Выбрать главу

– Trzeba było im powiedzieć.

– Trzeba było. Ale nie chcę kłopotów w ostatnich dniach służby.

– Jakich kłopotów?

Denis przyjrzał mi się uważnie.

– Aloszka, nie żartowałem, mówiąc o bojowych możliwościach dziewczyny. A jeśli dostała rozkaz kontynuować wyścig za wszelką cenę? Nie zawaha się! My nie jesteśmy dla niej ludźmi. Dlatego wolę nagiąć prawo i nie ryzykować życia swoich ludzi i mieszkańców waszego osiedla. Niech sobie lecą. A jeśli znajdą ochotnika, który poleci z nimi, to tym lepiej.

Zatrzymał się, przypalając wygasłą fajkę. Też mi wilk kosmiczny.

– I bardzo mnie cieszy, że nie zgodziłeś się z nimi lecieć.

– Dzięki, Denis. – Od jego pochwały zrobiło mi się ciepło w środku. – Nie jestem aż taki głupi. Lecieć w załodze z autystycznym chłopcem i psychopatyczną dziewczynką? Dziękuję, nie.

– Nie kwestionuję jej umiejętności sterowania jachtem – odparł Denis. – Wątpię jedynie w zdolność współżycia w zamkniętej przestrzeni z obcym człowiekiem. Brat oczywiście należy do grupy „swoi”, ale obcy?… Gdybyś poleciał z nimi i podczas obiadu zbyt gwałtownie sięgnął po nóż, skończyłbyś z widelcem w oku – prychnął Denis. A na następnej planecie wyładowaliby cię w nylonowym worku jako ofiarę nieostrożnego obchodzenia się ze sztućcami.

Aż przystanąłem. Straszny domysł pozbawił mnie tchu.

– Chcesz przez to powiedzieć, że ich ojciec?…

– Nie – uciął Denis. – Nie chcę. Córki Kali nie przestają być posłuszne i ta mała nie jest zdolna do zabijania swoich. No, chyba że nastąpił konflikt priorytetów…

Postukał fajką o telefon i wytrząsnął popiół.

– Nie mąć mi w głowie, Aloszka – burknął – w sprawie śmierci i tak zostanie przeprowadzone śledztwo. Zresztą co tu mówić o śmierci, skoro Anastasis miał aTan! Nie psuj mi ostatnich dni na waszej planecie. Że też musiały mi się te jachty zwalić na głowę akurat dziś, a jeszcze diabli zaraz przyniosą sztabowego szczura…

– Tak jest, nie psuć humoru.

– Co? A! Daj spokój. Uznajmy, że cię zdemobilizowałem. Specjalnie zaciągnąłem cię do tego jachtu, żebyś dokonał wyboru. Nie podejrzewałem, że to taki gips, myślałem, że masz okazję wynieść się z planety.

– Dzięki, Denis.

– Żeby chociaż było za co. Idziesz do domu, czy się ze mną powłóczysz? Muszę jeszcze przyjąć kuriera.

Zastanowiłem się.

– A potrzebujesz pomocy?

– Nie.

– To pójdę do domu. Spać mi się chce…

– Powodzenia – powiedział Denis po chwili milczenia.

– Aha… A… a mogę przyjść jutro? Powiesz, co i jak?

– Jeśli tylko nie będzie to tajemnica państwowa pierwszego stopnia – uśmiechnął się Denis. – No, trzymaj się.

Łatwo powiedzieć – pójdę spać. Znacznie trudniej usnąć, jeśli do świtu zostało niewiele czasu, w ciągu dnia wydarzyło się tyle, że czasem przez rok się tyle nie nadzieje, a w pustym domu panuje martwa cisza.

Mieszkam w zwykłym, drewnianym, piętrowym domu, jak stworzonym dla dużej rodziny; samotnemu facetowi ciężko tu żyć. Piętro stoi puste, zajmuję tylko mój stary pokój na parterze. Niewiele tam zmieniłem, wstawiłem sobie tylko normalne łóżko.

Gdy pomyślałem, że nie ma sensu się dłużej męczyć, usiłując zasnąć, rozwidniło się na dobre. Do żyrandola – żarówka spaliła się dawno temu, ale jej nie wymieniłem, bo nie lubię górnego światła – przyczepiony jest model niszczyciela imperialnego. Sam go sklejałem, gdy miałem dziesięć lat, według szkiców z czasopisma dla dzieci „Imperialny Sokolik”. A obrazek na ścianie to już dzieło mamy. W ogóle nie umiała rysować i jeśli nawet mam jakieś zdolności artystyczne, to raczej nie po niej. Wszystkie inne obrazy są gdzieś na strychu, tylko tego nie zdejmowałem, chociaż kiedyś naliczyłem na nim siedem błędów merytorycznych. Imperator Gray nie mógł w środku Wielkiej Wojny nosić pancerza bojowego modelu Viking, bo wtedy go jeszcze nie stworzyli; nie należało umieszczać Imperatora na tle płonącego gniazda alkari, bo go tam nie było, a już żadną miarą nie mógłby Imperator przytulać do piersi wyklutego pisklęcia alkari, uratowanego z pożogi. Alkari to nie kurczęta, mają pamięć genetyczną i nawet najmniejsze pisklę wie, kto wróg, a kto przyjaciel. Rąbnąłby Imperatora dziobem w twarz – i koniec, ludzkość straciłaby wodza.

Wszystko w tym domu jest znajome; potrafię znaleźć każdy drobiazg z zamkniętymi oczami, pójść w nocy do toalety, nawet się nie budząc, położyć książkę na stole, nie patrząc i wiedząc, że upadnie na jedyne wolne miejsce. W naszej wspólnocie wszyscy uważają, że tak właśnie należy żyć – dbając o dziedzictwo ducha, narodu, wartości moralnych. Kiedyś ten pokój zajmował ojciec. W szafce na półce stoi plastikowy model robota bojowego, który sam złożył. Przed nim mieszkał tu dziadek. Parapet jest wykonany z deski, którą dziadek sam ozdobił wypalaniem. Powstał obraz przedstawiający miasto, które w przyszłości stanie na miejscu naszego osiedla.

Łańcuszek pokoleń. Dziedzictwo. Pamiętaj czyny swoich przodków, przekaż je swoim potomkom. Oto nasze główne przykazanie.

Oczywiście, ja też tak myślę – ale nie w odniesieniu do siebie.

Nie chcą! Nie chcę i już! Już to widzę – mój starszy syn zamieszkałby w tym pokoju, wiedząc, że parapet po pradziadku, robot po dziadku, a model statku po ojcu. I gdyby kiedyś zmajstrował coś godnego ducha rodziny, od razu znalazłoby się na to miejsce – na półce albo na haczyku.

Gdy zrozumiałem, że już nie zasnę, zwiesiłem nogi z łóżka, a ręką po omacku wcisnąłem klawisz ekspresu do kawy. Siedziałem chwilę z zamkniętymi oczami, słuchając cichego bulgotu. Ciekawe, czy rodzina Eyko już opuściła planetę?

Pewnie, że chciałbym wykorzystać taką szansę. Wygrają te regaty czy nie, i tak mógłbym nie wracaj do domu. Nająłbym się do jakiejś pracy, przecież obowiązkowy kurs imperialny skończyłem na piątkę, może bym poszedł do wojska albo został technikiem na jakimś kosmodromie? Wszystko jedno, i tak byłoby fajnie. Ale nie na darmo Denis, który wiecznie złości się na mnie za niedbalstwo, pochwalił mnie za odmowę… Dziewczynka miała niesamowite oczy.

Nie dlatego, że widniała w nich złość czy żądza mordu. Jej oczy po prostu zbyt łatwo, zbyt szybko się zmieniały – raz czujne i poważne, raz naiwne i proszące. Nie należy wierzyć ludziom, których spojrzenie zmienia się tak szybko.

Ekspres zagrał pobudkę, wyciągnąłem rękę i wziąłem filiżankę z kawą. Odetchnąłem jej aromatem. Cóż… to nie to. Mam jeszcze w domu torebkę prawdziwej kawy z Terry – nie ma porównania do naszej. Ciocia Liza i wujek Paweł starają się jak mogą, mielą, zamawiają specjalne przyprawy, a jednak kawa ciągle nie jest taka, jaka być powinna.

Chociaż… dlaczego akurat nasza wydaje mi się niedobra? Przecież jak się zastanowić, to właśnie terrańską kawę powinienem uznać za niewłaściwą, w końcu piłem ją z dziesięć razy w życiu, a naszą piję od zawsze. A jednak… To trochę tak jakby gdzieś w głębi, w genach, jak u alkami, tkwiła pamięć i szeptała: „Nie taka jak trzeba, do niczego, podróbka!” Ojciec Witalij mówi, że to przeżytki przeszłości, że wprawdzie Terra jest ojczystą planetą ludzi, ale nie da się wiecznie żyć w kołysce. Dla nas ojczyste powinno być to niebo, ta ziemia, bezmózgie abori i dżungla, no i oczywiście ta kawa.

Wypiłem dwie filiżanki, poszedłem pod prysznic, przebrałem się w czyste rzeczy. A potem nagle wziąłem się do sprzątania, chociaż zwykle robiłem porządki w piątek, a dzisiaj jest dopiero czwartek. Chyba po prostu musiałem się czymś zająć. Podłogę odkurzył i umył stary robot w kształcie żółwia, trochę szwankuje, ale jak się go włączy dwa razy z rzędu w trybie generalnego sprzątania, wychodzi całkiem przyzwoicie. Wytarłem kurz, ze szczególną dbałością czyszcząc dziadkowy parapet – w ciemne, wypalone linie wiecznie właził brud i zakurzone miasto stawało się nierzeczywiste, jak makiety w naszym muzeum. Potem przetarłem szyby – do okien też jest mały robot, ale wolę sam pobiegać ze szmatką i aerozolem, niż przestawiać robota z okna na okno.