Выбрать главу

Wydawało mi się przez moment, że zobaczyłem cień rakiety Psylończyków, która zanurkowała za plazmowymi pociskami w ziejącą ogniem gardziel. Ziemia jeszcze raz drgnęła i zapadła cisza. A potem nad nami przeleciała i zniknęła srebrzysta sylwetka myśliwca.

Tajny punkt Gamma został zniszczony, zanim zdążył cokolwiek zdziałać.

Jakby Psylończycy dokładnie znali jego lokalizację.

Nieprawdopodobne…

Wstałem i w bezsilnej wściekłości pogroziłem niebu. Przez watę w uszach przebił się niegłośny huk – to ktoś zaczął strzelać do myśliwca, głupio i nieskutecznie.

– Przerwać ogień! Wszyscy przerwać ogień! – Ogarin wrzeszczał ze wszystkich sił. – Zająć pozycje! Czekać na pojawienie się desantu! Wszyscy mają zająć pozycje!

Padłem na kolana i przywarłem twarzą do betonu. Gdzieś głęboko pod nami wrzało ogniste jezioro, ale to nie budziło strachu.

Z tyłu wzbiła się w niebo kolumna gęstego czarnego dymu, niespodziewanie równa i piękna.

A na horyzoncie pojawiły się jeszcze dwie takie same kolumny.

Zostaliśmy pozbawieni baz stacjonarnych już w pierwszych minutach walki. Psylończycy nie dali nam szansy zaatakowania szalup desantowych.

4. Zdrajcy i bohaterowie

Pod względem fizycznym Psylończycy są bardzo słabą rasą.

Podobno nawet ziemskie dziecko byłoby w stanie zabić dorosłego Psylończyka bez większego wysiłku.

Poza tym są bardzo nieliczni. Każdy żeński osobnik jest w stanie dać najwyżej trójkę potomstwa w ciągu całego życia. Takie są uwarunkowania fizjologiczne – w organizmie występują tylko trzy komórki jajowe.

Ale Psylończycy nigdy nie próbowali pokonać przeciwnika siłą fizyczną czy przewagą liczebną.

Szalupa desantowa wylądowała mnie więcej kilometr od nas.

Ściskaliśmy mocno broń, z nienawiścią patrząc na jajowaty szary statek, otulony tęczowymi zasłonami pól siłowych. Żadnych nadziei na przebicie tej osłony ręczną bronią.

Komandosi zaczęli wychodzić.

Nawet w pancerzach bojowych nie wyglądali zbyt groźnie.

Pancerze miały po jakieś dwa metry długości, niby nic takiego, ale gdyby coś takiego z podobnym wyposażeniem próbowano wyprodukować na Terrze, ważyłoby to co najmniej dziesięć ton. Nawet teraz nie mamy przenośnych reaktorów kwarkowych, które dawały psylońskim komandosom energię, oraz „strumieniowych” pól siłowych, umożliwiających im poruszanie się z taką lekkością.

Było ich dziesięciu. Rozsypali się w tyralierę i ruszyli na nas.

Lekko, otwarcie, może naprawdę nie widzieli nas pod płachtami, a może wzgardliwie ignorowali.

– Obrońcy punktów Alfa i Gamma, przygotować się do walki! – odezwał się znowu Ogarin. – Ogień otworzyć dopiero na komendę swoich dowódców. Ochrona sztabu otwiera ogień na moją komendę!

Leżeliśmy bez ruchu. Czasem zerkałem w stronę sąsiadów, próbując ich wypatrzyć, czasem na podchodzących niespiesznie komandosów. Czyżby słynny ultimatum, strzelający ładunkiem antyprotonów, nie zdołał przebić ich osłony? Czy laserowa salwa szansy naprawdę nie da żadnego efektu?

Górne kończyny Psylończyków poruszały się rytmicznie, w czasie marszu wymachiwali rękami prawie jak ludzie.

No, dalej, dalej… Wujku Griszo, na co czekasz? Do wrogów zostało trzysta metrów, nawet z mojego blastera można strzelić…

I w tym momencie zaatakowali Psylończycy.

Znowu nas uprzedzili.

Zobaczyłem szybkie kreski ognistych nici – pociski plazmowe albo jakieś inne draństwo. Ogłuszony pokręciłem głową, a komandosi dalej szli spokojnie w naszą stronę. Spojrzałem w prawo i osłupiałem.

W miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą leżał Siemiecki, pozostał tylko wypalony krąg, z którego pionowo sterczała stopiona lufa ultimatum. Nie zdążył oddać nawet jednego strzału.

Patrzyłem chwilę na ten pomnik – na zdradziecką broń, której nie dało się ukryć pod kameleonem… A potem wyciągnąłem spod brzucha własny blaster.

– Nie ulegać prowokacjom! – rozległ się głos Kononowa. Okazało się, że również miał z nami łączność.

Prowokacjom?!

– Idź do diabła, wujku – wymruczałem.

Wycelowałem do jakiegoś Psylończyka – czy to nie wszystko jedno, do którego strzelę? I nacisnąłem spust.

Nasi tylko na to czekali.

Kiedy walnęło pięćset luf, powietrze zaczęło płonąć.

– Aaa! – rozległ się przejmujący krzyk tuż nad moim uchem.

Nie przerywając strzelaniny, spojrzałem w górę, absolutnie pewien, że Olga Nonowa umiera.

Ależ skąd!

Dzielna nauczycielka stała wyprostowana, ignorując nasze chaotyczne salwy i ogień Psylończyków. Szansa chodziła w jej ręku z boku na bok, laserowe promienie smagały ziemię. Nie wiem, co ją chroniło. Może ten fart, którego zawsze brakowało mnie, a może straceńcza odwaga?

– Macie, obcy! – krzyczała Nonowa, a oczy jej błyszczały.

Patrząc na nią, nikt by nie pomyślał, że to spokojna nauczycielka klas młodszych. I nawet jeśli jej strzelanina nie przynosiła żadnych efektów – zbyt nisko opuszczała lufę i paliła tylko beton przed sobą – to sam jej przykład sprawiał, że człowiek czuł się dumny ze swojej rasy.

W szeregu Psylończyków nastąpił wybuch. Czyjś wystrzał jednak przebił osłonę komandosów. Groteskowa postać drgnęła, rozpadała się na pół i runęła.

– Dobrze ci tak! – wrzasnęła Nonowa, uznając to trafienie za swoją zasługę.

Odpowiedź Psylończyków nastąpiła natychmiast. Najwyraźniej zrozumieli, że załatwimy ich przewagą liczebną, i przerwali pojedynczy ogień. Za to przed każdą postacią pojawił się mały czerwony obłoczek.

Nie wiedziałem, co to takiego.

Ale wujek Grisza wiedział.

– Wycofać się! Natychmiast! – wrzasnął. – W sposób zorganizowany! Pierwszy i drugi pluton na lewo! Trzeci i czwarty na prawo!

Jakie znów plutony? Po drodze Grigorij próbował podzielić nas na oddziały i teraz przypomniało mi się, że trafiłem do czwartego plutonu. Tylko że bieg w prawą stronę, tam gdzie ział lej po bunkrze, równałby się samobójstwu. Przecież każdy zajmował pozycję, jak chciał.

Czerwone obłoczki przed komandosami zlały się w jedno, tworząc purpurowy pas. Niczym złowieszcza chmura sunęły na naszą pozycję.

Chyba po raz pierwszy w życiu nie posłuchałem wujka i pobiegłem w lewo.

Obok mnie gnała Nonowa, wymachując ciężką szansą jak lekkim wskaźnikiem, potem Artiom, En, a z tyłu jeszcze z dziesięć osób.

Nasza linia obrony złamała się. Tylko kilku ochotników – albo nie słyszeli rozkazu wujka, albo ogarnął ich szał bojowy – zostało na swoich miejscach. Odgłosy strzelaniny dobiegały, dopóki po obrońcach nie przesunął się pas czerwonej mgły.

Wtedy wszystko ucichło.

– Bydlaki! Dranie! – krzyczała cienko En Eyko. – Nie mieli prawa użyć pełznącej tarczy!

Rany, mówi jak dziecko! Jakie prawa obowiązują na wojnie?

Minęło zaledwie kilka minut, a nasz chaotyczny tłum znalazł się kilometr od bunkra. Psylończycy też zmierzali w jego stronę, ignorując rzadkie strzały. Zaraz sprawdzą dogasające resztki, a potem…

A potem pójdą dalej, żeby nas dobić.

Poruszają się niewiele szybciej od nas, ale za to mają dalekosiężną broń. I mogą iść godzinami, nie zmniejszając tempa i nie tracąc sił, bo przecież wspomaga ich pancerz.

Zwolniłem kroku, zatrzymałem się. Za moim przykładem poszli jedynie En i Artiom, Olga Nonowa i pozostali biegli dalej.

– En, co macie zamiar zrobić?

Nie wątpiłem ani przez chwilę, że naszą planetę i rozkazy Ogarina mają gdzieś.

Dziewczynka rzuciła mi pogardliwe spojrzenie, ale od razu zmieniła wyraz twarzy.

– Trzeba się ukryć. To przecież jasne, że walka jest już przegrana!

Skinąłem głową. Nie ma sensu spierać się o rzeczy oczywiste.