag smażył dziwną ciecz, dopóki nie została z niej tylko wypalona plama.