Выбрать главу

– Dobrze, niech leci. – Vanessa pospieszyła z pomocą Hubaksisowi. – Nie jestem przecież dzieckiem.

– Dziękuję, Van! – rozpromienił się dżinn, szybko znikając w ścianie.

– Jak chcesz – burknął mag. – Zostań tutaj i czekaj na mnie. A to weź na wszelki wypadek.

Podał jej swój magiczny łańcuch. Vanessa wzięła go, tępo obejrzała ze wszystkich stron i zdziwiona zapytała:

– Po co mi on?

– Przecież mówię: na wszelki wypadek, kobieto! – zniecierpliwiony Kreol podniósł głos. – Nie wiadomo, co może się zdarzyć. Każdy niewolnik lub nadzorca uderzony tym łańcuchem rozsypuje się w proch. Równych mi panów łańcuch paraliżuje. Eligorowi i jemu podobnym sprawia silny ból. Może przydać się nawet przeciwko Yog-Sothothowi…

– Dobrze… – zgodziła się Vanessa, z szacunkiem patrząc na łańcuch. Dotychczas nie przywiązywała do niego dużej wagi, ale teraz zaczynała rozumieć, po co Kreol taszczy go zawsze ze sobą. – A co jest tam, za drzwiami?

– Łaźnia – szybko odpowiedział mag. – Zasadniczo są tam tacy sami goście jak ty czy ja.

– Chwileczkę! – wytrzeszczyła oczy Van. – Nie mogłeś mnie wcześniej uprzedzić?!

– A co?

– Nie wzięłam kostiumu!

– Czego? Co ty znowu chcesz, kobieto?

– Kostium kąpielowy! Którego słowa nie rozumiesz?

– Za moich czasów ludzie kąpali się nago… – wymamrotał Kreol, ale widząc minę Vanessy, z pośpiechem poprawił się: – Dobrze, uspokój się, kobieto! Zaraz coś wymyślimy…

Wyjął z torby magiczny foliał, przekartkował go, szukając odpowiedniego zaklęcia, a potem zaczął coś pomrukiwać.

Po jakichś piętnastu sekundach powietrze zgęstniało i pojawił się szarawy, prostokątny tłumoczek. Przyjrzawszy się bliżej Vanessa zauważyła, że jest to tkanina, do tego bardzo dobrej jakości.

– Sprytnie – oceniła. – Ale to nie jest kostium.

– A jak mam ci stworzyć ten cały kostium, jeśli nawet nie wiem, jak ma wyglądać? – burknął Kreol.

– I co, mam tego użyć zamiast ręcznika?!

– Głupkom nie ma co tłumaczyć… – uśmiechnął się mag, szukając na piersi amuletu Sługi. – Sługo, uszyj tej kobiecie kostium kąpielowy w odpowiednim rozmiarze!

Tkanina zawirowała w powietrzu i zaczęła szybko zmieniać formę. Niewidzialny Sługa niezwykle zręcznie operował niewidzialną igłą i niewidzialnymi nożycami. Po kilku minutach tkanina zmieniła się w całkiem znośny kostium. Nie całkiem taki, jakie zazwyczaj nosiła Van, ale można go było założyć bez wstydu, nie ryzykując przy tym wytykania palcami.

– Jesteś zadowolona, kobieto? – burknął Kreol, patrząc ze skrywanym uśmiechem jak Vanessa krytycznie ogląda swój nowy strój.

– Sprytnie – pochwaliła jeszcze raz. – A… nie mógłbyś zrobić czegoś do jedzenia?

– Przecież… a gdzie twoja torba?

Kreol dopiero teraz zauważył, że plecak Vanessy gdzieś przepadł.

– Zapomniałam go, gdy wsiadaliśmy na tego pająka… – przyznała się ze skruchą, spoglądając na maga smętnie.

– Dobrze, kobieto, wytrzymaj trochę. – Kreol przewrócił oczami. – Wrócę od Yog-Sothotha, przygotuję co zechcesz.

Rozdział 3

Vanessa z obawą weszła do łaźni. Ile by Kreol i Hubaksis nie przekonywali jej, że w Lengu zaproszonym gościom nie grozi większe niebezpieczeństwo niż w podmiejskim parku, jak by nie podnosiła jej na duchu obecność magicznego łańcucha i tak bała się zostać sama. A jak wy byście czuli się na jej miejscu?

Dobrze chociaż, że w łaźni były osobne przebieralnie. Nie zauważyła żadnych zamków, co zresztą jej nie zdziwiło – wyobraziła sobie, co mógł zrobić z takimi drzwiczkami na przykład Poganiacz Niewolników. Przed tutejszymi mieszkańcami trzeba bronić się nie zamkami, lecz magią, a tą Van nie władała w najmniejszym stopniu. Zresztą komu mogło się przydać tutaj jej ubranie?

Stworzona przez Kreola tkanina nie przypominała niczego znanego w naszych czasach. Miękka, delikatna i bardzo lekka, pieściła skórę jak łabędzi puch. Sługa też dobrze się postarał – skrojony przez niego kostium raczej nie trafiłby na okładki żurnali, ale świetnie leżał i wyglądał całkiem nieźle.

– Jeśli w starożytnym Babilonie robili takie tkaniny, to pod wieloma względami nas wyprzedzali… – wymamrotała Van, bezskutecznie starając się wyobrazić, czy w nowym stroju jest jej do twarzy, czy nie bardzo? Ku jej wielkiemu rozczarowaniu, do tej pory nie udało się jej znaleźć w Zamku Kadath ani jednego lustra. Czyżby miejscowe potwory nie lubiły patrzeć na swoje pyski?

Tutejszy basen przypominał nieco senat rzymski – był średniej wielkości pomieszczeniem ze ścianami z białego kamienia, stopniami do siedzenia pnącymi się aż pod sufit. Tyle tylko, że w środku znajdowała się jama z wodą. Zresztą w tej wodzie Vanessa za nic by się nie zanurzyła – w tym świecie najwyraźniej nigdy nie słyszeli o higienie, a być może ich higiena zbytnio różniła się od ziemskiej. W każdym razie, basen kojarzył się z niewielkim bagienkiem, do którego wrzucono puszkę czerwonej farby – woda była zielona z czerwonymi rozpływającymi się plamami.

Nieco uspokoiło Vanessę to, że większość siedzących na schodach znudzonych gości należała do rasy ludzkiej. Przynajmniej zewnętrznie. Oczywiście, to nic nie znaczyło – przecież Eligor bardzo niewiele różnił się od zwykłego człowieka, ale mimo wszystko Van wolała mieć do czynienia z człekokształtnymi demonami, niż z wielogłowymi stworami z kłami do pępka.

W pomieszczeniu było około dwudziestu osób. Sami mężczyźni – Van nie dostrzegła żadnej kobiety. Niektórzy byli nadzy, ale większość okrywała lędźwie czymś w rodzaju prześcieradeł. Wolnego miejsca było w bród, więc Van, namyśliwszy się chwilę, usiadła niedaleko jednego z mężczyzn w prześcieradłach. Wybrała go z dwóch powodów: po pierwsze – siedział najbliżej drzwi, a po drugie – nosił lustrzane okulary. Jako że nikt inny w tym świecie nie nosił takiej ozdoby, można było śmiało założyć, że, podobnie jak ona, przybył z Ziemi. Bezsprzecznie przemawiało to na jego korzyść.

A mimo to wyglądał nieco dziwnie. Po pierwsze, w oczy rzucał się kontrast między twarzą i ciałem. Twarz należała do starca – całkiem siwe włosy, zwisające nieprzyjemnymi strąkami, aż do ramion, dwie dziurki zamiast nosa jak u syfilityka i łysa czaszka. Tylko zęby miał niezłe, a oczu Vanessa nie mogła dostrzec zza lustrzanych okularów. Jednakże wszystko, co znajdowało się poniżej szyi, mogłoby należeć do mężczyzny koło czterdziestki i wyglądałoby całkiem nieźle, gdyby nie chorobliwa chudość. Van mimowolnie zapatrzyła się, ale potem znowu przeniosła spojrzenie na twarz i aż wzdrygnęła się ze wstrętem, tak nieprzyjemny był ten kontrast.

– Mogę…

– Oczywiście, proszę siadać, gdzie pani chce – obojętnie odpowiedział nieznajomy, nie odwracając nawet głowy w jej stronę.

– Mam na imię…

– Bardzo mi miło, Vanesso, cieszę się, że się poznaliśmy – odpowiedział mężczyzna, znów nie słuchając do końca.

– A jak…?

– Mam wiele imion. Może pani zwracać się do mnie: Jonatanie.

– Pan także…?

– Tak, też jestem ze świata, który zna pani pod nazwą Ziemia.

– Co pan…

– Nie, nie czytam pani myśli, po prostu zawczasu wiem, co pani chce powiedzieć – pokiwał głową Jonatan.

– Więc pan…

– Tak, jestem magiem, jak i pozostali, inaczej nie zaproszono by mnie na to święto.

– Proszę posłuchać, może…

– Dobrze, będę słuchał pani odpowiedzi do końca. – Jonatan w końcu raczył na nią spojrzeć. – Ma pani rację, to niezbyt grzecznie z mojej strony.

– Dziękuję. – Rozzłoszczona Van kiwnęła głową. – Jonatanie, widzi pan przyszłość, tak? Jak Nostradamus?