– I ta kulka jest pewnie sporo warta? Dlaczego nie wziąłeś?
– Trzeba ją wymienić na wodę.
– Przecież masz butelkę.
– Pieniędzmi pragnienia się ugasimy, Artiom.
– Słusznie – przyznał.
Dystans między nami a tubylcem zwiększał się nieuchronnie, ale abori się nie poddawał. Szedł za nami, drapiąc się i kołysząc, i wydając bulgoczące dźwięki. En oglądała się co chwila, wyraźnie zdenerwowana.
– Nie bój się, nic nam nie zrobi – uspokoiłem ją.
– Nie boję się o siebie – odpaliła dziewczynka.
– Gdy ukryjemy się w bunkrze, trochę się pokręci, a potem sobie pójdzie – obiecałem. – Mieliśmy szczęście, że Psyłończycy nie wiedzieli o punkcie Delta.
– Nie ma o nim żadnej informacji – zauważyła ponuro En. Nawet w archiwach imperialnych. W czasie wojny zdarzało się, że ze względu na tajność sprawy niszczono pewne dokumenty, a potem o magazynach, bazach czy kosmodromach kompletnie zapominano.
Niedawno na Endorii odkryto podziemną automatyczną fabrykę, która przez te wszystkie lata produkowała magazynki do blasterów desantowych. Umieli kiedyś budować.
Zrobiło mi się nieswojo. Do głowy przychodziły najgłupsze myśli, a kłęby dymu, wybuchy i rozbłyski, które pojawiały się od czasu do czasu, bynajmniej nie działały krzepiąco. To Psyłończycy rozprawiali się z naszą wspólnotą.
Gdy doszliśmy do punktu Delta, od natrętnego abori dzieliło nas pół kilometra. Zamaskowany właz znalazłem szybko – tego się nie zapomina. Oczyściłem z pyłu panel kontrolny na betonowej płycie, przyłożyłem dłoń. Staroświecki mechanizm zastanowił się chwilę i dał zielony sygnał. W czasie wojny niemal zupełnie zrezygnowano z zamków reagujących na konkretną osobę, wystarczało rozpoznanie człowiek – obcy.
Bo przecież można zdradzić kraj, można zdradzić planetą. Ale czy znalazłby się szaleniec zdolny do zdrady całej ludzkiej rasy?
Wąskim betonowym korytarzem zeszliśmy na głębokość dwudziestu metrów. Odkręciłem zabezpieczenie na ciężkim stalowym włazie i go odchyliłem.
– Światło się pali – zauważył zdumiony Artiom.
– Włącza się, gdy ktoś wchodzi do bunkra – wyjaśniłem. – Byłem tu po raz pierwszy, kiedy miałem mniej lat niż ty teraz.
Staliśmy w długim korytarzu pod rozmieszczonymi w sporych odstępach lampami. Po bokach widać było rząd stalowych drzwi.
– Dalej są pomieszczenia techniczne – powiedziałem. – Nie ma sensu się tam pchać. Lepiej chodźmy na posterunek bojowy, tam są fotele, można posiedzieć.
Dzieci dziwnie przycichły. Poszedłem przodem, przyglądając się gryzmołom na ścianach, wykonanych niegdyś kopciem albo flamastrem. Zobaczyłem nawet swój krzywy podpis… Kiedyś uważaliśmy to za wielki szpan – zostawić swój ślad na ścianie martwego bunkra. Głuptasy…
– Stanowisko bojowe. – En pokazała symbol na drzwiach.
– Właśnie. Niezbyt tam przytulnie, ale… – Dotknąłem panelu sensorycznego i drzwi wsunęły się w ścianę.
– Ojej… – szepnął wstrząśnięty Artiom.
Ja też byłem w szoku.
Kiedyś, gdy tu przychodziliśmy, stanowisko było na głucho zablokowane. Mogliśmy siedzieć przy pulpicie i bębnić palcami w klawisze, bez efektu. Towarzyszyło nam przyćmione światło i cichy szum wentylatorów.
Teraz stanowisko żyło.
Przed głównym pulpitem bojowym świecił ogromny, trójwymiarowy ekran. Widać było na nim schematyczny obrazek ogromnego kosmodromu, jakieś budowle, statki… Po mapie pełzły czerwone i zielone punkty. Czerwonych było niewiele, łatwo się domyślić, że to psylońscy komandosi; zielonych znacznie więcej, ale na pewno nie dwa tysiące, najwyżej połowa.
– Proszę się określić – zabrzmiał niegłośny kobiecy głos. Rasa, obywatelstwo, stopień, imię, nazwisko.
Przełknąłem gulę w gardle.
Komputerowe stanowisko bunkra ożyło. Widocznie po rozpoczęciu ataku systemy rozpoczęły reaktywację punktu bojowego.
– Proszę się określić – powtórzył kobiecy głos, nie zmieniając intonacji.
– Człowiek, Imperium ludzi, ochotnik, Aleksiej Kononow wyszeptałem.
– Rozpoznanie zakończone. Zgodnie z zasadami stanu wyjątkowego sterowanie punktu bojowego Delta przechodzi na ochotnika Aleksiej a Kononowa. Proszę zająć miejsce dowódcy.
Obejrzałem się, szukając wsparcia, ale En była wstrząśnięta nie mniej niż ja. Rozglądając się czujnie, trzymała blaster w obu rękach, jakby szykowała się do odparcia ataku. W oczach Artioma pojawiła się dziecinna radość – chłopiec trafił do swoich bohaterskich snów, w których dostaje się do ręki władzę i broń.
– Przejmuję dowodzenie – powiedziałem, nie poznając własnego głosu. – Proszę zameldować o sytuacji.
Fotel dowódcy był dla mnie za duży, jakbym znowu stał się dzieckiem. No tak, obliczono go na człowieka w pancerzu bojowym.
– Nastąpiła inwazja. Przeciwnik został zidentyfikowany jako psyloński krążownik desantowy „Loredan”. Siły inwazji: cztery szalupy desantowe, czterdziestu komandosów, trzy myśliwce typu tramp. Do chwili obecnej siły planetarne zniszczyły jedną szalupę desantową i trzech komandosów. W tej chwili na planecie znajduje się trzydziestu siedmiu Psylończyków. Myśliwce osłaniają „Loredana”, który wszedł na trajektorię lądowania. Przewidywany czas lądowania: dwadzieścia cztery minuty.
Komputer bunkra nie umiał się dziwić. On również był cieniem dawnych snów.
– Punkty wspomagające Alfa, Beta i Gamma zostały zniszczone podczas ataku myśliwców. Zwracam uwagę na precyzję ataku, co sugeruje obecność na planecie wrogich agentów. Siły ochotnicze, zdekoncentrowane, przemieszczają się chaotycznie po obszarze kosmodromu. Zwracam uwagę na niekompetentne dowodzenie. Trwa opór naszych wojsk w rejonie sztabu. Szacowany czas zajęcia sztabu dziewięć minut. Czekam na polecenia.
Na pulpicie przede mną widniały dziesiątki przycisków, paneli sensorycznych, wskaźników i małych ekraników. Nie wiedziałem, jak tym wszystkim sterować, ale na szczęście nie musiałem.
– Przedstawić wszystkie możliwości walki z wrogim desantem.
– Atak na krążownik „Loredan” w momencie dotknięcia planety. Prawdopodobieństwo powodzenia pięć procent. Zaatakowanie desantu psylońskiego na terenie kosmodromu. Prawdopodobieństwo powodzenia siedemdziesiąt trzy procent; potem nastąpi zniszczenie bunkra przez siły kosmiczne agresora.
– Przecież mieliśmy się tu tylko ukryć! – krzyknęła za moimi plecami En Eyko. – Aleksiej!
Czytałem dużo książek o wojnie, obejrzałem również sporo filmów, więc powinienem wiedzieć, co robić. Nie wiedziałem tylko, jak dokładnie stacjonarne stanowiska punktów ogniowych odwzorowują mostki statków kosmicznych.
Akurat mam okazję to sprawdzić.
– Niebezpieczeństwo buntu – powiedziałem.
– Wykonane – zameldował komputer, gdy niebieskawa „szklanka” pola siłowego nakryła mój fotel. En Eyko, która już podniosła pistolet, nie odważyła się strzelić.
Spojrzałem na ekran, gdzie czerwone punkty likwidowały zielone. Dziesięciu psylońskich komandosów zaczęło otaczać sztab.
– Atak desantu, wykonać – powiedziałem.
– Wykonuję – potwierdził łagodny głos.
Co się teraz działo nad nami, mogłem sobie tylko wyobrazić.
Laserowe wieżyczki i rury rakiet wysuwają się spod ziemi. Rozwijają się czasze radarów. Rozbłyski energii rozwijają się w ogniste pętle, których mocy wystarczyłoby dla statków bojowych.
Desant, nawet dobrze osłonięty, powinno to załatwić!
– I tak nie zwyciężymy! – krzyknęła En Eyko. – Na pewno!
Myśliwce zniszczą bunkier, „Loredan” wyląduje i umocni się na planecie, a potem wszystko spalą bombami mezonowymi!
Jej głos, zniekształcony polem siłowym, wydawał się jakiś nieludzki.