Ale ten film nie jest interaktywny. Został wyreżyserowany od pierwszej do ostatniej sekundy i opinia kierowcy ciężarówki nie została wzięta pod uwagę.
– Przecież przejechał przechodniów po pijanemu – mówię. Prawda?
– Teraz też nie jest rzeźwy – oznajmia Tomilin. – Miał do dyspozycji wirtualne bary.
– Ale przecież nie można odtworzyć dokładnie tej samej sytuacji! – upieram się.
– Dlaczego? – dziwi się Tomilin.
I w tym momencie ciężarówka skręca na skrzyżowaniu.
Jakby ktoś odsunął zasłonę. Wieczór staje się dniem, szeroka szosa – wąską uliczką, gdzie dwa samochody nie zdołają się wyminąć. Tym bardziej że z naprzeciwka jedzie kilka osobowych. Ciężarówka najeżdża na krawężnik i wyskakuje na chodnik.
A kilka metrów przed maską jedzie na rowerach dwóch chłopców, którzy właśnie zaczynają się odwracać na ryk silnika.
– Teraz – mówi Tomilin i obraz zaczyna drgać, przekręca się: wirtualna kamera zakreśla niewyobrażalną krzywą, utrzymując się nad skrzynią ciężarówki.
Czy w realu można by tak przekręcić kierownicę?
Prędkość nie jest duża. Kierowca, nawet jeśli był pijany w sztok, to jednak zdołał wyhamować na zakręcie. Ale uderzenie i tak jest silne.
Maska rozpłaszcza się o ścianę budynku, ciężarówka skręca, niszcząc szklaną witrynę i wjeżdżając w sklep spożywczy. Od razu widać, że coś jest nie tak. Sklep nie został narysowany do końca, istnieje tylko kilka metrów przed witryną, a cała reszta to szara mgła, pozbawiona kolorów i kształtów. Z zadartego w górę przodu samochodu bije para, sączy się bezbarwna ciecz.
– Denis – mówi bardzo spokojnie Tomilin. – Przecież prosiłem…
– Ale on nie mógł skręcić! – odpowiada Denis. – Wszystko zostało obliczone!
W jego głosie słychać szczere oburzenie. Nie sądzę, żeby był psychologiem, to raczej programista, nadający rozmytym wytycznym cyfrowe kształty.
– Prędkość trzydzieści cztery kilometry na godzinę, promień skrętu… – mamrocze Denis, ale Tomilin ucisza go gestem.
Zgniecione drzwi kabiny otwierają się ze zgrzytem. Kierowca raczej wypada niż wychodzi z samochodu i, nie patrząc na szarą mgłę w Głębi sklepu, przechodzi po szklanym kruszywie witryny na ulicę.
– Kamera! – warczy Tomilin.
Nie widzę, kto wykonuje polecenie. Może Denis ma jakiś pulpit, a może słyszą nas również inni pracownicy więzienia.
Ale kamera posłusznie rusza z miejsca i płynie za kierowcą.
A ja zaczynam się śmiać.
To już nie jest tragedia. To farsa.
Po ulicy jadą samochody, chodnikiem idą przechodnie, nikt nie zwraca uwagi na ciężarówkę, która do połowy utkwiła w budynku.
A nieprzejechani rowerzyści ciągle jadą, z obawą oglądając się za siebie. Pedałują w miejscu, koła suną po chodniku, lśnią szprychy z czerwonymi kółkami światełek odblaskowych, długie włosy jednego z chłopców rozwiewa nieistniejący wiatr. Najlepszy na świecie rower treningowy.
Kierowca omija samochód, podchodzi do chłopców, przygląda im się, wyciąga rękę, jakby chciał ich dotknąć i od razu cofa. Wyjmuje pomiętą paczkę papierosów Prima, wsuwa jednego do ust, ale zdenerwowany zapomina zapalić i krzyczy:
– Bip! Bip-bip, wasza mać! Łobuzy, bip! Bip!
Albo się domyślił, gdzie jest kamera, albo to przypadek, ale patrzy prosto na nas.
– Bip! – warczy ze złością Tomilin. – Co za bip włączył cenzora dźwiękowego?
– To przecież powszechne wymaganie wobec wszystkich zakładów państwowych! – tłumaczy Denis.
Kierowca wypuścił niezapalonego papierosa, wyjmuje drugiego. Siada na chodniku i zapala, patrząc na jadących donikąd rowerzystów.
– Proszę to zabrać – komenderuje Tomilin. – Karino, przepraszam panią.
– Bip – mówię z uśmiechem. Właśnie to chciałam powiedzieć.
– Owszem, to zabawne – przyznaje Tomilin, gdy ekran gaśnie. Może jeszcze mi pani wyjaśni, co to wszystko znaczy?
– Gdybym tylko wiedziała…
Tak naprawdę domyślam się i gotowa jestem bić brawo Czyngisowi za jego niespodziankę. Ale…
– Nasi goście zostali odizolowani? – pyta Tomilin Denisa.
– Oczywiście! – programista jest tego absolutnie pewien. – Stiekow w ogóle został odłączony od Głębi, a tamtym dwóm zamknięto kanały.
– Jakie wersje? – pyta Tomilin.
Odpowiedzi nie ma. Pułkownik dysponuje:
– Dawać następnego!
– Którego?
– Kazakowa. Co tam u niego?
Ekran rozjaśnia się znowu. Kamera wisi na niebie, opuszcza się, zataczając koła niczym drapieżny ptak, wypatrujący zdobyczy. Niekończący się step, łamliwa, sucha trawa, mężczyzna siedzący w kucki.
Bez względu na to, jak groźnym był przestępcą, teraz to tylko człowiek skazany na samotność. Człowiek, który trzyma w ramionach małego, brudnorudego liska.
– Jego może później… – mówi w zadumie Tomilin. – A zresztą…
– Nic wam z tego nie wyjdzie – odzywam się nagle.
Tomilin odwraca się, patrzy na mnie wyczekująco.
– Nie wiem dlaczego, ale nie wyjdzie. Czegoś nie zrozumieliście.
– Wszyscy nurkowie zdobyli swoje zdolności w efekcie silnego stresu – tłumaczy Tomilin powoli i z przekonaniem, niczym wykładowca tępemu studentowi. – Przypadkowego stresu! A te… stresy są wyliczone i sprawdzone. Nie mogą nie zadziałać.
– Ależ podziałają, tylko jak?
– Zobaczymy. Udusić lisa! – mówi Tomilin, odwracając się do ekranu.
Przez minutę nic się nie dzieje. Więzień ostrożnie i czule gładzi małe zwierzątko. Kamera opuszcza się bardzo nisko, zagląda mu przez ramię, sympatyczna lisia mordka wypełnia pół ekranu.
A potem czarne oczka zaczynają mętnieć.
Lisek pisnął, drgnął i zesztywniał. Drga puszysty ogon.
Mężczyzna zdaje się tego nie widzieć. Ręka dotyka futra, gładzi zwierzątko. W szumie wiatru słychać cichy głos:
– Nie.
Ani smutku, ani bólu, ani wściekłości.
I żadnych wątpliwości.
On nie wierzy w to, co się dzieje, ten zabójca i łajdak. Najprawdziwszy łajdak, bez żadnych okoliczności łagodzących.
Nie chce wierzyć.
I nie uwierzy nigdy.
Czytałam jego akta. Wiem, że zabił swoją żonę. Wiem, że ją kochał i że pewnie nadal ją kocha. I wiem, że skazał się znacznie wcześniej, niż zrobił to luberecki sąd rejonowy.
– Nie… – mówi jeszcze raz więzień, przesuwając ręką po ciałku zwierzątka. – Nie.
Nagle puszysty ogon poruszył się.
Ostrzyżona głowa opada, człowiek dotyka wargami mordki liska. Mały języczek liże jego twarz.
– Lis jest wyłączony – mówi programista Denis, nie czekając na pytanie. – W ogóle go nie ma! Program nie przewiduje ożywienia!
Mężczyzna na ekranie gładzi zwierzątko.
– Proszę to wyłączyć – mówi Tomilin i patrzy na mnie.
– Będzie pan jeszcze trzeciego… poddawał katharsis? – pytam.
– A czy jest sens? – odpowiada pytaniem na pytanie Tomilin.
Waham się. Naprawdę chcę odpowiedzieć uczciwie. Choćby dlatego, że bez względu na to, kto stoi za tym okrutnym spektaklem, bez względu na to, jakie ambicje kipią w ministerialnych głowach, dla Tomilina ten projekt oznacza coś zupełnie innego. Zaporę na drodze przestępczości, lśniący miecz i mocną tarczę w rękach praworządności. Prawdziwi stróże porządku, supermani Głębi.