Выбрать главу

– Zamek Kadath – ogłosił Poganiacz Niewolników, przerywając dyskusję na temat struktury wszechświatów.

Van nawet nie zauważyła, kiedy wstrętny pająk dowiózł ich do celu – jeszcze jednej lodowej góry, chociaż nie tak wysokiej, jak pierwsza. Na samym wierzchołku wznosił się zamek – okropna budowla z czarnego onyksu. Niebo nad nim wyglądało jak gigantyczny wir wodny, a dookoła zamkowych wież fruwały chmary Ptaków Lengu. Wycie Na-Haga było tu słychać znacznie lepiej.

– Hastur… – powiedział Kreol półgłosem, patrząc gdzieś na bok. Tam, obok jednego z pomniejszych wulkanów, powoli szedł olbrzym sylwetką przypominający Poganiacza Niewolników, z tym że sto razy większego. Szedł w dziwnej pozycji, jakby zamierzał tańczyć w przysiadzie, szeroko rozkładając ręce zakończone trzema długimi pazurami. Z otwartej paszczy sączyła mu się ślina – widać było to nawet z daleka. Zamaszystym krokiem podążał w ich kierunku.

Jeszcze nigdy w życiu Vanessa nie była tak bliska omdlenia. A przecież kiedyś sądziła, że ma mocne nerwy! Prawdopodobnie, mimo wszystko, straciłaby przytomność, gdyby Kreol w porę nie zauważył, co się dzieje i nie pstryknął jej palcami przed oczami, mamrocząc jednocześnie coś pod nosem. Słabość ustąpiła niemal momentalnie.

– Wszystko w porządku, kobieto? – zapytał niemal serdecznie. – Przyzwyczajaj się, są tutaj gorsi od Hastura.

– Ciesz się, Van, że nie zobaczysz ani Cthulhu, ani Azatotha – chciał ją pocieszyć Hubaksis.

– Przecież sam ich nie widziałeś… – burknął Kreol.

– Ty też, panie. – Dżinn nie chciał się poddać.

– Milcz, niewolniku! – po raz pierwszy od chwili przybycia do tego świata Kreol się rozzłościł. A Van pomyślała, że zaczęły mu puszczać nerwy…

Onyksowy Zamek Kadath… Już od progu na gości czekały nowe okropności. Przede wszystkim Stwory, o których wspominał Kreol – wielogłowe bestie wielkości niedźwiedzia najbardziej kojarzyły się z posklejanymi w jedną całość kilkoma potworami rodem z horroru – dziwaczne, potworne bliźnięta syjamskie. Dziesiątki łap, wszystkie bez wyjątku wyposażone w ostre pazury, nie mniej niż dziesięć długich ogonów, nieforemne ciała, głowy wyrastające w najdziwniejszych miejscach. Van czuła się zagubiona – osobiście nie powierzyłaby takiej kolekcji organów nawet mycia brudnych naczyń. W zamku było także kilka eg-mumii – krzepkich chłopów obdartych ze skóry. Niektórym z karków zwisały kłaki siwych włosów, inni byli całkiem łysi. Nosili coś w rodzaju przezroczystych worków, które chroniły otoczenie przed zapaćkaniem wszystkiego krwią, pozwalające jednak wszystkim chętnym zapoznać się szczegółowo z widokiem ich odrażających ciał.

– Kreolu! – dał się słyszeć okrzyk, w którym pobrzmiewała nawet pewna dobroduszność.

Vanessa odwróciła się szybko w stronę, z której dobiegał głos. Mężczyzna wołający jej towarzysza pozytywnie odróżniał się od otoczenia. Wysoki, barczysty, ubrany w coś w rodzaju czerwonego płaszcza bez rękawów. Długie czarne włosy sięgały mu sporo za ramiona, a jego głowę zdobiła żelazna korona z jedenastoma czubami. W ręku ściskał coś przypominającego dwustronną kosę z krótką rękojeścią.

– Eligor… – Mag posępnie kiwnął głową na powitanie. – Wciąż żyjesz…

– Rozczarowałeś się? – odparł z uśmiechem osobnik zwany Eligorem. – Tracisz umiejętność logicznego myślenia, Kreolu – czyż to nie mój podpis widniał na zaproszeniu?

– Jak się dowiedzieliście?

– O tym, że zmartwychwstałeś? To nie było zbyt trudne. Chociaż, muszę przyznać, zdziwiłeś nas niezmiernie… Zdarzało się od czasu do czasu, że nasi śmiertelni przyjaciele wracali z królestwa zmarłych, ale zazwyczaj nie zwlekali z tym tak długo… Chciałeś uwolnić się od naszej umowy, czy po prostu postanowiłeś zyskać nieśmiertelność?

– A jeśli i jedno, i drugie? – Kreol spojrzał na niego wyzywająco. – A jeszcze lepiej: uwolnić się od was wszystkich?

– Umowa, ku mojej ogromnej rozpaczy, nie obowiązuje – wycedził Eligor przez zęby. – Pięć tysięcy lat minęło. No cóż, magu, gratuluję, uratowałeś duszę. W ogóle, do czego nam teraz potrzebna twoja dusza? Co innego dusza Pierwszego Maga Sumeru, a co innego – szeregowego maga.

– Nie jestem szeregowym magiem! – wybuchnął Kreol natychmiast.

– Kim w takim razie jesteś? – złośliwie prychnął Eligor. – Teraz jesteś nikim! Robakiem. Pleśnią. Wydmuszką. Lepiej było ci zostać w starożytnym Sumerze. A tam, gdzie jesteś teraz, magia nie jest niczym więcej jak tylko nieistotnym kaprysem przyrody. Tak, przesądem…

– Nie na długo – groźnie obiecał mag. – Niech no tylko stanę na nogi, a znowu będę Pierwszym Magiem! I to nie Sumeru, ale całego świata!

– Myślał indyk o niedzieli, a w sobotę łeb ucięli. – Demon lekceważąco machnął ręką. – To tylko słowa. W zasadzie mogłeś umknąć naszej uwadze, gdybyś…

– Gdybym co?

– Gdybyś powstrzymał się od wzywania moich sług! – wyszczerzył się w uśmiechu Eligor. – Gdy tylko Andromalis wrócił do zamku Kadath, natychmiast doniósł mi o wszystkim.

– Na łono Tiamat! – zazgrzytał zębami Kreol. – Nie pomyślałem o tym…

– Bardzo cię proszę, nie wspominaj tutaj… o niej – skrzywił się Eligor z rozdrażnieniem. – Lepiej nie… Widzę, że Hubaksis wciąż jest z tobą.

Maleńki dżinn wydał z siebie jakieś nieartykułowane dźwięki, chowając się za ramieniem Kreola.

– Ale kobiety nie znam – zauważył Eligor, uważnie przyglądając się Vanessie. – Nowa nałożnica czy po prostu znajoma?

– Nie twoja sprawa – odgryzł się Kreol.

– Śmierć nie zmieniła twojego charakteru. Całej reszty też nie – jesteś tym samym nekromantą z odpychającym charakterem. Chociaż… Po co przefarbowałeś włosy? Oczywiście, to nie moja sprawa, ale w czarnym kolorze bardziej ci do twarzy…

– Możemy dać temu spokój? – Mag spojrzał na niego spode łba.

– Czemu? – Eligor zrobił zdziwioną minę.

– Daj spokój, Eligorze! Nasza umowa jest nieważna, nieprawdaż? Nie masz już żadnej władzy nade mną! Czy może chcesz, byśmy znowu się zmierzyli?

– Nie, dziękuję… – Eligor powoli pokręcił głową, uważnie patrząc w oczy maga. – Pewnie, że bym chciał, ale… Muszę się szczerze przyznać, Kreolu, że te pięć tysięcy lat wpłynęło na mnie znacznie bardziej niż na ciebie. To szmat czasu, nawet dla nieśmiertelnego…

– Na to liczyłem… – Kreol uśmiechnął się wrednie. – Jeszcze zobaczymy, który z nas jest indykiem… Rytuał Prezentacji nie zmienił się?

– Tylko kilka drobiazgów – wzruszył ramionami Eligor. – Sam się zorientujesz.

– O której wyznaczono czas dla mnie?

– Z tobą – podkreślił Eligor – Yog-Sothoth chce się spotkać jak najszybciej. Bardzo go zainteresowałeś, Kreolu. Dawno nie oszukano nas tak… bezczelnie.

Uśmiechając się cały czas, Eligor ukłonił się grzecznie całej trójce i ruszył z powrotem, stawiając kroki powoli jakby szedł po cienkim lodzie.

– Chodźmy – rzekł mag, rzucając w stronę oddalającego się demona podejrzliwe spojrzenie.

Vanessa milczała przez kilka minut, gdyż Kreol wyglądał na wściekłego. Ale w końcu ciekawość zwyciężyła.

– Kto to taki? – zapytała.

– Nazywa się Eligor – wymamrotał mag pod nosem z niechęcią.

– Tego sama się domyśliłam. Ale kim on jest? To twój znajomy?

– Eligor jest Emblematem. Mieliśmy… wspólne interesy – powiedział Kreol wymijająco. – Kontrakt. Wszystkie podległe mi demony są sługami Eligora. Kupiłem prawo do wywołania każdego z nich raz co jedenaście lat.

– A czym zapłaciłeś? – podejrzliwie zapytała Van.

– Standardową ceną jest dusza. Ale w moim przypadku wszystko było bardziej skomplikowane…

– Chciałem cię wtedy odwieść od tej decyzji, panie! – wtrącił się dżinn. – Mówiłem: nie wchodź w to.

– Milcz, niewolniku!

– To samo mówiłeś wtedy! – poskarżył się Hubaksis. – Gdybym nie był taki maleńki, bardziej by się ze mną liczono!

– Biedny… – powiedziała Vanessa ze współczuciem. – No więc co to była za umowa?