Выбрать главу

– I oni jeszcze organizują święto? – Vanessa z niedowierzaniem wytrzeszczyła oczy. – Z jakiej racji, pytam?

– Uwierz, Van, nie ma tam ani krzty radości – głośno roześmiał się Hubaksis. – Mój ojczysty świat trudno nazwać mlekiem i miodem płynącym, ale w porównaniu z Lengiem to po prostu ziemia obiecana…

– I gdzie odbywa się ta… impreza? – spytała Van, podejrzliwie patrząc na niego spod oka. – Tylko nie mów, że tutaj!

– Odbywa się tam, gdzie zawsze: w Onyksowym Zamku Kadath – wyjaśnił Kreol posępnie.

– A gdzie on jest?

– Tam, za tą ogniową górą.

Van podążyła wzrokiem za palcem Kreola. Mag wskazywał na najdalszy wulkan – ten, który ledwie było widać na horyzoncie.

– Chcesz powiedzieć, że pójdziemy tam pieszo? Może byś trochę poczarował? Latający dywan albo coś takiego?

– Wyjdą po nas i odstawią na miejsce. – Mag machnął ręką.

– Lepiej już poszlibyśmy na piechotę – niewesoło zachichotał dżinn. – Patrz, panie, już nas zauważyli!

– Widzę! – odburknął Kreol.

Van podążyła za ich wzrokiem i z trudem złapała oddech – dosłownie tuż nad jej głową machało skrzydłami okropne stworzenie, podobne do wstrętnej zniekształconej małpy z niewiarygodnie długimi pazurami. Na całym ciele potwora nie było nawet jednego włoska, pokrywała je skóra barwy atramentu.

– Ptak Lengu – oznajmił Kreol. – Zwiadowca. Zaraz po nas przybędą.

– Kto?

– Mizerni Jeźdźcy Nocy – oznajmił Hubaksis z przekonaniem. – Jeden albo dwóch… Lepiej, żeby jeden – nie lubię ich.

Mizerny Jeździec Nocy pojawił się po około dziesięciu minutach. Był sam, ale jednego i tak starczyło aż nadto. Nie wiadomo, dlaczego stworzenie to nazwano „mizernym”. Przypominał zwykłego, chociaż niezbyt wysokiego człowieka, ale za to dość mocnej budowy, barczystego i krępego. Oprócz tego miał garb, wybrzuszający się trzydzieści centymetrów nad głową. Od człowieka stwór różnił się zielonym kolorem skóry i parą długich, zagiętych rogów wyrastających na plecach z obu stron garbu. Był odziany w coś w rodzaju bezrękawnika z tkaniny, pozostawiającego odkryte ręce i nogi, za to jego głowę skrywała dopasowana maska zasłaniająca całą twarz, szyję i kark. Przez szczelinę widać było tylko oczy – jasnoczerwone, bez śladu źrenicy. Przybysz w ręce trzymał bat.

Bez względu na to, jak przerażający był sam jeździec, wierzchowiec prześcignął go pod tym względem o dwie długości. Zwierz ten przypominał ogromnego pająka kosarza o skórze w odcieniu delikatnego różu. Miał tylko sześć nóg, za to każdą zakończoną długim, ostrym pazurem, przypominającym bardziej stal niż kość. Stwór nie miał oczu ni wyodrębnionej głowy – w przedniej części tułowia otwierała się poczwarna paszcza. W odróżnieniu od większości zwierząt, zęby sterczały nie z góry i z dołu, ale po bokach, pysk otwierał się nie pionowo, a poziomo.

– To nie jest Jeździec Nocy – rzekł z zaskoczeniem Hubaksis. – To Poganiacz Niewolników. Pewnie dlatego, że jest nas troje.

Poganiacz Niewolników obojętnie popatrzył na Van i Kreola, a następnie rzucił:

– Wsiadajcie. Czekają na was.

Vanessa po raz koleiny zauważyła dziwne zjawisko – rozumiała usłyszane słowa, chociaż doskonale wiedziała, że dotąd nie znała tego języka. Hubaksis najwyraźniej zauważył jej zmieszanie, bo szepnął jej do ucha:

– Podczas magicznego przejścia znajomość języka otrzymuje się automatycznie. Prawo przyrody.

Wsiąść na pająkowatego potwora było dla Vanessy czynem bohaterskim. Kreol musiał dosłownie wrzucić ją na grzbiet stwora, przy czym Poganiacz Niewolników nawet palcem nie kiwnął, żeby mu pomóc – siedział w milczeniu, odwrócony do nich plecami.

Vanessa jechała z zamkniętymi oczami, przekonując samą siebie, że jedzie na zwykłym koniu, tyle że bez sierści i… z ogromną paszczą. W żaden sposób nie mogła jej zapomnieć – ten „mustang” zbytnio wyglądał jej na drapieżnika. Aż dziw, że pozwolił się osiodłać!

Jechało się niewygodnie. Poczwara była wystarczająco duża, by zmieściły się na niej trzy osoby (Hubaksis się nie liczył), ale kształt grzbietu niezbyt nadawał się do jazdy wierzchem. Trzeba było rozłożyć nogi szeroko jak do szpagatu. Była to najwidoczniej naturalna pozycja Poganiacza Niewolników, ale Vanessa zmęczyła się w mgnieniu oka. Do tego wyrastające z jego pleców rogi majaczyły jej nad głową, nie czyniąc żadnej krzywdy, ale porządnie denerwując.

Skądś z daleka dobiegło okropne mrożące krew w żyłach wycie. Dźwięk był tak głośny, jakby gdzieś w mroku siedział głodny wilk wielkości góry.

– Na-Hag… – posępnie wyjaśnił Kreol, nie zwracając się do nikogo konkretnego. – Pięć tysięcy lat temu tak samo wył w swojej jamie.

– Nigdy nie przestawał wyć – nieoczekiwanie odezwał się Poganiacz Niewolników. – I Cthulhu jak dawniej śpi w podwodnym mieście R’lyeh…

– A Azatoth ciągle jeszcze nie ma ciała? – Hubaksis zainteresował się nowinami.

– Niestety, nie – odpowiedział Poganiacz Niewolników. – Ale w końcu to nastąpi, i wtedy… Wtedy obudzi się Cthulhu, uwolni się Na-Hag, a Yog-Sothoth wyprowadzi nas stąd! I wtedy…! Wtedy…!

Prawdopodobnie uśmiechał się teraz, ale nic nie było widać spod maski.

– Co wtedy będzie? – niepewnie wyszeptała Van, starając się, by nie usłyszał jej straszny przewodnik.

– Wtedy spełni się ich odwieczne marzenie – tak samo szeptem odpowiedział Kreol. – Prawdę mówiąc, po przebudzeniu bałem się, że już się spełniło w ciągu tylu tysiącleci…

– A co to za marzenie?

– Oczywiście, podbić wasz świat… – cichutko zachichotał dżinn. – Kiedyś wygnano ich stamtąd, więc teraz śnią o powrocie. A wtedy wam, ludziom, będzie niewesoło… Na nas także napadali, ale szybko ich wygnaliśmy.

– Mój Boże! – cicho zawołała Van, z nienawiścią patrząc na garbate plecy Poganiacza Niewolników.

– Na szczęście, wielki Marduk dobrze ich zamknął – uspokoił ją mag. – Jeśli uda mi się zakończyć to, co zacząłem, ich marzenie pozostanie tylko marzeniem.

– A dlaczego nazywają go Poganiaczem Niewolników? – jeszcze ciszej zapytała Van, spoglądając ukradkiem na zniekształcone plecy siedzącego przed nią osobnika. Nie wsłuchiwała się w słowa Kreola.

– Możesz mówić normalnie, on i tak nie rozumie po angielsku. Po sumeryjsku też nie. Gdyby to jego wezwano do naszego świata, wtedy by rozumiał… A nazywają go Poganiaczem Niewolników, bo to jego zawód.

– To tu są niewolnicy?! – przeraziła się Van.

– I to ilu! – roześmiał się Hubaksis. – Co w tym takiego strasznego? Jest ich tu mnóstwo! Prawie wszyscy tutejsi mieszkańcy, zresztą…

– Leng, w przeciwieństwie do naszego świata, prawie wcale nie zmienił się przez wieki – powiedział w zadumie Kreol. – Minęły tysiące lat, a tutaj tego nawet nie zauważono. Panuje tu ściśle określony system kast – niewolnicy, nadzorcy i panowie. Najwięcej jest niewolników, ale są słabi i głupi. Wielu nie umie nawet mówić… szczególnie shoggothy. Nienawidzę shoggothów! Kilka razy buntowały się przeciwko swym panom, ale za każdym razem przegrywały, niestety… Nadzorców jest mniej i też są podzieleni na grupy. Najniższą warstwą są ptaki, które widziałaś. Pamiętasz?

– Wolałabym zapomnieć.

– Potem idą Mizerni Jeźdźcy, potem Poganiacze Niewolników. Najwyżej stoją Stwory – są sługami Panów, mieszkają w zamkach i nigdy nie wychodzą na zewnątrz. Nadzorcy – to niższe demony, prawie nie władające magią. Panowie dzielą się na cztery warstwy i tylko oni mają porządne magiczne umiejętności. Najniższa warstwa to demony środkowej ręki. Słudzy najwyższej rangi, duchy piekielne, eg-mumie… Pamiętasz te demony, które wzywałem? Należą do najniższej warstwy panów, do legionu Eligora. Stopień wyżej w hierarchii stoją Emblematy, generałowie legionów, Kapłani Przedwiecznych, Duchy Przestrzeni, najpotężniejsze diabły… Jeszcze wyżej znajdują się arcydemony. Jest ich niewiele, można je wszystkie wymienić z imienia. Azatoth i Cthulhu, Yog-Sothoth i Hastur, Nyarlathotep i Shub-Niggurath, Na-Hag i Noszący Żółtą Maskę, Humabab i Pazuzu, Lallasu i Lalartu, Akhkharu i jeszcze z piątka pomniejszych.