Выбрать главу

Była ładna i rozwinięta jak na swój wiek. Teraz sobie myślą, że chciała być ofiarą, małą, niewinną ofiarą wojny, i w dodatku moją zbawczynią.

Leżałem pod łóżkiem, starając się nie oddychać, i patrzyłem na jej łydki w białych podkolanówkach. Byłem tchórzem… I wiesz, od razu uwierzyłem, że stanie się właśnie tak, jak ona mówi.

Denis zaśmiał się bardzo naturalnie.

– Podnieciłem się, rozumiesz? Bałem się o siebie, martwiłem o Denisę, a gdzieś na dnie duszy chciałem zobaczyć, jak to będzie, co-dzieje-się-na-filmie-po-pocałunku. Nie zapominaj, że Łaska Pana była wówczas bardzo purytańską planetą.

Poczułem się nieswojo. Nie mogłem zrozumieć, czemu Ogarin nagle obnaża przede mną duszę, zamiast spokojnie czekać na nadlatujący jacht.

– Oficer wszedł do pokoju – kontynuował w zadumie Denis. Albo coś usłyszał, albo miał detektor cieplny…

– Czy on?… – wypaliłem, bo kapitan nagle zamilkł.

– Nie. Nie zgwałcił jej. Może już mu nie stawał, przecież od zajęcia miasta minęło trzy godziny, a może wolałby zobaczyć mnie na jej miejscu? Może nie chciał ryzykować zdejmowania pancerza, a może po prostu był porządnym, uczciwym człowiekiem, który nie chciał tak obrzydliwie postępować z małą dziewczynką?

– Draniu, nie mogłeś od razu powiedzieć? – zawołałem z ulgą.

– Nie mogłem. A więc oficer nie zgwałcił Denisy. Po prostu strzelił, bardzo celnie i humanitarnie, prosto w czoło. Zobaczyłem błysk, a potem jej stopy, jakoś tak dziwnie wygięte w krótkim skurczu, i pantofel spadający z nogi. Denisa upadła, jej twarz znalazła się obok mojej. Miała otwarte, zdumione oczy… wtedy jeszcze nie wiedziałem, że nieboszczycy często mają zdumione spojrzenie… a na jej czole widniała mała czarna plamka. Promień lasera zostawia niewielki ślad, nie zawsze widać, że mózg się zagotował.

– Dlaczego? – krzyknąłem bezradnie.

– Co dlaczego?

– Dlaczego to zrobił!

– Nie rozumiesz? – zdziwił się Denis. – Żeby nie zostawiać świadków. Od razu zobaczył, że w willi można liczyć na niezły łup. I nie chciał, żeby został świadek jego poczynań. Siostra miała na szyi kolię, nie swoją, mamy, nawet nie wiem, kiedy ją włożyła i po co. Widocznie chciała się wydawać bardziej pociągająca. Oficer przykucnął, zerwał zapięcie, zdjął kolię, ale mnie nie zauważył, a ja nie zobaczyłem jego twarzy. Widziałem tylko emblemat na rękawie: uśmiechnięta twarz chłopca w przekrzywionej pilotce. Szkoła kadetów. Jeszcze zabrał ze stołu szkatułkę z biżuterią Denisy, ale to były tanie błyskotki, potem znaleziono pustą szkatułkę w ogrodzie, widocznie okazała się zbyt ciężka. Przeleżałem pod łóżkiem do następnego wieczoru, twarzą w twarz z siostrą. Wyciągnęli mnie stamtąd policjanci z tymczasowych sił porządkowych, gdy desant opuścił miasto. Wyjaśniono mi, że rodzice zaginęli, że siostrę zabili maruderzy z oddziałów fundamentalistów, ale teraz już przywrócono porządek. Psycholodzy pracowali ze mną przez pół roku, na kontach rodziców co nieco zostało, więc bardzo się starali. Ja też się starałem. Wyjaśniłem, że chcę wstąpić do oddziału, który tak walecznie uratował nas przed bandytami, że zrzekam się spadku, domu, kopalni srebra w górach i plantacji herbaty. Wszystko podpisałem.

Bardzo spodobało się to administracji, więc dostałem dokumenty, że rodzice zginęli w walce z buntownikami i tak dalej, i tak dalej, rekomendację od rządu okresu przejściowego… i zostałem wysłany na Terrę. Miesiąc później wstąpiłem do szkoły kadetów i na moim rękawie pojawiła się naszywka: dziecięca buzia w pilotce na bakier.

– Postanowiłeś się zemścić?

– Oczywiście.

– To był kursant?

– Nie, dorosły. Któryś z oficerów, wykładowców. Uczelnia została wysłana na desant w pełnym składzie, wiadomo było, że nie będzie zbytniego oporu, a wilczęta muszą sobie ostrzyć zęby.

– Zabiłeś go?

Ogarin popatrzył na mnie tak jak dawniej, z pobłażliwą drwiną.

– Aloszka, na uczelni jest trzy tysiące osób, a większość z nich brała udział w akcji na Łasce Pana. Szukałem. Czaiłem się. Podsłuchiwałem. Ale gdy wojna się kończy, nikt się czymś takim nie chwali. Byli tam dranie, owszem, ale ci akurat nie trafili do desantu.

W końcu postanowiłem, że wysadzę uczelnię w powietrze. Zajmę arsenał i… Byłem mały i pewny siebie. Wiesz, może by mi się nawet udało, bo bardzo się starałem. Pamiętałem oczy siostry, takie zdumione, duże oczy. Tylko że gdy już rzeczywiście mógłbym zająć arsenał, okazało się, że prócz jednego wroga mam w szkole wielu przyjaciół… nawet wśród tych, którzy deptali moje miasto.

– Nie znalazłeś go?

– Nie. Chociaż na pewno go widziałem. Salutowałem mu. Śmiałem się, gdy żartował na zajęciach. Przytulałem się, gdy było mi smutno i potrzebowałem czułości. Wszyscy oni są dobrymi psychologami i wiedzą, że nawet wilczęta potrzebują ciepła. Widziałem jego oczy, ale nie wiedziałem, kim jest. I tak się to wszystko potoczyło. Opuściłem swoją przytulną planetę i wyruszyłem na włóczęgę po wszechświecie.

Statek był już bardzo nisko. Lądował kilometr od nas, lądował pięknie, tańczył w powietrzu bez tej topornej siły, właściwej frachtowcom i liniowcom. Jacht żył w niebie, był jego częścią, jakby jedna ze spadających gwiazd nagle przezwyciężyła swoje przeznaczenie i nauczyła się latać.

– Po co opowiedziałeś mi tę historię? – spytałem. – Pięć lat nie mówiłeś ani słowa, a tu nagle…

– Żebyś wiedział, Aleksiej, czym jest ten wielki świat, do którego tak się wyrywasz.

– Denis, przecież powiedziałem, że nie wezmę twojego prezentu! I tego wielkiego świata też nigdy nie zobaczę, najwyżej we śnie!

Wkrótce ożenię się z Olgą Nonową i zostanę czcigodnym członkiem wspólnoty…

– Z kim? – Ogarin zachichotał. – Może lepiej od razu cię zastrzelić?

– Jak uważasz – burknąłem.

– Chodźmy, ty chodzące nieszczęście… – Denis objął mnie ramieniem i pociągnął za sobą. – Zastanów się nad moją opowieścią, dobrze? Chodź, popatrzymy sobie na jacht.

– Nie jestem dzieckiem, żeby się gapić na turystów.

– Daj spokój. Mnie się i tak nudzi, a ciebie to zaciekawi.

I tak się złożyło, że po wysłuchaniu opowieści Ogarina pokornie poszedłem za nim w stronę jachtu, który wylądował daleko przed nami. Denis, idąc, niedbale wymachiwał zaciśniętym w ręku telefonem, jakby to była groźna broń, a przed nami czekali piraci. Niemal przez rok uważałem ten wielki wojskowy komunikator za blaster, dopóki do Ogarina ktoś przy mnie nie zadzwonił. Lubił sobie ze mnie pożartować, ten bohaterski międzygwiezdny wojownik, który wstąpił do armii, żeby zabić innego bohatera.

Jacht był już wyraźnie widoczny. Opływowy, w kształcie kropli, przypominał wieloryba, który połknął Jonasza.

– Chyba nowy model – burknął Denis. – To dobrze.

Co go to obchodzi, stary czy nowy? Niechby był nawet z kartonu i sklejony na ślinę…

Już miałem mu złośliwie przygadać – niezbyt często się na to odważałem – że on odleci czymś mniej ekskluzywnym, gdy nagle w ręku Ogarina zadźwięczał telefon.