Выбрать главу

– Tak? – powiedział, nie zatrzymując się. – A kto… Aha. Jasne. Gdzie? Ilu? Dobra, niech lądują. I podnieś wszystkich. To nic, kopniakami.

Nie odważyłem się zapytać, ale Denis, nie odwracając się, wyjaśnił wszystko sam.

– Na orbicie są jeszcze trzy jachty i statek kurierski piątej floty. Wiesz, kto teraz wylądował? Lider wielkich regat galaktycznych.

– Przecież nie odbywają się obok nas – zdziwiłem się.

– No właśnie. I nasi też nie mają tu nic do roboty. Chodź szybciej.

– A to niby dlaczego? – oburzyłem się odruchowo.

– Uznajmy, że zmobilizowałem cię w związku z sytuacją nadzwyczajną. – Denis nie speszył się. – Mam prawo.

– Czy ty nie masz sumienia? Jestem zmęczony!

– Sumienia? Bo ja wiem… – Ramiona Ogarina drgnęły. – Później się zorientuję, czy wydali mi razem z nowym stopniem. Jakoś wcześniej nie dawali.

2. Liderzy i autsajderzy

Kiedyś poleciałem w kosmos. Nasza wspólnota miała niewielki, stary jacht, przerobiony z jakiegoś statku z czasów Wielkiej Wojny. Podobno można nim było dolecieć do najbliższej zamieszkanej planety.

Miałem wtedy dziesięć lat, to było krótko po tym, jak zrezygnowałem z podróży na Terrę. I może właśnie dlatego, żeby nie było mi tak smutno, wujek wziął mnie na pokład. Lot był suborbitalny, raz na kilka lat trzeba sprawdzić jacht w działaniu. Niewiele z niego pamiętam, strasznie mnie mdliło, najpierw od przeciążeń, a potem od nieważkości. Ale powód do dumy pozostał; niewielu moich rówieśników mogło się pochwalić choćby takim lotem.

Ale teraz, gdy z Ogarinem stanąłem przed jachtem – srebrzyście niebieskim, połyskliwym, jakby wcale nie przedzierał się przez atmosferę – zrozumiałem, jak śmieszny był ten mój powód do dumy.

Właz już otwarto, na płyty kosmodromu opuszczał się ażurowy trap. Na ostatnim stopniu, z pistoletem w ręku, stała dziesięcioletnia dziewczynka.

Zwyczajny dzieciak. Miła twarzyczka, jasne kędziory… Nie nosiła kombinezonu, lecz dżinsy z szelkami na piersi i zabawną, mieniącą się aplikacją na kieszonce. Tak dziwnie padało na nią światło, że otaczał ją jakby migotliwy obłoczek. Gdyby usunąć pistolet i dorysować skrzydełka, wyszedłby aniołek z bożonarodzeniowej pocztówki.

– Stać – powiedziała dziewczynka. – Dokumenty.

Głos miała ochrypły, a ton bardzo przekonujący.

– Kapitan Denis Ogarin, Imperialne Siły Zbrojne. – Mój towarzysz nie wydawał się zdumiony. – Pełniący obowiązki komendanta kosmodromu.

– Dokumenty.

Denis niespiesznie wyjął legitymacją, otworzył i pokazał, nie ruszając się z miejsca. Co ona mogła zobaczyć, skoro staliśmy w półmroku w odległości dziesięciu metrów?

– Stopień kapitana otrzymał pan wczoraj? – spytała dziewczyna, spoglądając na legitymację.

– Tak.

– Dlaczego właśnie wczoraj?

– Może to dziwne, ale ja z kolei od pięciu lat zadawałem sobie pytanie, dlaczego ciągle jestem porucznikiem – powiedział serdecznie Denis, ale w jego głosie zadźwięczała stal. – I w końcu wczoraj dostałem kapitana. Czy to już koniec formalności?

Dziewczyna milczała.

– Najpierw zdejmij osłonę – polecił Denis. – A potem chciałbym wysłuchać raportu. Kto dowodzi statkiem?

– Ja. – Dziewczyna klepnęła kieszonkę z aplikacją. Rysunek lisiej mordki przestał się świecić, zgasło również migotanie wokół dziewczynki. – En Eyko, drugi pilot jachtu „Paladyn”, klasy Riksza.

Pełnię obowiązki kapitana statku.

– Co się stało z Anastasisem Eyko? – Ogarin wyraźnie wiedział o jachcie i załodze więcej, niż mi powiedział.

– Nieszczęśliwy wypadek. – Dziewczynka przelotnie zerknęła na światło w otworze włazu. – Podczas składania i rozkładania blastera nie sprawdził szczątkowego ładunku akumulatora.

– Jasne. Jak rozumiem, wszystkie dowody nieszczęśliwego wypadku zostały zebrane?

– Oczywiście. – W głosie dziewczynki zabrzmiała kpina. – Jeśli pan chce, proszę przeprowadzić śledztwo.

Ogarin podszedł do niej, ujął pod brodę i zajrzał w oczy. Wydawało mi się, że dziewczyna się spięła.

– Bardzo dobrze się trzymasz. Można nieoficjalnie zapytać, skąd takie przygotowanie?

– Szkoła Córki Kali – odpowiedziała po chwili wahania.

Nie wiedziałem, co to takiego, ale kapitan wiedział.

– Jasne… I tak spokojnie mówisz o śmierci ojca?

– Ma aTan – rzuciła wzgardliwie dziewczynka.

O, to mnie ruszyło! W naszej wspólnocie wiele osób uważało, że aTan to wymysł i nabijanie w butelkę naiwnych ludzi. No tak, ale Ogarin mówił, że nieśmiertelność rzeczywiście istnieje, tylko kosztuje straszne pieniądze, dlatego możemy nie brać jej pod uwagę.

Luksus aTanu nie jest dla naszej peryferyjnej planetki.

– A ty? – spytał Ogarin.

– A może chciałby pan poznać również szczegóły mojego życia intymnego? – zapytała dziewczynka, a twarz miała przy tym tak poważną, że uwierzyłem; ta smarkula istotnie może mieć jakieś „szczegóły”.

– Przepraszam. – Ogarin zmienił ton. – Zaraz przybędzie tu brygada, aby przeprowadzić kwarantannę, potem złoży pani raport.

– A pan?

– Nie lubię czytać dobrze przygotowanych dokumentów. – Ogarin wyjął z ust wygasłą fajkę i popatrzył na nią z irytacją. – Potrzebujecie paliwa?

– Nie. „Paladyn” ma technologię alkarisów, możemy zakończyć regaty bez dodatkowego tankowania.

– To dobrze. Nasze zapasy są ograniczone, a za wami idą inne jachty. Nie sądzę, żeby dysponowały tak doskonałą technologią.

Od momentu, gdy dziewczynka wspomniała o szkole Córki Kali, Ogarin zaczął rozmawiać z nią bardzo poważnie. Trzeba pamiętać, żeby zapytać go o tę szkołę.

– Wszystkie nasze prośby wyłożyłam w zezwoleniu na lądowanie. – Dziewczyna odrzuciła z czoła jasny lok i westchnęła. – Czy coś z tego wyjdzie?

– Być może.

– Będę bardzo wdzięczna, kapitanie.

– To mój obowiązek w stosunku do każdego obywatela Imperium. – Oschły ton dawał do zrozumienia, że proponowanie łapówki będzie błędem.

Dziewczynka skinęła głową.

– Co chcecie zrobić z ciałem?

– Wyładujemy, mamy niewielką lodówkę. Będzie można pochować Anastasisa na miejscowym cmentarzu?

– Prawdopodobnie tak. To prawosławna wspólnota, ale mieszkańcy są dość tolerancyjni wobec ludzi innej wiary. Nie martwi cię, że ciało zostanie pochowane z dala od Terry?

– To tylko prochy – odrzekła dziewczynka pogardliwie. – Co innego można z nimi zrobić? Chwileczkę.

Lekko wbiegła po trapie i zniknęła w głębi statku, a wejście od razu zasnuło się mgiełką.

– Dobry jacht – pochwalił Ogarin. – Jeśli uda mi się przeżyć pięćset lat bez szczególnych wydatków, też sobie taki kupię.

– Za pięćset lat to już będzie tani złom – zauważyłem.

– Aha – przyznał kapitan, znowu zapalając fajkę. – Akurat stanieje na tyle, że wystarczy mi oszczędności.

– Regaty to droga rozrywka – zauważyłem.

– Mądra uwaga, Aloszka, bardzo mądra.

Zrozumiałem, że ze mnie kpi, i zamilkłem.

– Nie nadymaj się – rzucił Ogarin pojednawczo. – Wiesz, czym jest Szkoła Kali?

– Nie.

– To słynny elitarny college dla dziewcząt. Mieści się na Terrze, gdzieś w Himalajach, to takie wysokie góry. Oddaje się tam półroczne dzieci i zabiera, gdy skończą dziesięć lat.

– Czemu się tak wcześnie oddaje? – zdumiałem się. Pretensje wyleciały mi z głowy.

– Przeprowadza się serię operacji, to długotrwały proces… Nie jest to ingerencja w kod genetyczny, jak u superów, cechy nie są potem przekazywane z pokolenia na pokolenie i dlatego nie jest to zabronione. Do tego dochodzi specyficzne wychowanie, bardzo wielostronne. W efekcie…