Выбрать главу

I ot tak, z marszu, tajemniczy Czyngis zdecydował się na randkę.

Ciekawe, jak on naprawdę wygląda. Zwykle tacy barczyści przystojniacy w realu są chudzi i przygarbieni, albo grubi i niezgrabni.

Rekompensata. W świecie wirtualnym człowiek zawsze sobie coś rekompensuje. Brak kontaktów towarzyskich, niedostatki cielesne, ewentualnie psychiczne. Już wolę, żeby Czyngis okazał się niepozorny, ale czarujący.

Za chwilę wszystkiego się dowiem.

Wysunęłam z drzwi parasol, otworzyłam go, wysiadłam z samochodu i włączyłam alarm. Rozejrzałam się. Wszystko się zgadza, tam jest dom numer trzy, a tu numer pięć. Zauważyłam, że w jednym z nocujących na ulicy samochodów siedzą ludzie i dyskutują. Żarzy się czerwony ognik papierosa, słychać pojedyncze słowa…

Jest takie pojęcie – syndrom ofiary, używane, gdy dana osoba sama prowokuje do popełnienia przestępstwa. Żadnej dziewczynie nie radziłabym podchodzić nocą do samochodu, w którym siedzi dwóch facetów.

Ale w końcu jestem pracownikiem MWD! Czego innym nie wolno, ja powinnam zrobić.

– Przepraszam… – Zastukałam w szybę samochodu. Porządny wózek, coś dużego, a jednocześnie nie merc czy bmw. – Czyngis?

Szyba łagodnie opadła w dół, cofnęłam rękę. W samą porę z okna wyjrzał siedzący obok kierowcy człowiek.

– Tak, Karino. Niech pani wsiądzie.

O mało nie ugięły się pode mną nogi. To był Czyngis.

Taki sam jak w wirtualności.

Prosto z Deeptown.

Brakowało jedynie dziurki w czole.

0111

Zaczęłam już myśleć, że zabłądziłam – przyznałam się, zapalając papierosa.

Czyngis skinął głową, schował zapalniczkę. Siedział na przednim siedzeniu, miejsce kierowcy zajmował chłopaczek mniej więcej szesnastoletni, który rzucił mi ponuro „siemanko” i więcej się nie odzywał.

– Zdarza się. Wszyscy się tego czasem boimy – odparł poważnie Czyngis. Miał dziwny sposób mówienia, jakby ciągłe czegoś nie dopowiadał. To trochę złościło, a trochę intrygowało. – Inaczej sobie panią wyobrażałem, Karino.

– Spodziewałeś się zobaczyć starą zołzę?

– Nie, ale kogoś bardziej… – Zamyślił się. – Bardziej pewnego siebie i twardszego. Karino, czy pani wie, że ta misja to manewr odwracający uwagę?

– Przyszło mi to do głowy – wyznałam. – Więc co się właściwie dzieje? I skąd macie te informacje?

Drugie pytanie Czyngis po prostu zignorował, ale na pierwsze udzielił szczegółowej odpowiedzi.

– Fenomen nurków badało kilka struktur państwowych, od MWD i bezpieczeństwa państwowego aż do policji podatkowej oraz ministerstwa pracy i komunikacji elektronicznej. Gdy okazało się, że te zdolności nie podlegają prognozowaniu, że nie można się ich nauczyć, znaczną część badań zlikwidowano. Ale wtedy włączył się przypadek: MWD miało w Głębi areszt śledczy. Kilka razy zatrzymanym udało się stamtąd wyjść do Deeptown; przejawiali przy tym zdolności nurka. I w czyjejś mądrej głowie zaświtał pomysł: przemiana następuje, gdy człowieka postawi się pod ścianą. Zaczęto więc rozwijać eksperyment na wielką skalę. Informacje przesączyły się na górę organizacji i rozgorzał spór. Bezpiece podoba się sama idea uzyskania stada kontrolowanych nurków, ale nie są zachwyceni, że stracili inicjatywę. Ci od podatków oraz urzędnicy z ministerstwa nie życzą sobie żadnych nurków… może przez konserwatyzm, a może rozumieją, że na dłuższą metę nie sposób utrzymać dżina w butelce. W samym MWD również doszło do konfliktu interesów…

A ciebie skierowano do więzienia, żeby wywołać lekką panikę. Twój serwer jest jednocześnie sprawdzany z realu.

– W takim razie macie sprzymierzeńców.

– Zachowaj nas Boże od takich sprzymierzeńców! – odparł Czyngis pół żartem, pół serio. – Zdeptaliby nas przypadkiem i nawet nie zauważyli. Karino, Głębia od wielu lat żyje według własnych reguł. Lepiej lub gorzej, ale jakoś sobie radzi. Powstaje w niej nowe społeczeństwo, ale nikt nie niszczy starego. Głębia bierze z realnego świata tylko to, co jest jej potrzebne. To swego rodzaju anarchia i jak każdy twór anarchistyczny, Głębia jest w opozycji do władzy państwowej. Karino, o tym, co ma się znaleźć w Deeptown, decydują jego mieszkańcy. A więc o tym, czy powinny się tu znaleźć więzienia, również powinniśmy zdecydować my.

– Czyngis, nie chodzi przecież o więzienie. Chodzi o pojawienie się nowych ludzi. Homo virtualis, człowiek sieciowy, łączący w sobie dwa światy: rzeczywisty i wirtualny, równie wolny w obu tych światach.

– Karino, jeszcze nie nadeszła na to pora. Nie wolno sadzać na rowerze dziecka, które nie nauczyło się chodzić.

– Czyngis, czy to czasem nie zazdrość? A może lęk nurków przed utratą swojej wyjątkowości?

– To nie zazdrość i nie strach.

Zamilkliśmy. Chłopak za kierownicą sapał, przełączając stacje radiowe. Echo Moskwy, Srebrny Deszcz, Retro… To samo, co w Głębi.

Pod pewnymi względami świat realny i wirtualny zlały się w jedność.

Ciekawe swoją drogą, jak w naszych czasach udało się przetrwać radiostacjom. Tym bardziej w Głębi. Przecież człowiek bez trudu może sobie ściągnąć wszystkie ulubione kawałki, zamiast polegać na guście prowadzących audycje. Ale nadal słuchamy radia, krzywimy się, kiedy puszczają disco, złościmy, trafiając na kolejną reklamę, skaczemy ze stacji na stację… i słuchamy.

Może najważniejsza jest przynależność? Świadomość, że właśnie teraz, razem z tobą, tę samą piosenkę nuci tysiące innych ludzi?

Wszyscy jesteśmy indywidualistami, jesteśmy wyjątkowi i niepowtarzalni – ale sami przed sobą możemy się przyznać, jak trudno czasem być samemu.

Chłopak przestał w końcu błądzić po eterze i zatrzymał się na stacji, gdzie właśnie kończyła się piosenka.

I teraz wiem, że za drzwiami do lata

Jest miejsce dla tych, co przetrwali mroźne zimy.

Te drzwi są wszędzie, i spójrz proszą na to

Nie mają zamka, tylko napis „Zapraszamy”.

Znalazłem je, idąc do piekła piechotą,

Pomógł jak zwykle zbieg okoliczności,

I taksie włóczę to do lata, to z powrotem.

Bo ciągłe lato też nie daje ci radości…

– Karino? – zapytał Czyngis, gdy wykonawca przestał śpiewać.

Nie zadał pytania, ale i tak wszystko było jasne. Mam się określić, zająć stanowisko.

– Kto do ciebie strzelał? – pytam.

– Ktoś mający dostęp do Geranium.

Wiedziałam, co to takiego Geranium. To nasz, rosyjski program.

Atakuje kompa, wpasowując się do protokołu sieciowego. Dysponuje nim Deeptown i struktury MWD.

– Czyngis, ja nie mogę nic zrobić – mówię. – Nie złamię prawa, zrozum. A w ramach prawa… Nawet jeśli przedstawię swoją opinię… Kto się nią zajmie? Sam powiedziałeś, że wykorzystali mnie do przeprowadzenia manewru odwracającego uwagę. Ani ciebie, ani Antona nie zaaresztuję, zresztą to akurat wyjdzie wam na dobre. Dokonując wirtualnej ucieczki, twój przyjaciel naraża się na to, że mu wlepią poważny wyrok… Słuchaj, a skąd to dziwne nazwisko?

– Stiekow? Przez całe życie nazywał się Stiekłow, ale kiedyś zgubił paszport, a w elektronicznej kartotece nastąpiła jakaś dziwna awaria i nowy dokument wydali mu na nazwisko Stiekow. – Czyngis zamilkł, a po chwili dodał: – Karino, nie proszę o coś nierealnego. Jedyne, czego potrzebujemy, to społeczny rezonans. Szum. Zainteresowanie prasy. Jeśli informacje wyjdą ode mnie czy innej osoby prywatnej, nikt nie zwróci na to uwagi, uznają to za wymysły prasy brukowej. Ale jeśli oficjalna osoba z MWD…