Выбрать главу

W imię tego celu bez wahania podda przestępców cierpieniu.

Bez wahania… ale i bez radości.

– On też nie zostanie nurkiem – mówię w końcu. – Coś zrobi… nie wiem jeszcze co. Mówi pan, że umierająca kobieta w pustym mieście? Nie sądzę, żeby ją ożywił. Raczej dobije.

– Nie można jej dobić – wtrąca nieśmiało programista Denis. Oto właśnie chodzi. Ten typ to psychopata, na pewno by spróbował, ale…

– Liska też nie można było ożywić – przypominam.

– Więc o co chodzi? – domaga się odpowiedzi Tomilin.

– Znam tylko jednego nurka… – wzdycham. – Ale czy naprawdę nie rozumie pan, na czym polega różnica? To przecież takie proste!

– Wolność – mówi nagle Tomilin. – Bip.

– Zdolności nurków wynikają z jednej ich cechy. – Kiwam głową. – Tylko z jednej. Oni nie znoszą braku wolności. Dlatego właśnie mogą wychodzić z Głębi, kiedy chcą. Dlatego widzą furtki w ochronie programu. Możecie wychować w swoim więzieniu, kogo chcecie… na przykład ludzi, którzy będą zabijać i ożywiać programy. Ale nie nurków. Ponieważ nurek w wirtualnym więzieniu to absurd.

1011

W gruncie rzeczy Tomilinowi nie chodzi o przegraną, sama kląska nie jest aż tak przykra. Wódz, którzy przywiódł armią na pole bitwy, marzy o zwycięstwie, ale musi być przygotowany na klęskę. Na to jednak, że wroga armia, o której donieśli wywiadowcy, utonie podczas forsowania płytkiej rzeki albo umrze na banalną dyzenterię – na to nie można się przygotować.

Tomilin patrzy na mnie, potem z niechęcią kiwa głową.

– Zapewne ma pani rację, Karino. Ale, do licha, jak udało się pani zrozumieć? Projekt przygotowywali poważni specjaliści… Kim pani jest, że zdołała pani to rozgryźć?

– Kim jestem? – Wzruszam ramionami. Pytanie było retoryczne, ale chciałabym na nie odpowiedzieć.

Kim jestem?

1100.0

Labirynt (Finał czerwony)

Kim jestem?

Jestem najzwyklejszą dziewczyną epoki komputerów. Jedną z tych, która uczyła się liter na klawiaturze, która wyrywała się z domu nie na podwórko, lecz do sieci, i nigdy nie widziała swoich prawdziwych przyjaciół. Która przywykła być tym, kim chce – swarliwą Ksenią, ciekawską nastolatką Maszą, autorem kryminałów Romanem, hakerem Siomą, solidną i mądrą Olgą… W Głębi było mnie tak wiele… i tak różnych.

Jestem bardzo zwyczajna.

Tylko że ja tutaj przebywam, a energiczny i mądry podpułkownik Tomilin pracuje.

Nawet nie wierząc w nurków i uważając ich za bajkę, wiedziałam, że jest to bajka o wolności. O ludziach, którzy nie gubią się w Głębi. Nie o czarodziejach tworzących wirtualne cuda, lecz o tych, którzy nauczyli się żyć w sieci.

I jeśli nawet teraz pracuję w MWD, mam stanowisko i stopień, to przede wszystkim jestem obywatelem Deeptown, a dopiero potem obywatelem Rosji.

– Jestem zwykłą dziewczyną – odpowiadam Tomilinowi. – Tyle że ja żyję w Głębi, rozumie pan? To pewnie źle, że tu żyję. Być może zestarzeję się w tym ciele. I raczej nie będę awansować, bo to mnie nie interesuje. Za to widzę to, czego pan nie widzi.

Tomilin patrzy na Denisa, daje mu znak głową i ten szybko wychodzi, rzucając mi szybkie, pełne sympatii spojrzenie.

Czyżby on również się cieszył, że projekt stworzenia nurków poniósł klęskę?

– Porozmawiajmy szczerze – proponuje ponuro Tomilin. – Jest pani zadowolona, że tak się skończyło?

– Oczywiście – mówię. – Przepraszam…

– Karino, przecież sama pani wie, że to niczego nie zmieni. Państwo potrzebuje kontroli nad Głębią. I nie dla własnych celów, lecz w interesie zwykłych obywateli! Rozumie pani?

– Nie rozumiem – odpowiadam szczerze. – Przecież my radzimy sobie sami. Lepiej lub gorzej, ale radzimy. Czyżby w prawdziwym świecie nie było już dla nas pracy?

– My? – pyta podpułkownik.

Kiwam głową.

– My. Ci, którzy żyją w Głębi.

– To pani prawdziwa postać? – pyta Tomilin niespodziewanie.

Takich pytań nie zadaje się nawet podwładnym. Ale mimo wszystko decyduję się odpowiedzieć:

– Tak.

– A moja niezupełnie. – Uśmiecha się. – Kiepsko wyszło… No więc co napisze pani w raporcie?

– Prawdę – odpowiadam. – Że w więzieniu nie stwierdzono niczego, co byłoby warte służbowego śledztwa… Z wyjątkiem przypadków drobnego łamania dyscypliny. Co prawda, miałam pewne wątpliwości, zdawało mi się, że do więzienia przenikają osoby postronne, ale teraz rozumiem, że to jedynie część programu resocjalizacji więźniów.

Tomilin milczy.

– Pozwoli pan, że już pójdę? – pytam. – Muszę wziąć się do raportu.

– Będę jutro w zarządzie – mówi Tomilin. – Z własnym raportem. O dziewiątej rano. Jeśli dobrze rozumiem… zgodnie z zasadami dobrych manier… powinienem pokazać się pani w prawdziwej postaci?

To jest tak niespodziewane i wzruszające, że z trudem zachowują maską spokoju.

Ciekawe, czy jest mądry i siwowłosy, czy młody i energiczny?

Pewnie, że ciekawe…

– Połowę nocy spędzam w Głębi i o dziewiątej rano jeszcze śpię – odpowiadam. – Przepraszam. Oczywiście, jeśli to rozkaz…

Tomilin kręci głową.

– Nie. To nie rozkaz. I nie mam prawa dłużej pani zatrzymywać.

W pewnej chwili wydaje mi się, że widzę, jak on wygląda naprawdę. Niezbyt młody i niespecjalnie stary. Czterdziestoletni mężczyzna, który z uporem uczył się pracy na komputerze, próbował pojąć Głębię – nie z miłości do niej i nie z ciekawości, ale wyłącznie dlatego, że dostał takie polecenie. Samotny wojak, wyspecjalizowany w gabinetowych rozgrywkach, ale również nie z zamiłowania do nich samych, lecz po to, żeby móc robić swoją robotę.

I robi mi się go żal.

Ale żal to jeszcze nie powód, żebym miała zrywać się bladym świtem.

– Do widzenia – mówię i wychodzę.

Pomnik Ostatniego Spamera jak zwykle jest oblepiony młodzieżą. W Głębi jest dużo pomników, nietrudno zdobyć kawałek miejsca i wznieść na nim, co się chce. Ale szybko okazuje się, które z nich stają się popularne, a które nie. Na nieudanych, pod którymi nikt się nie umawia, siadają gołębie, brąz zielenieje, kruszy się marmur, w końcu przyjeżdża ciężarówka z merostwa Deeptown i wywozi nieudany twór na wysypisko śmieci. Wysypisko jest wieczne i nieskończone. Długie rzędy nikomu niepotrzebnych posągów.

Straszne miejsce.

Kończą tam wszystkie nieudane twory, opery skomponowane z sampli, książki napisane lewą nogą, szalone teorie filozoficzne, martwe obrazy. Wszystko to odchodzi donikąd, na wieczne przechowanie na bezkresnych wirtualnych wysypiskach.

Ale pomnik Spamera żyje i teraz u jego stóp niewiele jest wolnych ławek. Znajduję jedną, biorę w sklepiku butelkę piwa i siadam – specjalnie na środku ławki, dając do zrozumienia, że nie szukam przygodnych znajomości. Nikt się do mnie nie przysiada. Przywykliśmy szanować w Głębi swoją prywatność, i to bez czujnego nadzoru policji, bez supermanów nurków z MWD. To znaczy, że coś jednak umiemy?

Pomniki to tradycyjnie już miejsce spotkań. Nikt się tu ze mną nie umawiał, ale to jedyne miejsce, w którym spotkałam się w Głębi z Czyngisem.

Siedzę na ławeczce i piję zimne piwo – ma dokładnie taką temperaturę, jaką lubię. Patrzę na czyste niebo. Jak byłam mała, przestraszyłam się kiedyś nieba. Byłam z rodzicami nad morzem i leżąc na plecach, patrzyłam w górę. Niebo było bezdenne i czyste, i pomyślałam, że można w nie spaść. Oderwać się od gorącego piasku, machnąć rękami i polecieć w górę – w niebo, które stanie się przepaścią. A nad głową zawiruje przekręcona ziemia i płaczący rodzice, i zadarte głowy gapiów, i kołyszące gałęziami drzewa. Oni nie spadną w niebo, bo nie wiedzą, że można w nie spaść…