Выбрать главу

Nie słyszałam tej historii. W głosie Tomilina dźwięczała prawdziwa gorycz człowieka, który musiał ustąpić przed niesprawiedliwością.

– W nowym wirtualnym świecie potrzebne są nowe możliwości walki z przestępczością – mówi nagle. – Zaskakujące, rewolucyjne, które dałyby zasadniczą przewagę siłom ochrony porządku.

Nie zgadza się pani z tym, Karino?

Już sama nie wiem, z czym się zgadzam, a z czym nie. Czyngisowi powiedziałam prawdę – środki stosowane przez Tomilina nie budzą mojego zachwytu. Ale cele… cele są bardzo szlachetne.

– Przygotowała pani raport, Karino? – pyta Tomilin, nie doczekawszy się odpowiedzi na poprzednie pytanie.

– Zajmę się tym wieczorem. Pozwoli pan, że teraz zajrzę do więźniów?

Tomilin zmęczony przymyka oczy. Nietknięta kawa, doniczka z geranium, fotografie… Nagle spostrzegam, że to zdjęcie mężczyzny i kobiety w podeszłym wieku. Pewnie rodzice pułkownika, a nie, jak przypuszczałam, żona i dzieci…

– Oczywiście, Karino… Proszę sprawdzić wszystko, co pani chce, dam pani przewodnika.

Już stoję przy drzwiach, gdy podpułkownik woła mnie znowu:

– Karino!

Odwracam się.

Palce Tomilina powoli zgniatają płatki geranium.

– Załóżmy, że przesadzam z tą asekuracją. Boję się o panią. Rozumie mnie pani? Bandyci mogą być bardzo czarujący… w odróżnieniu od pani i ode mnie. Ale ja i pani stoimy po tej samej stronie, a oni są po stronie przeciwnej. Lepiej o tym nie zapominać. Proszę przyjść o drugiej, dobrze? Mam nadzieję, że zmieni pani swoją opinię.

Jego palce gniotą nieszczęsny kwiatek, którego jedyną winą jest to, że my tak lubimy nadawać broni nazwy kwiatów.

Pozostaje mi tylko skinąć pułkownikowi głową.

Gdy ojciec dowiedział się, że wybieram się na prawo, powiedział mi coś. Wtedy nie wzięłam jego słów na poważnie, refleksja przyszła znacznie później. Ojciec nie opowiadał mi o niebezpieczeństwach pracy śledczego czy eksperta, zauważył jedynie, że broniąc prawa, bardzo łatwo je złamać – właśnie po to, żeby go bronić. I że obowiązek służbowy i zwykła ludzka moralność będą walczyć w mojej duszy, dopóki jedno z nich nie zwycięży.

Początkowo w to nie uwierzyłam. Ale teraz najgorsza jest świadomość, że żadnej walki już nie ma, że już wybrałam. Czyngis i jego towarzysze mogą być bardzo elokwentni, może nawet mają rację z pozycji ogólnoludzkich. Ale Tomilin też ma rację – w świecie wirtualnym nie da się walczyć z przestępczością starymi sposobami.

Poza tym… czy sama nie chciałabym zostać nurkiem? Zrozumieć, zobaczyć… ułożyć swoje puzzle do końca…

Zostawiając strażnika w celi Antona Stiekowa, wchodzę do „wewnętrznej Mongolii” nieszczęsnego bojownika o wolność. Niepotrzebnie odsiedziałeś wyrok, niepotrzebnie twój przyjaciel rozdawał łapówki. Nie powstrzymacie tego. A na wasze ucieczki pobłażliwie przymyka się oczy…

Tym razem Stiekow nie siedzi przed telewizorem. Chodzi po pokoju, wymachuje rękami, pokrzykując. Zatrzymuję się na progu standardowego mieszkania i zaskoczona patrzę na więźnia.

Zwariował, czy co?

Anton Stiekow, spokojnie opuszczający wirtualne więzienie, teraz rozmawia ze swoim fantomowym otoczeniem! Z programistą Aleksiejem i jego synkiem Artiomem!

– A ja mówię, że trzeba go wziąć za frak i wciągnąć do Głębi! – prawie ryczy Anton. – Co się dzieje z tym Lońką? Trudno mu być Bogiem, niech go cholera…

– Padlina, nie przeklinaj – odpowiada standardowy programista żywym ludzkim językiem.

– A co, w końcu nie jest małym dzieckiem – mamrocze Anton, zerkając na Artioma, ale jednak trochę ścisza głos. – Musimy go przekonać…

I w tym momencie mnie dostrzegają. Znudzony Artiom ogląda się na mnie i mruczy:

– No proszę, doczekaliśmy się… Czyngis, mamy gości!

1001

Właściwie nie należy się dziwić.

Jeśli istnieje kanał na zewnątrz, przez który Anton Stiekow opuszczał więzienie, to powinien działać również w drugą stronę. A włożenie ciał marionetek, odgrywających przed Stiekowem swój mizerny spektakl, to bardzo rozsądne posunięcie. Smętny standardowy programista w niczym nie przypomina Czyngisa, ale to on.

A w ciele chłopca siedzi pewnie ten małolat, który jechał z nim samochodem.

Wchodzę do pokoju, siadam na kanapie. Aresztowanie nieproszonych gości nie ma sensu, to byłby właśnie ten szum, na który liczy Czyngis. Tomilin widocznie nie jest w stanie zamknąć tego kanału i dlatego udaje, że go nie dostrzega. A może istnieje inny powód?

– Karino, wiedziała pani, że tu jesteśmy? – pyta Czyngis. W obcym ciele można go rozpoznać tylko po głosie.

– Nie, chciałam porozmawiać z Antonem.

Więzień Stiekow stęka i podchodzi do mnie. Poprawia okulary grubym palcem i mówi:

– Przepraszam, Karino.

– Za co? – dziwię się.

– Za to, że panią w to wciągnęliśmy. To był mój pomysł, jeśli mam być szczery.

– Nie przypominam sobie, żeby ktoś mnie w coś wciągał.

– Widzi pani, to było tak. – Stiekow ma minę inteligenta, który w tramwaju nadepnął komuś na nogę. – Sądziliśmy, że personel więzienia zareaguje na ucieczki, ale oni przemilczeli ten fakt. Gdy tylko zrozumieli, że własnymi siłami nie mogą mnie odizolować, przestali zwracać uwagę na moją samowolę. Musiałem podrzucić informację o ucieczkach na ten poziom kierownictwa MWD, który nie został wciągnięty do projektu… W efekcie wysłano panią na inspekcję.

Ach, więc to tak!

Nigdy się nie zastanawiałam, skąd wzięły się informacje o problemach w wirtualnym więzieniu. A teraz okazuje się, że rozpowszechnili je sami więźniowie!

– Nie musi pan przepraszać, Anton – mówię. – Ja tylko wykonuję swoją pracę. Wasz pomysł był dziecinadą i sam się pan za niego ukarał pozbawieniem wolności.

– To nic takiego. Nieograniczona wolność i tak nie istnieje odpowiada filozoficznie Stiekow. – Przekonała się pani, że celem tego projektu jest eksperyment, który ma stworzyć nurków?

– Anton! – wtrąca się Czyngis. – To nie ma sensu. Karina wszystko rozumie, ale nie jest po naszej stronie.

– Zdaje się, że nie tylko ja. – Uśmiecham się ironicznie.

Nie zaprzeczają.

– Nie tylko – przyznaje Czyngis. – Mamy przyjaciela… nurka.

Jego zdolności są absolutnie wyjątkowe, mógłby Zniszczyć całe więzienie, sprawić, że nikt z więźniów nie zostałby nurkiem.

– Skąd takie talenty? – pytam.

Twarz Czyngisa jest poważna, ale nie wierzę w te rewelacje.

Czyngis wzrusza ramionami.

– Tak się złożyło… On pracuje bezpośrednio z Głębią. Ale nie chce się wtrącać.

– Dlaczego? – pytam zaciekawiona. Pozostawiając entuzjastyczne określenia Czyngisowi, przyjmijmy, że jego przyjaciel rzeczywiście jest tak potężny…

– Powiedział prawie to samo, co ty, Karino. – Czyngis spogląda na mnie oczami standardowego programisty. – Że nie wolno mieszać Głębi i prawdziwego świata. Że świat wirtualny to nowe społeczeństwo, nowa rzeczywistość, świat bez granic i barier językowych.

Jak przyjęło się mówić, strefa neutralna, zakątek przyszłości, sięgający do naszych czasów. Głębia tworzy sama siebie, jej mieszkańcy sami zdecydują, co przyjąć, a co odrzucić.

– Wasz przyjaciel jest bardzo mądry.

– Przez jakiś czas myślałem, że jesteś jedną z jego masek – wyznaje Czyngis.

Wzruszam ramionami. Zdarza się.

– Będziesz obserwować eksperyment? – pyta Czyngis po przerwie.

– Będę.

– My też. – Kiwa głową. – Nie planują już eksperymentów z Antonem, na dzisiaj wyznaczono jedynie trzy króliki doświadczalne.

No cóż, najwyraźniej we wnętrzu serwera rządowego Czyngis czuje się jak u siebie w domu. Zamiast się oburzać, pytam: