Выбрать главу

Próbuję się wyrwać, ale uchwyt jest mocny. Nie uda mi się uwolnić rąk.

– Przecież widział pan moje dokumenty.

– Twoje dokumenty nie są warte klawiatury, na której je wprowadzano. W zarządzie do spraw nadzoru nie ma pracowniczki Kariny Opiekanej!

Czyżby miał deep psychozę?

– W takim razie czemu mnie pan nie aresztuje? – mamroczę, usiłując wyszarpnąć rękę. Z człowiekiem, który „zabłądził”, lepiej się nie spierać. Trzeba logicznie przekonywać.

– Dałem znać tym na górze… ale nie kazali nic robić. Powiedzieli, że przeprowadzasz inspekcję z ramienia innej instancji. Tomilin nagle mnie puszcza i siada przy swoim biurku. – Skąd jesteś? Z FSB? Z policji sieci?

Co za brednie!

Ale nie spieram się. Z wariatami nie wolno się kłócić.

– Co za różnica? – pytam bezczelnie. – Przecież kazano panu nic nie robić.

– Skąd wiedziałaś, że eksperyment się nie uda? – odpowiada pytaniem Tomilin.

– Domyśliłam się! Często bywam w Głębi. Ja…

– Może mi jeszcze wmówisz, że to twoje prawdziwe oblicze. Tomilin śmieje się sarkastycznie.

Milczę. Po co dyskutować z kimś, kto i tak ci nie uwierzy?

– No i jaki jest rezultat inspekcji? – pyta Tomilin. – Co pani napisze, Karino Pietrowna?

Wkłada w moje imię tyle ironii, że mimo woli czuję się winna.

– Prawdę – odpowiadam. – Że z wyjątkiem drobnego łamania dyscypliny w pierwszym wirtualnym więzieniu nie stwierdzono niczego niezwykłego. Co prawda, miałam pewne wątpliwości… Wydawało mi się, że do więzienia udaje się przeniknąć osobom postronnym, ale przekonał mnie pan, że to jedynie część programu resocjalizacji więźniów.

– Projektu i tak nie zamkną – mówi Tomilin, jakby przekonując sam siebie. – Są konkretne efekty…

– Jakie efekty? – pytam niewinnie. – Supermożliwościami w Głębi dysponują jedynie buntownicy, samotnicy, indywidualiści.

A tego tym z cel więziennych nie da się zaszczepić.

Trzask drzwi za moimi plecami; przyszedł Denis.

– Mów – komenderuje Tomilin. – Nie ma czego ukrywać.

Nie widzę, ale czuję, że Denis rozkłada ręce. I słyszę, jak mamrocze przepraszająco:

– To nie ma nic wspólnego z naszą aparaturą… kanał owinięty pierścieniem na szesnastu serwerach, a gdzie odchodzi w bok, nie wiadomo.

– FSB – mówi z przekonaniem Tomilin, spoglądając na mnie spod oka. – Tak? Wiedzieliście, że to przelewanie z pustego w próżne, a jednak milczeliście?

– Nie odpowiem na żadne pytania – mówię szybko, cofając się do drzwi. – Do widzenia.

Denis odsuwa się, pozwalając mi przejść, i ledwie słyszalnie mówi:

– Ma pani wspaniałą ochronę!

Przypominają mi się więźniowie, którzy patrząc na mnie, omawiali częstotliwość tykania zegara.

Ale nie dyskutuję z nimi. Wychodzę na korytarz, idę szybko, mijając pokoje personelu, zakratowane drzwi do bloku więźniów…

No i proszę, uznali mnie za kontrolera z FSB. Naszych oficjalnych sprzymierzeńców i konkurentów… Mam ochotę się roześmiać.

Ale co to za bzdury na temat kanału skręconego w pierścień?

Mam najzwyklejszy kanał wejścia, może trochę bardziej profesjonalną ochronę, ale nie na tyle, żeby nie mogli jej wykryć programiści Tomilina…

Rozluźniam się dopiero na ulicy, na tym nędznym skwerku przed więzieniem. Dopiero teraz zaczyna do mnie docierać cała ironia wydarzeń. Tomilin zwariował albo się pomylił. Albo zwierzchnictwo, chcąc mnie osłonić, osadziło nadgorliwego pułkownika.

Przecież chyba wiem, gdzie pracuję?

Siadam na brzegu wyschniętej fontanny, zapalam papierosa, kręcę głową i śmieję się basowym śmiechem Kseni.

No i teraz o wszystko obwinia pracowników FSB. Dla mnie to właściwie żadna różnica… A z taśmowej produkcji nurków nic im nie wyjdzie, i bardzo dobrze. Nie ma nic głupszego, niż produkcja cudów, rozpoczęta przed czasem. Nie nadeszła jeszcze pora – podobnie jak nie nadszedł czas odpornych na działanie ciepła nadprzewodników, czas specyfiku przedłużającego ludzkie życie do trzystu lat, nie nadeszła pora na odkrycie prawdy o mózgu delfinów i zestrzelonych UFO, na te wszystkie tajemnice, pogrzebane w najtajniejszych archiwach sieci…

A skąd ja o nich wiem?

Próbują sobie przypomnieć, ale wspomnienia plączą się, znikają, pozostawiając męczący niepokój. Nie będę o tym teraz myśleć.

To nieważne.

Wybiegam na ulicę, podnoszę rękę i zatrzymuję samochód. Kierowca cierpliwie czeka, a ja zaczynam się zastanawiać.

Dokąd teraz?

Do jednego z punktów wyjścia?

A może poszukać pechowych bojowników z Czyngisem na czele i uspokoić ich?

Tylko gdzie ich szukać? Gdzie oni szukaliby mnie?

– Poproszę do… – Zamieram na chwilę. Może pod pomnik Ostatniego Spamera? Spotkania pod pomnikami to tradycja, wiem…

A może do wirtualnego odpowiednika ulicy Pasiecznej, na której spotkaliśmy się w realu? – Na ulicę Pasieczną, w Moskwie.

Kierowca kiwa głową, a więc adres istnieje. Nic dziwnego. To jeden z najpotężniejszych i najbardziej ambitnych reklamowo-turystycznych projektów merostwa Moskwy – stworzyć w Głębi kopię miasta. Złe języki twierdzą, że na projekt poszło dość pieniędzy, żeby starczyło na odbudowę połowy Moskwy…

Gruba przesada.

Taksówka krąży po Deeptown. Wjeżdża na styk sektora rosyjskiego i amerykańskiego, pod gigantyczny łuk; rozmach konstrukcji nie pozostawia wątpliwości co do autorstwa. Podobno pewien skłonny do gigantomanii rzeźbiarz ostatnio tworzy wyłącznie w Głębi…

Przejeżdżamy pod łukiem i już jesteśmy na ulicach Moskwy.

Zazwyczaj są dość dobrze narysowane, czasami podobieństwo do rzeczywistości jest wręcz zdumiewające. Gdy podjeżdżamy do Pasiecznej, dostrzegam milicjanta, który stoi w tym samym miejscu, gdzie był w rzeczywistości zeszłej nocy – i wzdrygam się.

W ten sposób można gładko złapać deep psychozę…

Przed domem z numerem pięć płacę kierowcy i wysiadam z samochodu. Oczywiście, nikogo nie ma. Nie czeka Czyngis, prawie nie widać przechodniów. Ulica wygląda jak prawdziwa, a to już nieźle. Może mieszkał tu jeden z programistów pracujących nad projektem i dlatego tak się postarał…

Podchodzę do miejsca, gdzie parkowałam w nocy, i zamieram.

Nocą pewnie był deszcz. Wirtualny oczywiście.

A tutaj stał samochód. Prostokąt asfaltu jest jaśniejszy, główny napór deszczu samochód przyjął na siebie.

Pochylam się, podnoszę z chodnika rozmiękły niedopałek. Mild seven. A co palił Czyngis? Nie pamiętam…

Rzucam peta i wycieram palce chusteczką.

Nie ma w tym nic niezwykłego! Absolutnie nic! Pogoda w wirtualnej Moskwie zmienia się tak samo jak w prawdziwej. To zwykłe podtrzymanie serwera, żadnych kombinacji. Samochody też jeżdżą tu po to, żeby stworzyć tło. Zwykły przypadek.

Przecież spotkałam się z Czyngisem w realu!

Tak?

Powiedziałam mu, że wejdę do Głębi. Czyngis zaproponował spotkanie w realu. Odpowiedziałam… co ja właściwie powiedziałam?

Jakieś dziwne zdanie… a, „na neutralnym terenie”… Czyngis zgodził się, zaproponował ten adres, i sprawdził, czy w ogóle istnieje.

Deeptown często jest nazywany „strefą neutralną”…

Zaczyna mi się kręcić w głowie, jakbym była śmiertelnie zmęczona albo myślała nie o tym, o czym powinnam…

– Karino?

Odwracam się i widzę Czyngisa.

Tym razem przyjechał bez kierowcy, ale samochód jest ten sam.

Teraz mogę mu się lepiej przyjrzeć – to jaguar.

– Tak myślałem, że cię tu znajdę. – Czyngis rozkłada ręce. Najpierw pojechałem pod pomnik Spamera, nie było cię, więc przyjechałem tutaj.

– Odłączyli was? – pytam, chociaż chcę zapytać o coś innego.