Выбрать главу

En wyjęła z kieszeni szlafroka garść drobnych, zapłaciła. Usiadła na stołku obrotowym, rozejrzała się po karczmie. Zauważyłem, że ludzie odwracają od niej wzrok.

– Owszem, mam prawa dorosłego człowieka – powiedziała półgłosem En i napiła się drinka przez słomkę. – To prawda, uczyłam się w specjalnej szkole i umiem zabijać. Ale przecież wiele osób umie, nawet wśród was, prawda?

Nikt nie odpowiedział.

– Więc dlaczego nie chcecie z nami lecieć? – krzyknęła dziewczynka. – To absolutnie bezpieczne, słowo honoru! Ja i Artiom umiemy sterować jachtem i mamy wszystkie szansę, żeby wygrać!

Załoga w ciemnych strojach pozostała niewzruszona, ale ci, którzy przypominali nastolatków, uśmiechnęli się. Widocznie wysoko oceniali swoje szansę.

– A jeśli nawet nie zwyciężymy – dziewczynka upiła jeszcze jeden łyk – to czy nikt z was nie chciałby podróżować? Zobaczyć innych planet, a potem wrócić, jak mu się nie spodoba? Obiecuję, że dostarczymy z powrotem tego, kto z nami poleci!

Ojciec Witalij popatrzył na milczących parafian, westchnął i twardym krokiem podszedł do dziewczynki.

– Chce pan zaproponować swoją kandydaturę? – zapytała En niewinnym głosikiem i nagle poczułem, że w jej tonie kryje się głęboki smutek.

– Miła dzieweczko – powiedział kapłan starannie modulowanym głosem. – Chciałem ci tylko wyjaśnić, dlaczego nikt nie może wam pomóc.

– No, dlaczego?

– To cicha i spokojna planeta – powiedział ojciec Witalij. – Jesteśmy chrześcijanami, prawosławnymi. Wyróżniamy się nawet w ramach kościoła Wspólnej Woli, rozumiesz?

– Niezupełnie – wycedziła dziewczynka.

– Żeby to pojąć, należałoby sięgnąć do historii, moje dziecko. Duchowny pokręcił głową. – Nasz naród wiele przeżył i długo niszczył sam siebie. Trzysta lat temu zostaliśmy pozbawieni własnego kraju, i to w taki sposób, że nawet tego nie zauważyliśmy. Zapomnieliśmy o swoich korzeniach, utraciliśmy wiarę, a potem wiara pomogła nam się odrodzić. Wiara naszych ojców i dziadów, wierność tradycjom, rezygnacja z przemocy.

– Znam historię. – En potrząsnęła mokrymi włosami, wyjęła z kielicha słomkę, upiła porządny łyk. – Streszczaj się, duszpasterzu.

– Wśród nas nie ma tchórzy – rzekł cicho ojciec Witalij. – I nikt nie boi się z wami lecieć, nawet jeśli rzeczywiście jesteś takim doskonałym zabójcą, jak twierdzi kapitan Ogarin. A pomoc bliźniemu czy osobie słabej to wręcz nasz obowiązek.

– W takim razie o co chodzi?

Albo poszedł jej do głowy alkohol, albo sama się nakręcała.

– Drogie dziecko – kontynuował łagodnym tonem ojciec Witalij. – Twoja osoba stanowi wyzwanie rzucone naszym zwyczajom i tradycjom. U nas nie jest przyjęte, żeby mała dziewczynka umiała zabijać. I dlatego ten, kto by wyruszył z tobą, pomógłby wam, lecz zaszkodził sobie. Rozumiesz?

– Gardzicie nami? – zapytała ostro dziewczynka.

– Współczujemy wam. – Ojciec Witalij skłonił głową. – Wybacz, ale tutaj nie znajdziesz towarzysza podróży.

– Wasze dzieci są mądrzejsze od ciebie. – Dziewczynka zmrużyła oczy.

– Nawet jeśli ktoś na skutek młodego wieku czy naiwności zechce z wami lecieć – w głosie Witalij pojawiły się twarde nutki nie puścimy go. To nie Kulthos, pełnoletność osiągamy w wieku szesnastu lat. A nikt z dorosłych z wami nie poleci.

Dziewczyna zastanawiała się przez chwilę, a potem spojrzała na Grigorija.

– Pan służył w siłach Imperium, walczył i widział wszechświat – powiedziała. No proszę, co za skuteczność w zbieraniu informacji! – Jest pan niemłodym człowiekiem, ale czy naprawdę nie chciałby pan jeszcze raz popatrzeć na inne planety? Zarobić na odmłodzenie, na aTan!

Może ojciec Witalij bał się, co odpowie Kononow, ale ja nie. Za dobrze znałem wujka.

– Byłem i walczyłem. – Grigorij przechylił się przez bar i popatrzył dziewczynce w oczy. – I właśnie dlatego wróciłem. I dlatego z wami nie polecę. Da Bóg, na odmłodzenie jeszcze zarobię. No, a aTan nie jest mi potrzebny. To spokojna planeta.

En jakby oklapła. Widocznie aż do tej chwili miała nadzieję, że znajdzie trzeciego członka załogi. Dopiła drinka, skrzywiła się i odstawiła kielich z plasterkiem ogórka na dnie. Zerknęła na mnie i wymruczała:

– Co za świństwo ta wasza wódka z kwasem.

– Fakt – przyznał Kononow. – Nie zauważyłaś, że nikt z nas jej nie pije?

– Świństwo – potwierdził z westchnieniem ojciec Witalij. Wyłącznie dla turystów.

No i proszę! Trzeba przyznać, że właśnie barman i duchowny są prawdziwymi podporami naszej wspólnoty, a nie rada starszych czy horodniczy. Jeszcze niedawno przed mieszkańcami osiedla siedziała dziwna, niebezpieczna dziewczynka, domagająca się czegoś niezrozumiałego, a teraz wyszło na to, że to zwykła, głupia turystka, małolata z wybujałymi ambicjami. Wszyscy od razu się uśmiechnęli, pobłażliwie, z sympatią, a Romka Coj, który poszedł do barmana po dolewkę, nawet poklepał japo mokrej głowie. En szarpnęła się, ale wypadło to żałośnie, a nawet śmiesznie. Dziecko, które udaje dorosłego.

Infantylni o błękitnej skórze z brzękiem stuknęli się kieliszkami. Druga załoga zaczęła z ożywieniem rozmawiać w nieznanym narzeczu.

Pewnie omawiali zmieniony stosunek sił i szansę na zwycięstwo.

En zeskoczyła ze stołka i podeszła do drzwi kompleksu sportowego, może, żeby się ubrać, a może, żeby powiedzieć bratu o niepowodzeniu. Ludzie rozstępowali się przed nią, jakby bali się przypadkiem potrącić.

I w tym momencie drzwi się otworzyły i do baru wszedł Ogarin.

Twarz miał poszarzałą, widocznie nie spał całą noc. Był bardzo spięty.

– Kapitanie, to wszystko przez pana! – zawołała dziewczyna ze złością. – To pan rozgłosił informacje o mnie i udaremnił nasz lot!

Odpowie pan za to!

Denis obrzucił ją przelotnym spojrzeniem.

– Uspokój się. To nieważne.

– Nieważne? – En skoczyła do niego i przypomniałem sobie, że umie zabijać gołymi rękami. – Nieważne?

Ogarin nawet nie drgnął. Na chwilę ich spojrzenia się skrzyżowały i dziewczynka stanęła jak wryta.

– Nieważne – powtórzył kapitan. – Zostałem upoważniony do ogłoszenia wszystkim uczestnikom regat, że wyścigi zostają przerwane.

Błękitnoskórzy zerwali się z miejsc. Nie zauważyłem, jak to się stało, ale w ich cienkich, dziecięcych rękach błysnęły krótkie sztylety. Ludzie w ciemnych strojach wykazali się większym opanowaniem. Popatrzyli po sobie i jeden z nich zapytał:

– Na jakiej podstawie, kapitanie?

– Porucznik Toraki wszystko państwu wyjaśni.

Denis odsunął się od drzwi i do knajpy wszedł wojskowy, którego nigdy przedtem nie widziałem.

3. Psylończycy i Imperium

Nietrudno odróżnić od naszych wojaków oficera, który niedawno przybył z kulturalnej, dużej planety. Niby mundur ten sam, niby Ogarin ma taką samą, jeśli nie lepszą postawę… Niby Toraki wygląda całkiem zwyczajnie – wysoki, ciemnowłosy, o wystających kościach policzkowych. Połowa mieszkańców naszej wspólnoty jest do niego podobna.

A jednak wokół oficera panowała jakaś szczególna atmosfera.

Podobnie jak pole siłowe otaczało En Eyko, Toraki ego osnuwało tchnienie ogromnych sztabów, pełnych admirałów i adiutantów, ostrych rozkazów i heroicznych czynów, a także płynących poprzez przestrzeń wielkich statków. Dlaczego miałem takiego pecha? Dlaczego nie trafiłem do sił imperialnych?

– Dzień dobry, obywatele. – Oficer lekko skłonił głowę. – Lao Taroki, oficer do zadań specjalnych przy sztabie admirała Lemaka.