Выбрать главу

Aristoi. Saigo. Pachołki Saiga.

Wrogowie. Nie myślał o nich przedtem w ten sposób.

Jaskrawe światło znikło szybko, pozostawiając na siatkówce Gabriela jasne, zimne kwiaty. Oddech zamarł mu w gardle.

— Och, Gabrielu! — wydyszała Clancy.

Położyła mu głowę na ramieniu. Objął ją, poruszony do głębi.

Nie ma już Marcusa, pomyślał. Nie narodzonego dziecka też. Nie ma Rubensa y Sedillo. Ani Kem-Kema. Ani pozostałych dwudziestu sześciu, wybranych spośród najzdolniejszych Theráponów Gabriela.

Mógłby odbudować niemowlę-dziewczynkę — jej kod genetyczny jest w pliku. Nawiasem mówiąc, mógł odbudować Czarnookiego Ducha, odbudować ich wszystkich.

Ale nawet jako osoby genetycznie identyczne, nie byliby tymi samymi ludźmi. Dziewczynka nie stałaby się tym samym dzieckiem, hołubionym przez Marcusa z taką miłością. Genetyczny sobowtór Marcusa dojrzałby jako inny, choć może tak samo czuły młody człowiek.

Wszyscy byli straceni, nawet ich atomy zostały rozdarte morderczymi siłami rozpętanej grawitacji. Nastąpiła dokładnie taka sama tragedia, takie samo okropne nadużycie techniki, jakiemu zgodnie ze swą przysięgą wszyscy Aristoi mieli zapobiegać.

Z odległej żałobnej części duszy dobiegł Gabriela lament kościanego fletu, grającego żałobę po zmarłych.

I zmarłych, którzy jeszcze nadejdą.

14

LOUISE:

Czemuż to czuję, że duchy są realniejsze Od tych stworzeń z substancji i materii? Czemuż ich pieśń zda się mnie uwodzić Bardziej niż ludzki bełkot i paplanina?

Gdy wracali do Santo Georgio, Clancy trzymała Gabriela za rękę, a Manfred położył mu łeb na kolanach. W głowie Aristosa grał żałobnie kościany flet. Przymknął oczy: widział jasne błyski, które oznaczały gwałtowną śmierć przyjaciół. Przyjaciół, których przywiódł tu na zgubę, bezlitośnie powtarzał sobie w myślach.

— Za trzydzieści parę godzin, kiedy rozlegnie się alarm BŁYSK, cała ludzkość może znaleźć się w stanie wojny — rzekł.

— A my jesteśmy na peryferiach — odparła Clancy takim głosem, jakby tego żałowała.

— Zabiorą nas stąd, wcześniej czy później.

Spojrzała na niego.

— Czy w ogóle możemy coś zrobić?

— Na przykład zmajstrować promień tachliniowy do Illyricum. Jeśli zbierzemy trochę ćwieków, porozrzucanych przez nas w stolicy, może z ich części coś zbudujemy. Ale chyba nie mamy do tego odpowiednich narzędzi.

Wyznaczył Horusa, by sprawdził, czy da się sklecić właściwy sprzęt.

— Miałam na myśli jakąś bezpośrednią akcję.

Gabriel westchnął.

— Bezpośrednią? Prawdopodobnie nie.

— Myślę, że Saigo jest tutaj. Na Terrinie. Gdybyśmy go złapali przed ogłoszeniem alarmu, moglibyśmy poważnie zaszkodzić planom naszych wrogów, jeszcze przed rozpoczęciem wojny.

— Nawet jeśli przebywa na planecie, a przecież nie wiadomo tego na pewno, nie ma go w Vila Real, jest w swym majątku wiejskim. Nie znamy jednak jego położenia.

— Moglibyśmy się wszystkiego dowiedzieć.

— Na pewno ma strażników.

— Będzie pilnowany przed Terrianami, nie stosującymi zaawansowanej techniki, a nie przed nami.

Gabriel zamknął oczy, zobaczył eksplodujące świetlne kwiaty.

— Myślałem już o tym — rzekł. — Pragnąłbym podjąć jakąś desperacką akcję, lecz przedtem chciałbym mieć pewność, że będzie to akcja celowa i skuteczna. Nie chcę robić tego z rozpaczy, z żalu po naszych przyjaciołach. Dodanie nazwisk Obserwatorów do długiej listy ofiar nie jest nikomu potrzebne.

— Jakież znaczenie ma nasze życie, Aristosie? — spytała poważnie Clancy. — Za rok może zniknąć połowa ludzkości.

„Pięć tysięcy żołnierzy zginęło”, Gabriel w myśli cytował Chen Tao. „Zimne futro, zimny jedwab, leżą w obcym świecie… kości przy żonach, które nadal o nich śnią”.

Pięć tysięcy. Pięć tysięcy trupów stanowiło przełom dla dynastii Tang, lecz teraz ofiar może być pięć tysięcy milionów. Pięćdziesiąt tysięcy milionów. Nawet więcej.

— Biały Niedźwiedź, Quiller i Yaritomo będą musieli wyrazić na to zgodę — rzekł Gabriel. — Chciałbym zgody jednogłośnej. Jeśli zechcą, możemy włamać się dziś wieczór do domu Saiga. Zobaczymy, co tam znajdziemy.

Biały Niedźwiedź, Quiller i Yaritomo nie protestowali. W domu Saiga Obserwatorzy nie znaleźli jednak niczego.

Dom lorda Sergiusa w Santo Georgio — z tego miejsca wychodził przechwycony impuls tachlinii — znajdował się pod dyskretną obserwacją, zanim jeszcze grupa Gabriela przybyła na planetę. Nie śmiał umieścić wewnątrz ćwieków podsłuchowych, w obawie, że zostaną wykryte.

Podsłuchiwacze meldowali, że dom ma zamknięte okiennice i nikt w nim nie mieszka, z wyjątkiem trzech służących — najwidoczniej miejscowych — którzy żyli w suterenie i opiekowali się domem pod nieobecność pana.

Przy zimnym świetle Via Lactia Gabriel, Clancy, Biały Niedźwiedź, Quiller i Yaritomo przeszli przez zewnętrzne ogrodzenie czterometrowe żelazne kolce — a potem podpełzli pod frontowe drzwi z wyrzeźbioną opiekuńczą bestią i obejrzeli zamek. Otworzenie tego prostego, lecz masywnego mechanizmu wymagałoby półmetrowego klucza, a do wyłamania zamka intruzi po prostu nie mieli specjalnego sprzętu, „wysokonapięciowego łomu”, jak to określił Biały Niedźwiedź.

Gabriel zdjął buty i wspiął się po fasadzie budynku, wykorzystując stopnie i chwyty w ceglanym murze. Daimony szeptały sutry do jego wewnętrznego ucha. Powietrze pachniało dymem. Skupiony na wspinaczce, miał wrażenie, że czas powoli pełznie: między kolejnymi uderzeniami serca upływała wieczność. Wisząc na ścianie jak modliszka, wsunął w szczelinę okiennicy jedno z narzędzi chirurgicznych Clancy i podniósł rygielek zamykający okiennice. Stamtąd łatwo się wślizgnął do ciemnego pokoju, pachnącego kurzem i pleśnią.

Czekał nieskończenie długo, by przekonać się, czy nie uruchomił jakiegoś ukrytego alarmu. Detektory Clancy nie wykryły żadnego impulsu energii. Jego ulepszone oczy ujrzały w rozszerzonym paśmie promieniowania niezbyt wykwintnie urządzony salon — zakurzone draperie, wytarty dywan. Gabriel zamknął za sobą okiennice i wyszedł cicho na korytarz, potem po schodach z błyszczącego marmuru na parter. Tam otworzył okno i ciężkie okiennice.

Obserwatorzy ostrożnie przedostali się do budynku. Kunsztowne gobeliny wisiały na ścianach; malowidła w rzeźbionych, złoconych ramach przykryto białymi prześcieradłami. Wszędzie panowała cisza. Gabriel bezszelestnie sunął po zimnym marmurze i parkietach, cicho przemykał przez rzeźbione drewniane drzwi, zaglądał za gobeliny. W bibliotece odnalazł kilka tysięcy woluminów pachnących elegancką skórą. W jednym z pomieszczeń stały grube oprawne tomy wypełnione dokumentami finansowymi. Gabriel poprosił Yaritoma, by przeczytał i zapamiętał je wszystkie — zadanie dość łatwe, jeśli uwzględnić pojemność jego reno. Clancy dotarła do głównej sypialni i przylegającego do niej gabinetu. Ostrożnie otworzyła wytrychem zamek w biurku gospodarza: jak chińska układanka rozwinęło się w wyszukany sekretarzyk z czereśniowego drewna, pełen wysuwanych blatów, szufladek, schowków i półek na różne papiery. Mebel zdobiły inkrustacje z kości słoniowej i złotego drutu. Gabriel rozpoznał ten model. Produkt Warsztatów na Illyricum.

Nie rozbawiło go to.