Выбрать главу

Jutrzenka w złocistych sandałach, pomyślał Gabriel strofami Safony. Następna myśl odpłynęła z pyłkiem kwiatów, nim udało mu się ją pochwycić.

Miał zamiar zapłodnić Czarnookiego Ducha, swego kochanka. Myślał przez chwilę o gametach przepływających jak pyłki, o drobinach siebie samego dryfujących we wszechświecie.

Jego rozmaite osobowości wydawały się pogodzone z tą koncepcją.

Pies znowu ziewnął. Słońce było coraz wyżej, światło stawało się bardziej niebieskie, precyzyjne. Rzeczywistość nabrała ostrych, fotograficznych konturów — doceniając te efekty, tysiące artystów przybyło do tego układu, na tę planetę — Illyricum, Świat Czystego Światła.

Świat Gabriela. On go skonstruował, zaprojektował jego działanie, współtworzył architekturę. Wydawał dekrety dla mieszkańców, gdy miał na to ochotę, co zdarzało się rzadko. W istocie był tutaj kiedyś właścicielem wszystkiego, aż do chwili gdy większość dóbr rozdał.

Illyricum to jeden z kilku światów, które Gabriel zaprojektował.

Lubił sobie myśleć, że projektując je, nie popełnił zbyt wielu błędów.

Na inauguracyjne przyjęcie w Persepolis Gabriel ubrał swego skiagénosa w lisciastozieloną marynarkę pokrytą warstwą złotego brokatu, dobrze dopasowane bryczesy w nieco jaśniejszym zielonym odcieniu, z węgierską koronką na udach, oraz czarne, błyszczące wysokie heskie buty ze złotymi chwastami. Fular spięty diamentem, na palcach klejnoty, odgarnięte do tyłu włosy przytrzymywane diamentowo-emaliowanymi spinkami. Na szczycie głowy skiagénosa Gabriel umieścił miękki kapelusz z diamentową szpilką i zawadiackim piórkiem. Dłuższą chwilę dopracowywał zapach, by uzyskać tę właściwą kombinację: lekko zaznaczoną egzotyczną korzenną nutę z domieszką intrygi.

To całe wyrafinowanie nie było tylko ozdobnikiem. Wprawdzie nic z tego nie istniało w Świecie Zrealizowanym — strój pozostawał wyłącznie oneirochroniczny, miał jednak reklamować umiejętności Gabriela jako programisty. Sztywny brokat musiał się różnić w dotyku od miękkiego kapelusza, łaskotliwego pióra, burzy miedzianych włosów, ciepłego nacisku ciała Gabriela. Błysk wypolerowanych butów był odmienny od twardego, pozbawionego głębi blasku kamieni na palcach, wesołego światła w oczach, miękkich fałd marynarki i zawiłych wzorów świecącego złotem brokatu. Chwasty na butach odbijały się w ich powierzchni, podskakiwały, rzucając skomplikowane cienie.

Wszystko to miało być subtelniejsze i bardziej rzeczywiste niż sama rzeczywistość. W prawdziwym świecie nie dostrzegano niektórych precyzyjnych elementów, a Gabriel chciał zostać dostrzeżony. Starannie zaprogramowany wygląd oraz pewna przesada w konstrukcji wizualnych i dotykalnych aspektów miały wywołać wrażenie czegoś ponadrzeczywistego, Zrealizowanego.

W tym celu Gabriel poleciał do swego zacumowanego jachtu Pyrrho. W pomieszczeniu zerowego ciążenia nałożył pęta i mikrowatowym laserem kazał skanować nieustannie swą twarz — rzeczywisty jej wygląd transmitowano do skiagénosa, którego mimika miała oddawać wyraz twarzy Gabriela. W stanie nieważkości mógł poruszać swym rzeczywistym ciałem synchronicznie ze skiagénosem, by wzmocnić iluzję i zwiększyć wrażenie naturalności jego zachowania.

Będą to obserwować najważniejsi ludzie z Logarchii. Gabriel nie miał zamiaru ich rozczarować.

Wszedł do oneirochrononu i polecił swemu reno, by nawiązało łączność tachliniową z Ziemią2. A w wirtualnym apartamencie, który zbudował w Persepolis-śnie zmaterializował swego skiagénosa. Rozejrzał się po pomieszczeniu: meble, zasłony, wszystko takie, jak zapamiętał. Służący-cienie w postaci dwunożnych baśniowych zwierząt podeszli do niego, uruchomieni jego obecnością. W rogu zamarł oneirochroniczny kwintet, oczekując rozkazu, by rozpocząć grę.

Gabriel przejrzał liberie służących i upewnił się, że pasują na ich nieczłowiecze kształty. Podczas poprzedniej Promocji służący nie byli zwierzętami. Obecne postacie (pomarańczowy, pręgowany kot, pasiasty oliviański tetrapus i jasnooka wydra) to późniejszy kaprys. Sprawdził, czy futro zwierząt jest odpowiednio ciepłe, miękkie i sprężyste; kiedy je głaskał, wydawało nawet elektrostatyczne trzaski. Potem zajął się kwintetem. Zainicjował grę, dokonał pomiaru parametrów, dostroił instrumenty. Utwór i sposób jego wykonania zapożyczony został od kameralistów z Rezydencji Gabriela. Muzycy w białych perukach ubrani byli w stroje dworskie z osiemnastowiecznej Wenecji.

Wszystko zdawało się gotowe. Gabriel zamroził akcję, po czym opuścił apartament, wychodząc przez rzeźbione jadeitowe drzwi.

Drzwi prowadziły do pałacu Dariusza I, do podziemnego korytarza istniejącego zarówno w rzeczywistości, jak i w oneirochronicznym Persepolis. Pierwszą osobą, którą Gabriel zobaczył i rozpoznał, okazała się Therápōn Protarchon Akwasibo. Służyła pod Gabrielem przed dziesiątkami lat, gdy Gabriel był świeżo upieczonym, bardzo młodym Aristosem.

Jutro natomiast Akwasibo sama stanie się Ariste.

Smukłe ciało dziewczyny okrywała suknia z luster w kształcie rombów. Wypolerowane płaszczyzny odbijały światło niewidzialnych reflektorów, rzucając na ściany złote błyski. Jej etiopskie oczy ozdabiał antymon, a szyja, długa i giętka na wzór Nefretete, była (o ile Gabriel pamiętał) taka sama, jak u rzeczywistej Akwasibo. Na czole tkwiło osadzone płasko lusterko w kształcie rombu, a dwa podobne zwisały z jej uszu.

— Pozdrowienia, Gabrielu Aristos. — Przyjęła Postawę Formalnego Szacunku.

Gabriel uniósł dłoń.

— Witaj, nowa nieśmiertelna.

Uśmiechnęła się. Gabriel objął ją i pocałował na powitanie. Jej oddech-sen pachniał pomarańczą, a usta-sen zdawały się lekko wibrować. Efekt dość przyjemny.

— Idziesz na przyjęcie? — spytał Gabriel.

— Tak naprawdę, szłam, by spotkać się z tobą. Miejskie reno powiedziało mi, że przybyłeś, więc przyszłam natychmiast.

Gabriel uniósł brew.

— Czy masz aż tak pilną sprawę?

— To zależy, jaka jest twoja definicja „pilności”. Możemy pójść teraz na przyjęcie, jeśli chcesz.

— Weź mnie pod rękę.

— Z przyjemnością.

Powędrowali korytarzem. Freski na ścianach przedstawiały przezroczyste niebieskie morze, w którym swawoliły złociste, białe i ciemnoniebieskie delfiny. Ciepły perski wiatr przyniósł świeży zapach cyprysów. Panowała tutaj jesień i w pewien sposób to wrażenie zostało przeniesione do oneirochrononu. Pracowali tu świetni programiści.

Pan Wengong zatrudniał tylko najlepszych.

— Chciałam ci po prostu podziękować — rzekła Akwasibo. — Sądzę, że ze wszystkich Aristoi ty nauczyłeś mnie najwięcej.

— Byłem wtedy strasznie niedoświadczony. Na litość boską, miałem poniżej trzydziestki, a więc niewiele więcej lat niż ty.

— Uczyłeś mnie, ucząc się sam. Ale minęło ponad czterdzieści lat, nim rzeczywiście potrafiłam wszystko zastosować w praktyce.

— Popełnisz jednak znacznie mniej błędów niż ja.

— Mogę jedynie stwierdzić, że prawdopodobnie nie będą to te same błędy.

Usłyszeli pneumatyczne kuranty, a potem zabrzmiał nierealny dźwięk fletu. Gabriel i Akwasibo skręcili do Apadany, wielkiej sali Dariusza I.

Ponad miastem-snem zawisł księżyc-sen. Pół tarczy na lekko niebieskim niebie. Rzeczywisty księżyc, służący jako model, od dawna był bardziej Zrealizowany niż większość innych miejsc. Jego wnętrze, cząsteczka po cząsteczce, przetransformowano w olbrzymią bazę danych, jedną z wielu, z których składał się Hiperlogos, wszechświatowy bank danych. Z wyjątkiem części zamkniętej Pieczęcią Aristoi, prawie wszystkie bity i bajty były powszechnie dostępne — to właśnie przyczyniło się do utrzymania pokoju w Logarchii w stopniu większym niż jakiekolwiek, zastosowane w historii, rozwiązania inżynierii społecznej.